czwartek, 19 grudnia 2013

12/19/2013

Trochę gonię, ale wyrabiam się. Piersi z kaczki w czerwonym winie rewelacyjne, ale tej sałatki z krewetkami i surimi już nie powtórzę, nie była zła, ale myślałam, że będzie smakować inaczej. Menu na wigilię ułożyłam, w niedzielę przyjeżdżają rodzice, mama ze śledziami w walizce i bigosem, jak jej te śledzie popłyną, to nic nie powiem, ale przecież trzeba myśleć pozytywnie.

Wczoraj w przedszkolu mieliśmy Sarbare de Craciun, czyli przedstawienie z okazji Świąt (nie, nie Jasełka), Sandra w przebraniu czerwonego kapturka mówiła wierszyk, wzruszyłam się. A rodzice, jak zawsze niezadowoleni, że za mało miejsca, że drogo, że za gorąco, że niewygodnie, może i jest w tym gadaniu trochę racji, ale czy to jest najważniejsze? Czy za rok mamy wynająć teatr i czy koniecznie narodowy?

A dziś mgła i korki, rano wydawało mi się, że pada śnieg, ale to jednak mgła.

środa, 11 grudnia 2013

12/11/2013

No właśnie, najważniejsze to się nie poddawać...
Układam menu na sobotę i robię listę zakupów, nie jest tak prosto, bo okazało się, że niektórzy z naszych gości poszczą przed Bożym Narodzeniem, a taki post w kościele prawosławnym to nie w kij dmuchał, nie wolno sera, ani jajek, a ryby dozwolone tylko niektóre. Skomplikowane to.

Znalazły się bagaże Franka! Co prawda grzebali w nich amerykańscy celnicy, ale grzecznie zostawili list, że dziękują za współpracę i nic nie zginęło, Święty Mikołaj obdarował więc mnie prezentami, zupełnie nieświętą bielizną i aseksualnymi skarpetkami, to chyba dla równowagi.

A teraz pytanie kulinarne za 127 punktów: Czy ktoś z Was moi drodzy robił kiedyś taką sałatkę: krewstki (koktajlowe), surmii, ananas, kukurydza, czosnek plus majonez? Jeśli tak to poproszę o informację, jakie powinny być proporcje składników i czy dorzucić jeszcze do tego koperek, czy to już będzie przesada?

Magda, Ty na wigilię robisz jakieś takie niekonwencjonalne cuda, podpowiedz mi coś proszę, bo brakuje mi inwencji, a przede mną trzy kolacje do wydania i na koniec wigilia.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

12/09/2013

Sytuacja tak jakby się uspokoiła, wujek pochowany, nowe ubezpieczenie załatwione, Franek wrócił mimo zamieci w Dallas, bez bagaży, ale i one w końcu dolecą, powinnam cieszyć się tą chwilą zanim nadejdzie świąteczny huragan. Za tydzień test z rumuńskiego, a w weekend goście, goście, nie mam jeszcze pomysłu na menu, a kiedy zakupy, kiedy sprzątanie, choinka, lampki? Dziś nie jestem na to gotowa, jeszcze nie, dobrze, że chociaż wyszło słońce, znalazła się też moja rękawiczka, w Ploiesti, daleko cholera, ale to dobry znak, nie?

środa, 4 grudnia 2013

12/04/2013

Nie rozumiem.

Wielu rzeczy nie rozumiem, niektóre próbuję, innych nawet nie dotykam, ale czasami nie sposób obejść i nie zauważyć i tym razem tak właśnie jest, bo chodzi o samochód rodziców Franka. Samochód, którym miałam stłuczkę i który został naprawiony za pieniądze z autocasco, bardzo dobrze naprawiony w renomowanym serwisie i nie rozumiem dlaczego teraz ONI zamartwiają się i deliberują nad kosztami naprawy, ile by nie kosztowało, wszystko poszło z ubezpieczenia. Chyba po to kupujemy ubezpieczenie, żeby w razie czego, ubezpieczyciel pokrył koszty naprawy, prawda? A może się mylę? Od sześciu godzin uczestniczę w beznadziejnej dyskusji pod tytułem: "Po co to wszystko? I po co przepłacać i że to gruba przesada". Przecież nie zapłacili ani grosza! Nowe ubezpieczenie też kupimy my, nie rozumiem, po co zużywamy energię na bezsensowne dyskusje, po co szarpiemy sobie nerwy. Ja i tak się nie znam, ale szkoda mi kolegi Franka, który to wszystko szczęśliwie załatwił, a teraz jest posądzany o nie wiadomo jakie oszustwa.

Ale nie czas na kłótnie... ten wujek, co go potrącił samochód, dziś zmarł i, o ironio, nie podczas kolejnej operacji, która go czekała, tylko zakrztusił się wymiocinami i udusił, w szpitalu, makabra.

Niech ten Franek już wróci i mnie przytuli, bo ciągnę na rezerwie.

wtorek, 3 grudnia 2013

12/03/2013

Dwa zera, dwie jedynki, dwie dwójki i dwie trójki w dzisiejszej dacie, czy to coś znaczy? Znaczy tyle, że się zryczałam, nie wiem czy potrzebnie, czy nie, oczy mam spuchnięte strasznie. I co jest ważniejsze słowa, czy czyny? Co jest prawdziwsze gesty, czy słowa?

czwartek, 28 listopada 2013

11/28/2013

Po przedwczorajszej zamieci, dziś roztopy i słońce jak w marcu w Zakopanem... aż się rozmarzyłam, a do marca tak daleko... W drodze do pracy minęła mnie kolumna z chińskim premierem, mniemam że już sobie poleciał i korki w Bukareszcie wrócą do normalności.

Dla chętnych: We are the People, Empire of the Sun: http://www.youtube.com/watch?v=hN5X4kGhAtU

Franek wyjechał, a ja psuję suwaki. Tak, psuję suwaki, w kurtce, w butach, w torebce, wszystkie na raz. Gdyby ktoś kiedyś chciał ekspresowo popsuć suwak, mogę pomóc, całkiem za darmo, nie jestem pazerna.
A prezenty leżą i kwiczą, to znaczy nie leżą wcale tylko kwiczą w mojej głowie.

wtorek, 26 listopada 2013

11/26/2013

Bukareszt sparaliżowany, bo po pierwsze spadł śnieg (nie chciałam wierzyć, ale to jednak prawda, trawnik robi się coraz bielszy), a po drugie rozpoczął się szczyt gospodarczy państw Europy Środkowowschodniej i Chin. Co ciekawe w polskich mediach natrafiłam na śladowe informacje na ten temat, a wydawałoby się, że Chiny to istotny dla Polski partner. No nic, w każdym razie krążą nam nad głowami śmigłowce i myśliwce w szyku bojowym, premier Ponta stroszy piórka, a ja mam nadzieję, że ten śnieg to tylko tak nas straszy i zaraz zniknie.

poniedziałek, 25 listopada 2013

11/25/2013

Bilans weekendu: dwie nieprzespane noce, jedna pęknięta rurka pod zlewem, jedno kaszlące za dwóch dziecko, jedna kłótnia, trójka gości, jedno przedstawienie w teatrze, dwa razy seks, jedna decyzja w sprawie sylwestra, dwa dobre obiady, jeden wujek w szpitalu potrącony na pasach przez samochód.
A dziś boli mnie głowa, choć w zasadzie nie dziś, tylko od tygodnia.
Dziękuję i przepraszam, że przez porcję.

czwartek, 21 listopada 2013

11/21/2013

Franek znowu wyjechał, a ja próbuje zrozumieć podwójne dopełnienie bliższe w języku rumuńskim. Nie jest mi smutno, może za tydzień, jak znowu wyjedzie będzie mi trochę smutno, ale wynagradzam sobie, opowiadając Sandrze "Czerwonego Kapturka" po polsku. Zastanawia mnie, czemu najbardziej podoba jej się moment jak wilk zjada Kapturka. Na początku chciałam przedstawić jej jakąś wersję lajt, bez rozpruwania wilkowi brzucha itd., ale to nie ma sensu, w końcu dowie jak jest w oryginale, więc po co ma myśleć że mama coś ściemnia, a dzieci i tak inaczej postrzegają bajki niż my, dorośli.

Także żyję od wyjazdu, do wyjazdu Franka, w między czasie analizując różne bajki i rumuńską gramatykę, a wszystko spowija taka mgła, że znika mi brama, znikają tuje i jeśli nie przejdzie to nie mam szans na zobaczenie komety.

wtorek, 19 listopada 2013

11/19/2013

Piętnastego... wszystko zdarzyć się może...

Piątek piętnastego, to nie był dla mnie dobry dzień. Zaczęło się od tego, że Franek nie zamknął drzwi od łazienki i Sandra weszła do niej w najmniej odpowiednim momencie... nie, nie ztraumatyzowaliśmy dziecka, bo u nas w łazience wchodzi się "na szafki" tzn. z widokiem na szafki, które oddzielają resztę, a my byliśmy za tymi szafkami, ale frustracja seksualna pozostała. Potem już było tylko gorzej, jakaś rozlana kawa, rozmazane oko, zapomniałam dla siebie płaszcza i czapki dla Sandry, a nagle zrobiło się 10 stopni i nie chciało być więcej.
W pracy Sajgon bo niemieckie pliki nie pasują do rumuńskich, coś nie współgra, coś się rozjeżdża, ktoś komuś robi łaskę, a mnie szlag trafia, bo nikt jasno nie mówi w czym problem tylko powtarza: "nie da się".
W końcu spóźniona jadę po Sandrę do przedszkola, dzwoni Franek, dzwoni jego matka, podają mi numer telefonu do faceta, z którym pięć minut wcześniej rozmawiałam, ale okazuje się, że koniecznie muszę zadzwonić jeszcze raz, wszyscy, wszystko kurwa wiedzą lepiej, więc wykręcam numer, pięć sekund za długo szukam klawisza w telefonie i nagle coś mnie potwornie szarpie do przodu, uderzam głową w kierownicę i ląduję w tyłku innego samochodu. Kurwa mać! Właśnie tego było mi trzeba...
Na szczęście prędkości prawie nie miałam, bo ruszałam, a pan przede mną zahamował nagle bo mu piesi wtargnęli pod maskę, w rezultacie on ma zarysowany zderzak, a ja nie mam połowy przodu, hip hip hura i wiwat dla Peugeota 206. Nie zdenerwowałabym się pewnie tak bardzo, gdyby nie fakt, że jechałam starym samochodem rodziców Franka (który trzymają, bo im się nie opłaca sprzedać, a ojciec ma do niego sentyment), bo mój od trzech tygodni ma rozebraną skrzynię biegów, ponieważ w całej Rumunii nie można znaleźć do niej części.
Telefon do Franka, do jego rodziców, mają ubezpieczenie ufff, ale w domu więc ojciec musi przyjechać. Czekamy, ja dygoczę, z zimna, z głodu, ze zdenerwowania, chce mi się płakać, gryźć i kopać jednocześnie, nie trzymam się wcale. Chłopak w którego walnęłam okazał się w porządku, na początku powiedział kilka przykrych słów, ale potem mu przeszło, w sumie nie miał czym się denerwować.
W między czasie Franek odebrał Sandrę z przedszkola i sobie pojechał na teambuilding, bo jak zawsze wszystko dzieje się na raz i w nieodpowiednim czasie.
Przyjechał ojciec Franka i stwierdził, że "nic się nie stało", pęknięty zderzak i tyle, a że coś cieknie, to nie szkodzi, może to płyn od spryskiwaczy... na moje oko nie, bo tłuste, ale się nie odzywam, nie znam się przecież. Po godzinnej debacie doszliśmy do wniosku, że samochodem można jechać, muszę tylko uważać na wybojach, żeby mi światła nie wypadły. Okej. Jadę.
W połowie drogi zaczęła mi się świecić jakaś kontrolka i migać napis STOP, nie miałam pojęcia co to jest, ale z braku innych objawów postanowiłam dojechać do domu i potem sprawdzić. Okazało się, że to chłodnica, a dokładniej brak płynu chłodzącego, bo to jednak on wyciekał, a nie płyn do spryskiwaczy.
W ten oto sposób zostałam bez sprawnego samochodu na naszym zadupiu... ale dobra wiadomość była taka, że piątek się skończył.

W sobotę przyjechali do nas rodzice Franka, pod pretekstem odwiedzin, ale jestem przekonana, że mama chciała przede wszystkim zobaczyć samochód. Proszę bardzo. Po kolejnej debacie zadecydowaliśmy, że w poniedziałek rano doleję płynu chłodniczego i pojadę do serwisu i do rzeczoznawcy. Ach, jak ONI lubią o wszystkim decydować i we wszystkim uczestniczyć, przynajmniej w teorii.

W niedzielę wrócił Franek i błogi spokój.

W poniedziałek kolega Franka, pomógł mi wykonać niezbędne czynności oświadczeniowo-, ubezpieczeniowo-serwisowe, a że po znajomości łatwiej, to wylądowaliśmy w serwisie w Ploiesti (godzina jazdy z Bukaresztu), gdzie kulturalnie i z uśmiechem załatwiłam wszystkie formalności. Dostałam też samochód zastępczy na czas naprawy, za który nie płacę, mało tego, znalazłam w nim 5 lei!
Rodzice Franka, nie pojmują dlaczego w Ploiesti i dlaczego dostałam samochód zastępczy i czy ja przypadkiem nie przesadzam? Ach, jak Oni NIE lubią być wyłączeni z procesu decyzyjno-wykonawczego! Trudno, ja za to jestem bardzo zadowolona z obrotu sprawy, howgh.

poniedziałek, 11 listopada 2013

11/11/2013

Wkurzam się, ale jak mam się nie wkurzać, skoro Sandra znowu jechała samochodem z dziadkami bez pasów. Oni twierdzą, że ja przesadzam zapinając trzylatkę w foteliku, bo na rękach u babci z tyłu jest wystarczająco bezpiecznie, a ja uważam, że im brakuje wyobraźni, bo nie używają pasów w ogóle, ale za to martwią się, kto pierwszy zachoruje na raka. Poprosiłam Franka, żeby z nimi porozmawiał (znowu), bo już nie mam siły i jeśli ja (znowu) zacznę temat, to zrobi się z tego rodzinna afera.

"Sto lat z okazji Dnia Niepodległości!" - tak mi powiedziała koleżanka, jak obwieściłam wszem i wobec, że dziś w Polsce obchodzimy Dzień Niepodległości. Zaskoczyło mnie to i zastanowiło, bo my Polacy nie składamy sobie życzeń z takich okazji, nikt nikomu nie powie: Happy Independence Day, tylko wygłasza rzewne przemowy i organizuje marsze. Może Amerykanie przesadzają, ale czy nie byłoby milej gdyby była jedna wspólna parada, festiwal radości i fajerwerki? Pewnie byłoby, ale to nie polskie, polskie są krew i łzy.

piątek, 8 listopada 2013

11/08/2013

Wczoraj Franek zapomniał, że mamy gości. Przez chwilę chciałam go zabić, ale on wcale nie zapomniał MI powiedzieć, tylko zapomniał w ogóle, więc został ułaskawiony. A mnie uratowała zupa dyniowa i prawie gotowy sos do spaghetti, wyszło pysznie.

Mama Franka za to się martwi, zawsze i wszystkim, jak nie dzieje się nic szczególnego, to tym też się martwi. A najbardziej boi się raka (chociaż na jej miejscu, bałabym się nadciśnienia albo udaru mózgu) i wokół siebie wynajduje coraz to nowe przypadki choroby nowotworowej, domyślam się że to i tak sprowadza się do lęku przed śmiercią. Doprowadza mnie to do szału, ale nie tylko to, bo każdy problem, każda duperela jest wyolbrzymiona do rozmiarów Kilimandżaro i zamiast cieszyć się tym co ma, siedzi i się martwi. Mam nadzieję, że mama Franka nigdy nie zachoruje na nic naprawdę poważnego, bo wtedy będziemy mieć wszyscy przesrane.

To tak w ramach przemyśleń piątkowych i że life is beautiful.

środa, 6 listopada 2013

11/06/2013

Wiecie, że dynię można dodawać do wszystkiego, nawet do dżemów w ramach wypełniacza? W sumie dynia lepsza niż tworzywo sztuczne, więc czemu nie.
Zupa wyszła bardzo dobra, dziękuję Apple za podpowiedź.

A u mnie wciąż 20 stopni, ha ha ha!

Szlifuję tryb warunkowy po rumuńsku i przysięgam, że można sobie połamać język.

Dla równowagi więc, zaczęłam "Marzenia i Tajemnice" Danuty W. i powiem, że ciekawie spojrzeć na życie i na historię z zupełnie innej perspektywy.

PS. No i wykrakałam...zrobiło się ponuro i jesiennie, i jak nic zacznie padać, bo przecież umyłam okna. Senkju, senkju, senkju i jeszcze ten cholerny mecz. Ja naprawdę nie należę do zrzędliwych osób i jak chce to niech idzie, proszę bardzo, ale skoro jesteśmy razem, to wydaje mi się, że dwie noce na tydzień w domu to jednak mało.

PS.2 Tak, z tym deszczem i wiatrem to oczywiście moja wina, mogłam go nie zabijać ale trudno, nie życzę sobie żyć pod jednym dachem z pająkami. I o ile te, które grzecznie siedzą w kącie i zjadają muchy, mogę znieść, to nie będę tolerowała dowolnego przemieszczania się pajęczaków po domu. KONIEC i kropka.

poniedziałek, 4 listopada 2013

11/04/2013

Czwarty listopada, a ja pomykam do pracy w balerinach bez skarpetek. Kawa na tarasie? Proszę bardzo. Zapomniałam dziś płaszcza, ale po co komu płaszcz, jak są dwadzieścia trzy stopnie, kto mi zazdrości?

Kulinarnie, zupa z dyni i papryka faszerowana po rumuńsku, czyli ardei umpluti. Dynię mam, teraz szukam sprawdzonego i łatwego przepisu, nie obrażę się jeśli ktoś mi coś podrzuci.

piątek, 1 listopada 2013

11/01/2013

Miałam wczoraj skończyć książkę, a zamiast czytać, zasnęłam o dziesiątej z kieliszkiem wina na kanapie. Wykończyło mnie to Halloween w przedszkolu. Najpierw Sandra płakała, potem skakała, a potem już miała wszystkiego dosyć i wróciłyśmy wcześniej do domu. A mi na tej kanapie przyśnił się bardzo fajny sen, z Frankiem, który mnie obejmował i mówił że wszystko będzie dobrze i że przejdziemy na drugą stronę wody, a woda była piękna, turkusowa i krystalicznie czysta, tylko jakaś stara baba rzucała we mnie muszelkami, które były całkiem ładne, ale nie wiem czemu dla mnie obrzydliwe, całe szczęście Franek je ze mnie cierpliwie zdejmował. A wszystko co było złe, niepewne i niejasne zostało za nami w obcym samochodzie. To tyle w kwestii Halloween.

czwartek, 31 października 2013

10/31/2013

Kończę czytać o życiu na japońskiej prowincji (Życie jak w Tochigi, Anny Ikeda) i naprawdę cieszę się, że zakochałam się w Rumunie, a nie w Japończyku, bo nie wiem czy dałabym radę zmagać się z aż tak inną codziennością, że o języku, nawet nie wspomnę. Szacunek dla autorki.

Śniło mi się dziś, że książę Harry był moim młodszym bratem i bez pardonu wyciągał kasę od mojej mamy, podczas gdy ja, próbowałam robić wszystko, żeby tego nie robić. I zastanawiałam się skąd u moich rodziców takie rude dziecko, ale zaraz potem zadzwonił budzik o szóstej rano i zawiozłam Franka na lotnisko. 

W Rumunii, jak już pisałam rok temu i dwa lata i trzy chyba też, nie obchodzi się, ani Wszystkich Świętych, ani Zaduszek, ani Halloween, owszem są imprezy, jak u nas w przedszkolu na przykład (do której wcale nie jestem przekonana, ale zabawa dla dzieci jest zabawą więc idziemy), ale nie na masową skalę.

Potwornie szybko mi minął ten październik, a w Makro już Boże Narodzenie, trochę mnie to dołuje.

wtorek, 22 października 2013

10/22/2013

W Dublinie padało tylko w piątek co i tak nie miało znaczenia, bo od rana do wieczora zajmowały mnie służbowe obowiązki. Poza tym wywołałam sensację w tramwaju, gdyż ustąpiłam miejsca staruszkowi. Gapiło się na mnie co najmniej czternaście par oczu, wyrażając na przemian zdziwienie i litość, a niektórzy dyskretnie pukali się w czoło. Przykre to, ale tramwaje za to bardzo przyjemne. Na ulicach w centrum miasta pełno pijanych małolat z cellulitem na wierzchu, trudno mi powiedzieć czy ładniejszych od tych z Glasgow, na pewno młodszych. W sobotę za to pojechaliśmy w siną dal na zachód, gdzie owce, góry, klify, jeziora i whiskey scalały się w jedno. Przepięknie. Szczególnie urzekła mnie historia pałacu Kylemore, który teraz zajmują siostry zakonne, ale wybudował go Mitchell Henry w prezencie dla swojej pięknej żony Margaret. Pani Henry zmarła niestety przedwcześnie prawdopodobnie na tyfus, którym zaraziła się podczas podróży do Egiptu, pozostawiając po sobie dziewięcioro dzieci i zrozpaczonego męża. Henry pochował żonę nad jeziorem niedaleko pałacu i sam też tam spoczywa. Wyobrażacie sobie, jakie mieli życie, skoro budowali zamki po środku niczego, a w 1875 roku jeździli w grudniu na wakacje do Egiptu?

środa, 16 października 2013

10/16/2013

Mandat udało mi się zapłacić w ciągu 48 godzin tylko i wyłącznie dzięki pomocy znajomego pana administratora, który wie gdzie i z kim zagadać, znalazł mi nawet nieosiągalną część do skrzyni biegów, z drugiej ręki, za pół ceny, naprawdę chyba go ozłocę.

Tym czasem wyekspediowałam Sandrę do rodziców Franka, którzy zajmą się nią pod naszą nieobecność. Jest to rozwiązanie w stylu "wilk syty i owca cała" zastanawiam się tylko kto jest w tym wypadku owcą, a kto wilkiem... kiedyś do tego wrócę, a teraz idę prasować, składać, pakować i mam nadzieję, że nie będzie za mocno padać, Irlandio!

PS. Wczoraj wieczorem w Bukareszcie znowu zatrzęsła się ziemia, podobno 4,9 w skali Richtera, Frankowi bujnęło się biurko, ja nic nie poczułam, ale on siedział na drugim piętrze w starej kamienicy, a ja w domu na kanapie, więc nic dziwnego. Przyjdzie to apokaliptyczne trzęsienie ziemi, jak nic i założę się, że chociaż wszyscy o tym mówią, nikt nie będzie przygotowany.

wtorek, 15 października 2013

10/15/2013

Jutro lecimy do Dublina, służbowo, trochę się cieszę, a trochę mi to obojętne. Nie chce mi się gadać z tymi wszystkimi ludźmi, najchętniej siedziałabym pod kocem, nie pogardziłabym też kubkiem herbaty z imbirem i cytryną. Ale co się dziwić, jak pogoda wypisz wymaluj jesienna, mgły i wilgoć, która wnika we wszystko, a przede wszystkim w ludzi. Choć muszę przyznać, że pani na poczcie, naprawdę starała się być miła, przychodziło jej to z niemałym trudem, ale starała się, może dlatego, że zorientowała się, że nie jestem Rumunką. Niestety to mi nie pomogło i bardzo uprzejmie poinformowała mnie, że nie może przyjąć ode mnie pieniędzy za mandat, gdyż niejasne jest dla niej, gdzie ma je wysłać. Ja jej na to (równie uprzejmie), że moim zdaniem jest jasne, bo widnieje nazwa odbiorcy i numer konta, ale mimo wszystko odmówiła i odesłała mnie do jakiegoś urzędu, który jak sądzę jest tutejszym Urzędem Skarbowym. Jeśli się komuś wydaje, że w Rumunii tak po prostu można pójść i zapłacić mandat, to się grubo myli, na policji też nie można, w efekcie trzeba krążyć i błagać o litość panią z okienka, żeby łaskawie przyjęła pieniądze i trzeba się spieszyć bo mam tylko 48 godzin, żeby zapłacić połowę stawki, potem będę musiała zapłacić całe 160 lei. Idea jak zwykle słuszna, tylko jak mam to zrobić?

poniedziałek, 14 października 2013

10/14/2013

Czytam książkę Małgorzaty Rejmer "Bukareszt. Kurz i krew" i ciarki przechodzą mi po plecach, bo niby wiemy co się działo, jak było, to współczesna historia, a my Polacy też wiemy co to komunizm, malowanie trawy na zielono, pochody pierwszomajowe, stan wojenny, internowania i tak dalej, a jednak nie wiemy nic. Takich Przemyków, czy księży jak Popiełuszko były tysiące, a strach tak ogromny i powszechny, że stał się częścią życia. Nie chodzi o to, żeby się licytować, kto miał gorzej, tylko żeby zrozumieć dlaczego Rumunia jest dziś taka, a nie inna. Nie wiem ile lat musi upłynąć, żeby wyleczyć z traumy cały naród, ale mam wrażenie że to wciąż początek drogi.

Uważam, że to książka ważna i potrzebna, zupełnie inna niż Komunistyczna Baba, Dana Lungu, który absurd i okrucieństwo minionych lat przedstawia z humorem, a niedawno powstał nawet film na jej podstawie. Ciekawe czy ktoś, kiedyś wyda Rejmer po rumuńsku.

czwartek, 10 października 2013

10/10/2013

Trzecia mysz złapana, ale stan wojny trwa i pułapki zostają rozstawione przynajmniej do Bożego Narodzenie. A gdyby ktoś z Szanownych Czytelników, kiedyś raczył łapać myszy, to z moich doświadczeń wynika, że najlepiej biorą na wyschnięty żółty ser.

Za Sandrą Bullock nie przepadam, ale podobała mi się w tym kosmosie, dużo bardziej niż Clooney i jego sztuczne zęby, które widać na kilometr nawet jak nosi hełm kosmonauty. Wracając do filmu, uwaga jeśli ktoś nie widział, a zamierza, to niech nie czyta dalej (!), szczerze mówiąc myślałam, że ona zginie w tym kosmosie, ale okej nie poddała się, przewalczyła wszystkie możliwe przeciwności losu, zuch dziewczyna, a gdy już wszyscy myśleli że się utopi, wypłynęła i szczerze mówiąc, dziwię się, że żaden chiński albo północnokoreański żołnierz jej na samym końcu nie zastrzelił, to by było dopiero dramatyczne zakończenie...

W zeszłym tygodniu napisałam, że już mi się ulewa gdy słyszę o przypadkach pedofilii w kościele i że nie każdy ksiądz czy nauczyciel to pedofil, i faktycznie, nie każdy, ale nóż mi się w kieszeni otwiera po publicznych wypowiedziach księży, że to dzieci z trudnych rodzin jakoby ich prowokują i same lgną, no nie mogę, krew mnie zalewa, jak można mówić takie rzeczy? Poraża mnie obłuda, fałsz i brak odpowiedzialności.

A co w Rumunii? Nic nowego, Prezydent z Premierem obrzucają się błotem, a ludzie organizują największe pokojowe protesty od czasów Rewolucji, ale Rząd zajęty sobą, udaje że nic się nie dzieje i dalej twierdzi, że na ulicach zbiera się garstka "zielonych" fanatyków, choć regularnie jest to ponad 10 tysięcy osób. Jak można zbudować demokratyczne państwo skoro nikt nie słucha, co ludzie mają do powiedzenia?

środa, 9 października 2013

10/09/2013

Na wiosnę nie mogę narzekać, bo jest pięknie, od kwietnia różnią nas teraz tylko żółte liście i poranne mgły. Wypowiedziałam za to wojnę myszom, bo ja rozumiem, że można sobie być polną myszką przyjść, skubnąć serka, ale żeby bezczelnie wcinać kredki mojego dziecka, to już za dużo i to na moich oczach! Wczoraj wieczorem chodzę do Sandry do pokoju, a tam na kuchence z Ikei, między nogą pluszowego psa i barbie, siedzi sobie taka i chrupie świecową kredkę, a potem będzie mi srać na fioletowo, co to, to nie! Pułapki rozstawione, No Mercy! A w nocy zabraliśmy Sandrę do nas do łóżka, bo Franek boi się myszy, ale o tym już chyba pisałam. W akcie desperacji na parterze podłączyłam to urządzenie, które podobno ma odstraszać gryzonie, na razie jeszcze nie boli mnie od tego głowa, ale nie jestem przychylnie nastawiona do takich wynalazków.
Tym czasem idziemy zobaczyć jak to Sandra Bullock wylatuje w kosmos...

poniedziałek, 7 października 2013

10/07/2013

Rodzice przyjechali i wyjechali, wszystko na szybko, ale zdałam egzamin na organizatora wycieczek po Rumunii. Znalazłam przepiękny i wcale niedrogi apartament w Sibiu, zaraz przy barbakanie w klimatycznej kamienicy i jestem z siebie bardzo dumna. Ponadto trafiłam tam, gdzie bałam się, że zabłądzę i plan wykonaliśmy prawie cały z małymi modyfikacjami. Dostałam mandat w Sighisoarze i muszę tam zadzwonić i wyjaśniać, że nie wiedziałam że tam nie można, że my na nocleg z dzieckiem, mam nadzieję że się nade mną zlitują, bo suma na mandacie to 100 lub 500 lei i wcale nie mam ochoty tego płacić. W górach śnieg, w dolinach klimat jak w marcu, słońce i krokusy, naprawdę coś im się pomyliło, albo to wcale nie były krokusy, tylko tak wyglądały. Sandra zniosła podróże bardzo dobrze, ja za to od wczoraj rzygam na zielono dalej niż widzę, resztę przypadłości przemilczę i mam nadzieję, że do to nie wirus i że nikt tego ode mnie nie złapie. Z tego wszystkiego w nocy śnili mi się cyganie porywający dzieci na lasso, więc to zrozumiałe, że budziłam się co pięć minut. Napiłabym się kawy, ale obawiam się że mój żołądek jej nie przyjmie. Niech ten tydzień przyniesie mi wiosnę, proszę.

PS. Mandat muszę zapłacić, 160 lei, ale jak zrobię to w ciągu 48 godzin to tylko połowę, czyli do przełknięcia.

PS.2. Zapomniałam Was poinformować, że w niedzielę nad ranem w Bukareszcie zatrzęsła się ziemia, 5,5 stopnia w skali Richtera, bujały się lampy i przesuwały łóżka, w górach nic nie było czuć, ale w mieście owszem. Teraz znowu wszyscy debatują nad tym, kiedy nastąpi kataklizm i czy będzie tak straszny, jak w siedemdziesiątym siódmym.

środa, 2 października 2013

10/02/2013

Ze słonecznej Szkocji wróciliśmy do deszczowego Bukaresztu, kto by się spodziewał? Wczoraj deszcz padał ze wszystkich kierunków głównie z dołu i z boku, więc nawet nie było mi szkoda że nie mam parasola.
W Szkocji zwiedziliśmy tyle ile się da, jeżdżąc samochodem z niespełna trzyletnim dzieckiem, ale i tak Sandra była bardzo dzielna, rzygała tylko raz i na dodatek poinformowała nas o swoich zamiarach na tyle wcześniej, że zdążyliśmy ją wyjąć z samochodu. Glasgow, którego w ogóle nie mieliśmy odwiedzać zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, ale nigdy jeszcze nie widziałam tylu brzydkich kobiet co tam. Na dodatek wszystkie odziane w obuwie na platformach i kuse błyszczące spódniczki, obłęd jakiś. Naprawdę starałam się znaleźć choć jedną przyzwoitą, ale mi się nie udało.

W telewizji straszą śnieżycą w górach i tym razem mnie to obchodzi, bo przyjeżdżają moi rodzice i własnie tam mieliśmy jechać, a teraz nie tylko muszę zmienić opony na zimowe ale i plany, bo nie jestem gotowa na śnieg, a w przyszłym tygodniu ma być podobno 20 stopni, nie wiem już komu i w co wierzyć.

Nie mogę już słuchać o przypadkach pedofilii w Kościele, to znaczy dobrze że w końcu i w Polsce mówi się o tym otwarcie, a nie zamiata pod dywan, szkoda tylko że przeprosiny są niewspółmierne do wyrządzonych krzywd, ale na litość Boską nie każdy ksiądz to pedofil, a po takiej nagonce, to będzie jak w Stanach, że ojciec w parku nie może przytulić dziecka, nie mówiąc już o pocałowaniu go, bo zaraz ktoś życzliwy doniesie na niego na policję. Brak zdrowego rozsądku jest jak widać powszechny.

W kuchni faszerowana cukinia, wyszła bardzo dobra choć do końca bałam się, że cukinia mi się nie dopiecze, ale nic podobnego wyszła miękka i wcale się nie rozlazła. Natomiast ze szkockiej kuchni nie mogę polecić niczego, frytki, fasola, pieczywo i ryba w panierce, nie, nie, nie i jeszcze raz nie.

poniedziałek, 23 września 2013

09/23/2013

Jestem zafascynowana Edynburgiem, czytam i planuję gdzie pójdziemy, co zwiedzimy, sprawdziłam prognozę pogody, nie będzie źle. Wyciągnęłam kurtki i czapki na wszelki wypadek, środę zaplanowałam z drobnymi szczegółami, jeśli Sandra prześpi lot do Amsterdamu, to potem już nie będzie marudna i przetrwamy podróż nawet z dwoma przesiadkami... niech tylko skończy jej się katar.

Kulinarnie...
Nie jest źle. Zrobiłam kurczaka w pomidorach z oliwkami. Sekretem są oliwki kalamata i świeży lubczyk. W rumuńskiej kuchni lubczyk to podstawa, gdyby ktoś życzył sobie szczegóły, chętnie się podzielę.  

piątek, 20 września 2013

09/20/2013

Analizowałam tą całą sytuację z ucieczką niani w tę i na zad, i wyszło mi że Emma wcale nie chciała dla nas źle, być może nawet myśli, że zrobiła coś dobrego, na tym własnie polega różnica między nami. Azjaci są po prostu inni, dwulicowość, a nawet wielolicowość jest częścią ich kultury i nie ma nic wspólnego z byciem fałszywym (a może raczej NIELOJALNYM). Trudno mi zrozumieć, że można być aż tak skrytym, mówić jedno, przytakiwać, a robić drugie, a jednak. Sandra jeszcze nie zaakceptowała nowej niani, ja szczerze mówiąc też nie, na dodatek nie potrafię jej zaufać, ale może kiedyś się polubimy.

Wszystko na raz, ta historia z nianią, urwanie nie powiem czego w pracy, Sandra zakatarzona i znowu kaszle, ja też kaszlę, a pani przedszkolanka prosi o prezentację z wakacji w Power Poincie, rozumiecie? prezentację w przedszkolu... nie wyrabiam się na zakrętach, A propos, samochód znowu wyświetla mi komunikat, że złapałam gumę, chociaż wcale nie złapałam i to nigdy nie wróży niczego dobrego, więc stresuję się że mi coś odpadnie, na przykład koło. Lawiruję między domem, lekarzem, przedszkolem i pracą z zakupami w zębach i z czujnym okiem na nową nianię, z tego wszystkiego rozgotowałam parówki. Jestem wciąż rozdarta między tym to co chcę i tym co powinnam zrobić, a to mnie okropnie frustruje, wywołuje zniecierpliwienie i powoduje, że warczę zamiast mówić, ciągnę za sobą Sandrę popycham Franka, szybciej, szybciej, bo pada deszcz, bo nie zdążymy... nie lubię tak.

Wdech... jestem spokojna i zrelaksowana. Wydech... pozbywam się frustracji i stresu. Ach! jakie to piękne! Gdybym tak mogła na chwileczkę przenieść się na szczyt góry, albo na brzeg oceanu...

Za tydzień lecimy do Szkocji i zamiast się cieszyć, to też mnie stresuje, boję się że wszyscy się poprzeziębiamy, że będzie padać, że umorduje nas podróż z dwoma przesiadkami i wcale nie pomaga mi fakt, że mamy zostawić dom i psy pod opieką nowej niani.

...ale jutro będzie weekend i wszystko sobie poukładam i nie będę się spieszyć, a wczoraj widziałam "Blue Jasmine" Allena i nie mogę powiedzieć złego słowa, polecam!

sobota, 14 września 2013

09/14/2013

Telenowela

Pojechaliśmy do Lizbony, obydwoje, służbowo i z nadzieją, że może tym razem uda mi się cokolwiek pozwiedzać, Frankowi z reguły udaje się zobaczyć prawie wszystko mi nie, ale nie będę uprzedzać faktów.

Sandra jak zwykle została z Emmą, tym razem dodatkowo do pomocy była też nowa niania, no i rodzice Franka, od rana do wieczora, wpadający o różnych porach dnia.

Lizbona - klimatyczna bardzo, tramwaje, knajpki w wąskich uliczkach, fado na każdym rogu, kamienice w kafelkach, sangria, nie wierzyłam, że w końcu udało mi się połączyć przyjemności z obowiązkiem i już o szesnastej biegałam z aparatem po mieście. I wszystko było pięknie do wczoraj, kiedy to dostałam smsa od Emmy, że bardzo jej przykro, ale musi nas teraz pożegnać i wyjechać natychmiast.
Na początku myślałam, ze to żart, bo przecież nie dalej niż dwa dni wcześniej ustaliliśmy z nią, że rozwiązujemy umowę z końcem września i drugiego października odlatuje z powrotem na Filipiny. Ona zadowolona, my również, nawet bonus miała dostać, wszystko gra... nie do końca jak się okazało, bo jej telefon przestał odpowiadać.

Jak tylko nowa niania potwierdziła, że Emma spakowała walizkę i pojechała w siną dal, zaalarmowaliśmy rodziców, a ja zaczęłam szukać najbliższego połączenia do Bukaresztu, bo nie ma opcji, żebym zostawiła Sandrę samą z jakąś kobietą, której żadna z nas na dobrą sprawę nie zna. I dlaczego do nas nie zadzwoniła, jak to się wszystko działo?

Nie mieści mi się w głowie, że po dwóch latach można tak po prostu powiedzieć: adieu. A jednak można, bez wyjaśnień, bez niczego, ja nawet nie wiem czy Emma rzeczywiście wyjechała i gdzie. Nikt nie wie, ta nowa też nie, płacze i zarzeka się, że o niczym nie wiedziała, w co ja oczywiście nie wierze, w związku z tym pokłóciłam się z nią, jak tylko wróciłam dziś rano do domu.

Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, nic nie trzyma się kupy, ale może to co moim zdaniem, nie ma sensu, dla kogoś ma... tylko jak można zostawić dziecko pod opieką kogoś zupełnie obcego, gdy żadnego z rodziców nie ma w kraju, słabo mi jak o tym myślę. Nie wiem co zrobimy z tą nową nianią, wierzyć jej, nie wierzyć? Mam wodę z mózgu.

A rodzice Franka dolewają tylko oliwy do ognia, snują jakieś makabryczne scenariusze nie wiem po co... a jak dziś nad ranem dotarłam z lotniska do domu, to zastałam drzwi i okna otwarte na oścież, ich też nie rozumiem. A i Franek mi nie pomaga wcale, bo mógłby chociaż pogadać ze mną przez telefon, posłuchać o moich dylematach, o zdechłych dwóch kretach i prawdopodobnej myszy w domu, a nie opowiadać, w jakiej to jest wspaniałej mauretańskiej twierdzy i jakie niesamowite są tam tancerki brzucha, kurwa mać, wcale nie jest mi teraz dobrze.

wtorek, 10 września 2013

09/10/2013

O bezdomnych psach jeszcze

Ktoś otruł psa sąsiada i nie wiem czy to efekt psychozy, która ogarnęła Bukareszt, przypadek, czy też ewentualni złodzieje chcieli uciszyć najbardziej ujadające zwierze w okolicy.
Nie wierzę w przypadki.

Z tymi bezpańskimi psami to podobno było tak: parę lat temu wyszło rozporządzenie o nakazie sterylizacji, sczepienia i znakowania bezpańskich psów. Sterylizacja miała zmniejszyć populację w humanitarny sposób, a szczepienia i znakowanie miały pomóc kontrolować liczbę psów na ulicach. Pomysł w zasadzie dobry, ale znowu realizacja wyszła kulawo, bo po pierwsze niektóre kliniki brały państwowe pieniądze na sterylizację, ale przeprowadzały ją tylko na papierze, a pieniądze znikały, a te kliniki, które naprawdę sterylizowały i szczepiły psy miały obowiązek zapewnić im potem opiekę. Ale jak zapewnić opiekę setkom a nawet tysiącom bezpańskich psów? Podpisywane więc były fikcyjne umowy ze schroniskami, które miały przejmować opiekę nad zwierzakami, a tym czasem psy znowu trafiały na ulicę. Proceder wypłynął teraz, kiedy okazało się, że psy które w zeszłym tygodniu zagryzły chłopca, teoretycznie należały do schroniska, które miało się nimi opiekować. Wszystko teoretycznie, bo choć numer ewidencyjny psa widniał w ich rejestrze, to schronisko nigdy go nie widziało.

Obawiam się, że to wszystko skończy się masakrą i masowymi otruciami. Smutne to i boję się o nasze psy.

czwartek, 5 września 2013

09/05/2013

Kultura, kulturą, a w Ateneum sprzedali więcej biletów niż miejsc, więc przez pierwszą połowę stałam na schodach, ale to i tak lepsze niż kucanie w przejściu (koleżanka kucała i nie ona jedna!). Boże, jak dobrze, że założyłam płaskie buty, bo obcasy weszły by mi razem z nogami w tylną część ciała i zapewne tam pozostały. Pan Lupu tak sie rozkręcił, że bisował cztery razy. W pewnym momencie zaczęłam się obawiać, że on nigdy nie skończy i trzeba będzie go zastrzelić, ale w końcu się poddał. A my poszliśmy na lampkę wina, która skończyła się po północy i za to właśnie lubię Bukareszt, że jeszcze jest na tyle ciepło, że można pić wino na tarasie wieczorem w letniej sukience bez rajstop, bez czapki i rękawiczek.

środa, 4 września 2013

09/04/2013

Muszę przyznać, że polskie portale informatyczne nie pozostają w tyle i news o człowieku z poderżniętym gardłem i obciętymi palcami, który wyszedł z lasu na krajową siódemkę, przyćmił mi na chwilę problem bezpańskich psów w Bukareszcie (a głos w tej sprawie zabrał nawet Prezydent Basescu, w sprawie psów oczywiście).

Staram się być mniej więcej na bieżąco z tym co się dzieje w Polsce i na świcie, ale większość wiadomości jest tak przerażająca, że zastanawiam się, czy to "bycie na bieżąco" ma sens. Wszystko jedno, czy to jest Gazeta, CNN, tvn24, czy onet wszędzie to samo, ten się powiesił, tamtą skazali na 25 lat (w końcu), porwania, wyłudzenia i bankructwa, naloty, broń chemiczna i katastrofy naturalne, a królowej Elżbiecie zjedli łabędzie - to na pewno cyganie - skomentował Franek.

To tyle w kwestii mediów.

Dziś po powrocie do domu czekał na mnie makaron ryżowy z kurczakiem i krewetkami, co raz bardziej lubię naszą nową nianię!

W niedzielę rozpoczął się w Bukareszcie XXI Festiwal George Enescu (jeden z największych festiwali muzyki klasycznej w Europie, a może i na świecie, będzie trwał cały wrzesień), w zeszłym roku chcieliśmy pójść na kilka koncertów, ale za późno się zorientowaliśmy i o biletach na te najciekawsze mogliśmy pomarzyć, ale dziś... dziś idziemy do Ateneum na recital rumuńskiego pianisty Radu Lupu, będzie grał Schuberta, więc kultura, kultura, kultura i zapominamy o łabędziach królowej Elżbiety.

wtorek, 3 września 2013

09/03/2013

Od wczoraj Bukareszt żyje tym, że w centrum miasta bezpański pies zagryzł na śmierć czteroletnie dziecko. Makabra, ale ja wiedziałam, że kiedyś coś takiego się stanie, te bezpańskie psy w Bukareszcie to tykająca bomba i niby mówi się o sterylizacji, o znakowaniu, ale fakty są takie, że przy każdym skrzyżowaniu leży po 8 albo więcej psów. Jedni wyrzucają, inni się litują i dokarmiają, ale co to za pomoc, wyrzucanie im jedzenia na ulicę. Bezpańskie psy, to naprawdę problem i chciałabym żeby się znalazł mądry, który ten problem rozwiąże, nie krzywdząc zwierząt oczywiście.

A tym czasem w domu mamy dwie nianie, nie mogę się przyzwyczaić, ale z Emmą na początku było tak samo. Lyn urodziwa nie jest, ale ma sympatyczny uśmiech i dobrze jej patrzy z oczu. Na razie Sandra, traktuje ją jak powietrze, ale i ona się przyzwyczai. Franek, jak go znam będzie zadowolony, jeśli nie będzie mu wchodziła w drogę, więc jestem dobrej myśli.

A co na obiad? Polędwiczki wieprzowe w sosie pieprzowym moi Państwo, czyli mimo pierwszych oznak jesieni jestem w dobrej formie.

poniedziałek, 2 września 2013

09/02/2013

Wspaniały początek tygodnia... zmiana konfiguracji serwera w mojej firmie zaowocowała tym, że nie działają maile, mogę więc spokojnie wypić drugą kawę, może nawet pójdę po ciepłego covriga (dla niewtajemniczonych, to rumuński precel, który smakuje trochę, jak nasze bajgle, tylko jest cieńszy, ma dwie wersje z solą i z makiem oraz z sezamem).

Sandra w przedszkolu. Myślałam, że po miesiącu przerwy zapłacze albo coś, ale nic z tych rzeczy, pobiegła w podskokach.

Na weselu zostaliśmy do czwartej rano i naprawdę nie wiem po co, chyba tylko żeby robić dobre wrażenie. Było... miło, po amerykańsku, tort był przepiękny, z takim samym motywem jak zaproszenia na ślub i specjalnie wydrukowane menu na stołach, tylko karteczki z nazwiskami gości miały takie ramki jak nekrologi w Gazecie Wyborczej, ale oni nie znają Wyborczej więc się nie czepiam. Panna Młoda, na co dzień bardzo ładna dziewczyna, miała sukienkę, w której wyglądała jak garbata, na dodatek na delikatnym tiulu wywalony wielki, ciężki suwak, na jej miejscu zagroziłabym krawcowej śmiercią, ale może nie miała czasu, albo doradzała jej wredna przyjaciółka... Mam nadzieję, ze nigdy nie będzie widziała swoich ślubnych zdjęć od tyłu, tego jej serdecznie życzę.

Przed wyjściem na wesele prosiłam Franka: "Nie zostawiaj mnie samej i nie znikaj, jak zawsze, bo wtedy czuję się idiotycznie." i co? i nie minęło pięć minut i oczywiście mnie zostawił. "Nie no, co Ty kotku, to nie tak." Wrrrrrr powarczałam na niego trochę i mi przeszło.

Od dziś zaczyna nowa niania, ma na imię Lyn, przez miesiąc będzie razem z Emmą, niby wszystko dogadane, a jednak trochę się stresuję.

piątek, 30 sierpnia 2013

08/30/2013

Turkish airlines odnalazły nasz bagaż! Naprawdę bardzo się cieszę, chociaż wnętrze torby wyglądało tak, jakby ktoś ambitnie szukał w niej skarbów i to nie było miłe, ale nic nie zginęło! No ale co miało zginąć, jak mieliśmy ze sobą dwie pary majtek na krzyż. Tak czy inaczej napisałam reklamację i bardzo jestem ciekawa, czy dostanę zwrot 150 euro, których się domagam.

Trzy dni w domu i już mnie boli głowa, a jutro idziemy na wesele, nie mam sukienki, nie wiem czy idziemy tylko na wesele, czy do kościoła też, nie wiem na którą godzinę, a to kluczowa informacja, bo muszę umówić fryzjera. Na dodatek dochodzę do wniosku, że nie lubię tych państwa młodych, kiedyś ich lubiłam ale teraz... on fałszywy, ona nudna, wszystko będzie nafunfane i na wysokie Ce. Nie mam ochoty naprawdę, Franek wie co o tym myślę, on też nie ma ochoty, ale znowu układy i forma i nie wypada nam nie iść.

A tydzień temu o tej porze karmiliśmy olbrzymie żółwie, to znaczy Franek karmił, ja się brzydziłam, nie wiem czemu, zawsze wydawało mi się, że żółwie są sympatyczne, ale jak zaczął wyciągać do mnie swoją dłuuuugą szyję, ble! ... w ogóle to chcieliśmy lecieć do Japonii, albo do Chin i nadal chcemy, ale może w przyszłym roku... Seszeli nie planowaliśmy, ale okazało się, że za punkty które uzbieraliśmy przez ostatnie cztery lata, możemy mieć bilety za free, więc zastanawialiśmy się tylko chwilę.
Seszele są bardzo piękne, ale w porównaniu z kontynentem, powiedzmy szczerze wieje nudą. W zasadzie nie ma co zwiedzać, można podziwiać przyrodę, można oczywiście nurkować, ale teraz tam jest koniec zimy i ocean był tak wzburzony, że fale dochodziły do czterech, pięciu metrów, więc zostało nam karmienie żółwi, objazd wyspy, zdjęcia skał, sex i książki. Sex z tego wszystkiego był najlepszy.
Przeczytałam Inferno Dana Browna i Cesarzową Orchideę Anchee Min i jestem bardzo dumna ze swojego angielskiego. Cesarzową znalazłam tam, w hotelu i zabrałam ją w zamian za Michaela Woodforda, którego Franek wcześniej przeczytał, mam nadzieję, że nikt się nie obrazi za tą skrytą podmianę. W hotelowej bibliotece znalazłam nawet jedną polską książkę, podróżniczą o Nepalu, ale mnie nie wciągnęła.
Poza tym to Seszele zdominowane są przez Arabów, Rosjan, Niemców i Francuzów, inni turyści są w zdecydowanej mniejszość. O dziwo większość tubylców brała mnie za Niemkę, a nie za Rosjankę (bo we Włoszech wszyscy zaczepiali mnie po rosyjsku) jeszcze trochę i już w ogóle zgłupieję "No, I am from Poland." "Holland???" Oni w ogóle nie wiedzą, co to POLAND, przynajmniej większość z którą miałam do czynienia, ale nie mamy się czemu dziwić. Na Rumunię też śmiesznie reagowali, kiwali głowami, jakby ze zrozumieniem: "Aaaa Romania", nie wiem co to miało znaczyć, ale brzmiało jak aprobata.
Kuchnia, taka jak na większości wysp czyli głównie ryby, wszystko inne muszą importować, wiec generalnie jest drogo. Mają swoje tradycyjne kiełbaski, które przypominają mi luźną kaszankę, ale nasza kaszanka, ma kaszę w środku, a te ich kiełbaski nie wiem co. Uprawiają wanilię i palmy kokosowe, więc lokalne wyroby są albo waniliowe albo kokosowe, między innymi tradycyjny waniliowy rum, który smakuje dokładnie jak zapach waniliowy do kremów i ciast Dr. Oetkera.
Na Seszele mogłabym wrócić, ale z Sandrą, jak będzie miała mniej więcej sześć lat, myślę że to prawdziwy raj dla dzieciaków, dla dorosłych... no nie wiem, zależy co kto lubi, ja bym wybrała Azję.

czwartek, 29 sierpnia 2013

08/29/2013

Zanim będzie o egzotyce, o sprawach bieżących, jeszcze...

Wpadłam w sidła korupcji! Może przesadzam, ale zdecydowanie wpadłam w sidła chorego systemu. Nie wiem jak jest w Polsce, pewnie podobnie, w każdym razie w Rumunii każde dziecko przed pójściem do szkoły lub przedszkola musi mieć zaświadczenie od lekarza, że jest zdrowe, nawet jeśli dziecka nie ma w przedszkolu tylko trzy dni (dni robocze, weekendy się nie liczą). A po przerwie semestralnej trzeba zrobić też wymaz z nosa, z gardła i analizę kupy. Generalnie uważam, że to jest słuszne, bo przeciwdziała rozpowszechnianiu się chorób, pasożytów i innych przyjemności, a także uświadamia rodziców. Niestety, jak to często bywa, słuszna idea nie idzie w parze z praktyką, bo większość rodziców "załatwia" zaświadczenia po znajomości i nie robi badań w ogóle, nawet tych post semestralnych. Skąd wiem? Ponieważ dziś zaniosłam Sandry próbki do analizy, a po 5 minutach dostałam wyniki badań i zaświadczenie, że dziecko jest zdrowe. "Jak to, już?" - pytam znajomą lekarkę. Na co usłyszałam: "Wyniki przekażę ci przez telefon w poniedziałek, Mała na pewno jest zdrowa, a ty nie będziesz tu dwa razy jeździć." I była z siebie bardzo zadowolona, a ja nie wiedziałam co mam robić, czułam się jak idiotka, ale wzięłam zaświadczenia i zapłaciłam za badania, chociaż mam wrażenie, że zapłaciłam pani doktor za zaświadczenie, a nie za badania. A to wszystko w publicznym szpitalu, za publiczne pieniądze. Powinnam się nie zgodzić, ale uległam systemowi i układom, bo nasza pani doktor jest również pacjentką Franka, w jej mniemaniu, postąpiła słusznie, wydając mi zaświadczenie na miejscu i tym samym ułatwiając mi życie, chociaż wcale tego nie oczekiwałam, ani nie prosiłam. Jak wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one. I wcale się z tym dobrze nie czuję.

środa, 28 sierpnia 2013

08/28/2013

Wróciliśmy wczoraj, generalnie było bajkowo, ale nie obyło się bez stresów, zaczęło się od tego że dzień przed wyjazdem umarła mama przyjaciela Franka (i zarazem naszego sąsiada), a już pisałam w zeszłym roku, że tu obrządek pogrzebowy jest nieco inny i sto razy bardziej dramatyczny, więc nastroje mieliśmy obydwoje wisielcze... no ale wyobraźcie sobie dwa pogrzeby w ciągu tygodnia. Polecieliśmy, wszystko pięknie, kokosowo, a po dwóch dniach Sandra zachorowała, nie wiemy co to było, rota nie rota, rzygała dalej niż widziała i gorączka 40 stopni. Na miejscu byli rodzice Franka i całe szczęście, zorganizowali moją znajomą panią doktor i sytuacja została opanowana, należą im się laurki i kwiaty, ale i tak trzy dni miałam trochę słabe.

Bardzo chciałabym napisać więcej, ale w tej chwili moja skrzynka mailowa odebrała właśnie 128 nowych wiadomości, więc muszę je najpierw przeczytać. kawy, kawy, kawyyyyyy...

piątek, 16 sierpnia 2013

08/16/2013

To był maraton i tak się czuję, jak koń po westernie, przysięgam. Skończyliśmy nad morzem, a właściwie na granicy jezior i morza (uwaga, Sandra prawie nie kaszle, taaa daam!), a zaczęliśmy od zamku templariuszy w Transylwanii, który żadnym zamkiem nie był, tylko tak się nazywał, albo podobnie i tak mi się skojarzył. Z nazwami miejscowości też miałam problem, bo w Transylwanii wiele miasteczek i wsi ma dwie albo nawet trzy nazwy, rumuńską, austriacką i węgierską, obfotografowałam bajkową wieś, której nie ma na mapie, a która nazywała się Toczkonoszynaracz albo jakoś podobnie i jestem zła, że nie zrobiłam zdjęcia tablicy z nazwą. Odwiedziliśmy też Cluj, Alba Julia i Sighisoarę, która z roku na rok jest co raz bardziej zadbana i to jest budujące. Drogi też wydają mi się lepsze, okej miejscami nadal jest hardcore, ale powstało kilka nowych odcinków autostrad i można przejechać Rumunię w ciągu jednego dnia bez specjalnego wysiłku, jestem w szoku. Przystanek nad morzem też był miłym zaskoczeniem, bo zraziłam się po drogiej i hałaśliwej Mamai, a 65 km dalej, Gura Portitei, cisza spokój, piękne muszelki i ryby, tylko wilgoć wchodzi w ubrania, ale trudno, żeby nie wchodziła, skoro dookoła woda.
A teraz muszę pokonać depresyjny nastrój, który mnie ogarnął od wczoraj i iść dalej. Nie wiem co na obiad, coś wymyślę, ale muszę najpierw zrobić zakupy, a nie wiem kiedy te zakupy... W niedzielę wyjeżdżamy, sami, trochę się boję jak będzie między nami. Mam mnóstwo pracy, boję się, że nie zdążę z projektem, ale nie chcę zabierać ze sobą komputera. Mam brzydkie paznokcie, zrobię dziś, ale nie wiem czy zdążę na dodatek jest gorąco i mam czerwone oczy, jak królik.

sobota, 3 sierpnia 2013

08/03/2013

Coraz częściej nachodzi mnie myśl, żeby założyć stronę 'smaczki Rumunii' gdzie opisywałabym na przykład, jak fajnie wygląda kibel na środku torów tramwajowych (domyślam się że jest on przeznaczony specjalnie dla motorniczych) albo kładka dla pieszych bez kładki, cyganie sprzedający miotły i inne fajne rzeczy, które spotykam tu prawie każdego dnia, ale cholera nie ma czasu. A potem to wszystko gdzieś umyka i tylko czasami sobie przypominam, a wtedy najczęściej nie mam przy sobie komputera. Powinnam dodatkowo wykazywać się refleksem i fotografować te cudeńka, ale to trudne, bo najczęściej jestem za kierownicą, a telefon w torebce i zanim go znajdę to zmienia się światło, albo krajobraz, no i nici. Ale kiedyś się zmobilizuję... tak sobie mówię.

A dziś rano, wysmarowałam sobie twarz i dekolt odżywką do włosów, przekonana, że używam kremu +35. Zorientowałam się jak mi zastygła dziwna skorupa na skórze. Zapomniałam, że jakiś czas temu do tego pudełka odłożyłam sobie trochę odżywki, żeby mieć na ewentualny wyjazd lub na 'czarną godzinę'. Oczywiście nie podpisałam pudełka, no bo po co.
W sumie nie powinnam się dziwić, w dzieciństwie umyłam zęby kremem do golenia, nadal nie wiem jakim cudem się nie porzygałam, bo był naprawdę wstrętny.
Ehhh wspomnienia, to były czasy, wakacje z babcią, kuchnia opalana węglem, mleko prosto od krowy, aż mnie wzdryga na samą myśl o takim mleku, ale przegotowane już tak nie śmierdziało.

Jutro jedziemy do Transylwanii, może przywiozę nowe, fajne wspomnienia.

piątek, 2 sierpnia 2013

08/02/2013

Ale zamieszanie, słowo daję, że zatrudnianie obcokrajowcy w Rumunii, szczególnie jeśli ten pochodzi z Filipin może wyjść bokiem. Jak już w końcu znaleźliśmy nową opiekunkę, która ma zastąpić Emmę, bo Emma wyjeżdża i nie ma siły na to żeby ją przekonać do zmiany decyzji (próbowałam wszystkiego, nawet zabrałam ją do fryzjera za całe 180!!! złotych), to chcą ją nam deportować... w najbliższy wtorek! Cholera jasna, mam nadzieję, że zdążymy z dokumentami, bo znaleźć fajną nianię to nie taka prosta sprawa. Aaaaaa tik, tak, tik, tak, tik, tak... Emocje, jak na rybach...no i szkoda mi tej kobieciny, głupie zbiegi okoliczności i biurokracja.

czwartek, 1 sierpnia 2013

08/01/2013

Prawie codziennie (bo to zależy od tego gdzie uda mi się zaparkować) w drodze do pracy mijam kompletnie zdezelowanego Matiza (koło którego śmierdzi moczem, ale to może być zbieg okoliczności, to znaczy nie z Matiza śmierdzi tylko z podwórka obok), a w nim siedzi stosunkowo młoda kobieta z psem. Wszystkie szyby Matiza są wyklejone kartkami zapisanymi ręcznie drobnym maczkiem, czasami trafi się hasło napisane wielkimi literami, nie rozumiem za wiele, ale wygląda mi to na jakiś manifest. Zastanawiam się tylko jaką on może mieć skuteczność, skoro samochód zaparkowany jest w bocznej uliczce i ruch tu niewielki. Może adresatem jest Państwowy Instytut Higieny, który znajduje się w głębi, po drugiej stronie ulicy? Trudno powiedzieć, bo nie rozumiem co jest napisane na tych kartkach, ale zaczyna mnie to coraz bardziej intrygować. Nie na tyle co prawda, żeby zapytać tej kobiety, co tu robi, ale kto wie może z czasem moja ciekawość nabierze odwagi i zapytam? A może ona mieszka w tym Matizie? Strasznie tam śmierdzi naprawdę, ale ona nie wygląda na brudną. Nic też nie mówi, tylko siedzi i czyta.

A dziś w nocy śniła mi się Godżilla. Wyszła z w nocy z kompletnie czarnego morza, była fioletowa w białe kropki, ale mimo tego śmiesznego ubarwienia, to nie był dobry sen... byłam zagubiona i przestraszona, uciekałam na czworaka po mokrym piasku, w czerń nocy, widziałam tą Godżille z daleka i chciałam ostrzec jak najwięcej osób i bałam się, że nie zdążę, a Warszawa leżała nad morzem... Śródziemnym.

Franek natomiast z samego rana uraczył mnie newsem, że niedaleko San Paulo jest wyspa, na której na metr kwadratowy przypada pięć węży. Po czym szybko obliczył, że na tejże wyspie znajduje się około dwóch milionów węży, doprawdy wymarzone miejsce na wakacje.
Chyba chciał się zrewanżować za opowieść o Godżilli.

Foto update z 15/07/2014: za chwilę minie rok od powyższej notki, a Matiz dalej stoi, i dalej śmierdzi, nie obwiniam kota, żeby nie było, przyplątał się przypadkiem ;)

środa, 31 lipca 2013

07/31/2013

O gotowaniu znowu, bo naprawdę mnie odstresowuje

No i zrobiłam ten makaron ryżowy z krewetkami, głównie dlatego, że po sprawdzeniu przepisów w internecie okazało się, ze mam w domu wszystkie składniki, oprócz imbiru, szkoda, ale bez imbiru też wyszedł dobry. Zrobiłam nawet zdjęcie, ale dziś rano stwierdziłam, że choć smakował naprawdę doskonale, to wyglądał mało apetycznie, co najmniej jakby go ktoś już wcześniej jadł i zwrócił, więc podaruję sobie dokumentację fotograficzną, ale uwierzcie na słowo: ŁATWY i SMACZNY (dla miłośników azjatyckich smaków, oczywiście). Przepis wzięłam stąd:
http://www.kwestiasmaku.com/ryby_i_owoce_morza/krewetki/makaron_ryzowy_z_krewetkami/przepis.html bardzo przyjemna strona, bez udziwnień, wszystko można zrozumieć i wdrożyć w życie.

O kawie i upale, bo ma zasadniczy wpływ na dobry początek dnia

Po upałach i do nas doszły dziś burze, jak w całej Europie chyba, ale jest przyjemnie, 25 stopni i lekki wiaterek, aż miło wyjść na dwór. Generalnie jestem ciepłolubna, upał do 30 stopni zupełnie mi nie przeszkadza, ale nie lubię gdy rano nie mogę wypić nawet łyka gorącej kawy (a kawa rano MUSI być gorąca), bo pot cieknie mi po plecach i przed wyjściem z domu muszę się dwa razy przebierać, wtedy uważam, że jest za gorąco.

O kaszlu i śpiewaniu, bo wydaje mi się, że zaistniała zależność

Kaszel Sandry zmienia się w pokasływanie, przyjmuję to za dobry znak. Może to nie żadna alergia ani inny syf, tylko koniec infekcji która po prostu mocno podrażniła jej gardło, oskrzeliki czy coś tam innego, mam nadzieję. A ona na dodatek ma teraz fazę na śpiewanie i drze się niemiłosiernie, od rana śpiewa rumuńskie 'Sto lat', czyli 'La Multi Ani'. No i po tym jak się tak wydziera oczywiście kaszle.
Dziś rano Sandra stwierdziła, że jest delfinem.
A mama? Kim jest mama?
Mama jest foką.
Hmmm no nie wiem czy to taki fajny komplement...

wtorek, 30 lipca 2013

07/30/2013

Mamy upał upałów, apogeum, w Polsce podobno też ciepło, ale powiedzmy sobie szczerze, w Warszawie pogrzeje dwa dni, góra tydzień i to wszystko, a TU jest TAKIE lato, przez okrągłe trzy miesiące.

Od razu widać, że jestem w lepszej formie psychicznej, bo zrobiłam szaszłyki i gaspacho. Wahałam się przy dodawaniu chleba i miksowaniu go z resztą składników i może trochę przesadziłam z dużą cebulą, ale generalnie rzecz biorąc, wyszło super i jestem dumna i blada.

O! blada to jestem, bardzo, ale w Azji byłabym modna. Na przykład w Wietnamie panie nagminnie noszą długie rękawiczki, żeby tylko nie opalić sobie rąk i dłoni. A te maski na twarzach to nie ochrona przed zarazkami ani smogiem, tylko przed słońcem. Im bledsza skóra, tym wyższy status społeczny.
Wobec tego, może dziś zrobię makaron ryżowy z sosem sojowym i krewetkami?

poniedziałek, 29 lipca 2013

07/29/2013

Weekendowa przerwa w podawaniu lekarstw niczego nie zmieniła, myślę że przejażdżka motorówką i kąpiel w basenie też specjalnie nie pomogły, Sandra dalej kaszle, okej nie cały czas, ale jednak i nikt mi nie powie, że taki kaszel jest normalnym stanem rzeczy. Katar się skończył, gorączki brak, węzły chłonne okej, a rano potrafi zakasłać tak, że prawie wymiotuje, więc nazywajcie mnie histeryczką, ale wcale to nie jest śmieszne, jak ona tak robi. Tak więc, zaczęłam tydzień od wizyty u pediatry, która teraz twierdzi, że ten kaszel ma podłoże alergiczne, Franek się z nią nie zgadza, mówi że to lekka wersja kokluszu, prawdę pokażą wyniki badań krwi, ale do tego czasu powracamy do 5 ml Aeriusa dziennie. Pytałam w przedszkolu, mówią że nie kaszle, więc do przedszkola chodzi, mało tego przedszkolny lekarz potwierdza, że jest zdrowa jak ryba. Więc może to alergia? Zgłupieć można, słowo daję. Koklusz, wirus, alergia...Papier, nożyce, kamień. Tak się czuję właśnie. Wiem, że nic nie wiem, no i martwię się. Za tydzień jedziemy w góry, potem na kilka dni nad morze... a jak morze nie pomoże to pomoże może Gdańsk... tak mówiła moja mama. Lubiłam te jej wierszyki na każdą okazję, to były najśmieszniejsze rzeczy jakie ze mną robiła. A teraz boli mnie głowa i nie wiem, czy z upału, czy dlatego że się zryczałam w nocy, więc albo wypiję trzecią kawę, albo wezmę drugi panadol, żeby jakoś funkcjonować. TO będzie dobry tydzień.

piątek, 26 lipca 2013

07/26/2013

Sztuka łagodzi obyczaje, no to obejrzeliśmy 22 Bullets z Jeanem Reno, a potem Ojca Chrzestnego do momentu, w którym Michael zabija Sollozza i McCluskeya, bo zrobiło się już naprawdę późno. A swoją drogą, to czy McCluskey nie pochodzi przypadkiem od Kluska tylko dodał sobie przedrostek Mac, żeby się lepiej zasymilować? Moim zdaniem kapitan McCluskey mógł pochodzić z polskiej rodziny Klusków która wyemigrowała do Ameryki. Ojca Chrzestnego mogę oglądać na okrągło i Al Pacino, taki szczeniak, pod tym względem kinematografia jest okrutna, nie pozostawia cienia wątpliwości, że się starzejemy.

Konsultację z pediatrą odbyłam droga telefoniczną, odstawiamy antybiotyk, przechodzimy na probiotyki i czekamy do poniedziałku, no to czekamy.

A tym czasem we Francji znowu awantura z cyganami. Absolutnie nie zamierzam bronić mera, który miał powiedzieć, że "może Hitler nie zabił ich wystarczająco wielu", pojechał grubo, nie powinien, ale zastanawiam się, co ja bym zrobiła, gdyby za moim domem rozbił się obóz kilkudziesięciu przyczep z cyganami, no raczej nie poszłabym do nich na piknik... Cyganie są przyjemni tylko w piosenkach Maryli Rodowicz, naprawdę uwierzcie mi, mam ich na co dzień.

W weekend jedziemy w odwiedziny do domu, który Franek wynajął cztery lata temu na wakacje, ile wspomnień, wszystko było inaczej... Uwielbiam ten dom, zapach jeziora i ogórkowy Dove w łazience, który chyba już zawsze będzie mi się kojarzył z tym miejscem.

czwartek, 25 lipca 2013

07/25/2013

O gotowaniu, bo mi oczyszcza umysł... nawet jeśli potem muszę umyć włosy.

Wczoraj utwierdziłam się w przekonaniu, ze smażenie nie jest dla mnie. Okej jeden kotlet w porywach do dwóch, pięć naleśników, ale nie pulpety... nie trzydzieści siedem pulpetów. Na dodatek w dwóch wariantach, wegetariańskim i mięsnym. Zainspirował mnie Franek i postanowiłam zrobić coś dla mnie zupełnie nowego - rumuńskie chiftele z cukinii, czyli coś jak nasze pulpety albo małe mielone. Potem znalazłam w lodówce mięso na krawędzi użyteczności, szkoda mi się go zrobiło, więc w transie zaczęłam robić też chiftele z mięsa. Wyszły, ale smród ze smażenia wszedł mi we wszystkie pory skóry i we włosy oczywiście, no i wydaje mi się, że mają goryczkę. Franek mówi, że dobre... nie chcę się doszukiwać drugiego dna, ale obawiam się, że obłęd w oczach, który miałam po usmażeniu tych trzydziestu iluś tam pulpetów oraz generalny stan ciała i ducha, który sobą reprezentowałam, nie pozwalał mu na stwierdzenie, że mu NIE smakują. A ja obiektywnie nie umiem stwierdzić, czy dobre, bo mi jadą goryczką... Szkoda, że nie zrobiłam dokumentacji fotograficznej. Aaaa zapomniałam dodać, że smażenie odbywałam w 32 stopniowym upale. Może w zimie mój stosunek do smażenia się zmieni.

O kaszlu, bo mi spędza sen z powiek.

Sandra ciągle kaszle, głównie rano i wieczorem trochę, może przesadzam, ale po dwóch tygodniach inhalacji i tygodniu antybiotyku to już chyba powinna przestać. (Uwaga teraz będzie obrzydliwie trochę) Może to przez katar, bo takich lepkich glutów, to jeszcze nie miała, smarkanie wychodzi jej jako tako, ale coś tam jej spływa pewnie do gardła, akurat jak jest w pozycji leżącej i może dlatego kaszle? Jutro podzielę się moją teorią z pediatrą. Gorączki brak, tylko się poci potwornie, ale kto się nie poci przy 33 stopniach? A w poniedziałek ma być 36.

O tym, że chciałabym żeby mnie wciągnął jakiś serial, żeby chwilę pożyć życiem innych ludzi (niekoniecznie prawdziwych).

Może jakieś sugestie od szanownej publiczności? Tylko nic z wyżyn intelektualnych, może być depresyjnie, nie koniecznie jakieś nowości. A i nie trawię psychopatów ani małych dziewczynek o porcelanowych twarzach z czerwonymi oczkami. Z góry serdecznie dziękuję.

środa, 24 lipca 2013

07/24/2013

Jest trochę tak, jak w tym dowcipie:
Kilka dni po przyjęciu, gospodarz rozmawia z jednym z gości:
- Wiesz, po waszej ostatniej wizycie zginęły nam z domu pieniądze...
- No co Ty, chyba nie myślisz, że to ktoś z nas...
- Skąd, pieniądze się znalazły, ale niesmak pozostał.

Ile czasu musi upłynąć? Nie wiem, ale jestem gotowa przyjąć to wszystko, na klatę. To tyle w kwestii Franka.

Mój stan psychiczny odbija się na poczynaniach kulinarnych, źle się dzieje. Zrobiłam wczoraj co prawda paprykę faszerowaną, ale wyszła zupełnie nijaka. Na dodatek wszystko ma jakąś goryczkę, nie wiem czy tylko ja ją czuję? Czy jest jakaś choroba, która objawia się permanentną goryczką? No bo czy brzoskwinie mogą mieć goryczkę?

Dzwoni moja mama, nie chce mi się gadać o niczym. Naprawdę super, że zrobiła dżemy. Co mnie to w ogóle obchodzi? Czy teraz będziemy się przerzucać poczuciem winy? Nie chcę tak, chcę się od tego uwolnić.

Jeżeli naprawdę chcemy coś w sobie zmienić, musimy zacząć od podstaw. (To złota myśl na teraz, chyba zalatuje Pozytywizmem...)

wtorek, 23 lipca 2013

07/23/2013

Bełkoczę, to prawda. Ścierają się we mnie różne myśli i zapewne minie trochę czasu zanim osiągnę równowagę.
Powraca moja mama, jej marzenia, nie są moimi marzeniami, a ona tak bardzo by chciała... tak bardzo. A mnie to męczy, bo z jednej strony chciałabym spełnić jej oczekiwania, a z drugiej strony, chcę żyć po swojemu i nie tłumaczyć się ze swoich decyzji, i nie chcę myśleć że będzie mi miała za złe... że się obrazi, że nie wiem co sobie pomyśli. Tak bardzo chciałabym, żeby to zrozumiała...
A tata, chciałabym znowu bezgranicznie mu zaufać, ale nie wiem czy potrafię i wiem, że nie potrafię z nim o tym rozmawiać. Boję się, że to zniszczy wszystko.
Kiedyś życie wydawało się takie proste, nie wiem kiedy zaczęło się komplikować.

poniedziałek, 22 lipca 2013

07/22/2013

Chciałabym obudzić się kiedyś rano z poczuciem, że już nic, nikomu nie muszę udowadniać, a już na pewno nie sobie. Oczywiście, że to zależy tylko od nas, wiem, ale to nie takie proste, przynajmniej dla mnie. Mam nadzieję że jestem już na dobrej drodze.

piątek, 19 lipca 2013

07/19/2013

Im dogłębniej analizuję różne historie z mojego życia, tym dziwniej robi mi się w środku... 

środa, 17 lipca 2013

07/17/2013

Zachowuję się trochę histerycznie. Mam tendencje. A w środku, w mojej głowie siedzi demoniczna wersja mojej mamy i wbija mnie w poczucie winy. Gwoździem. Kocham Cię Mamo, ale naprawdę Twoje "poświęcenie" jest zupełnie niepotrzebne, nie wiem po co to wszystko robisz. Nic się nie stanie, jeśli nie przygotujesz rano śniadania, a potem obiadu, ja nawet jak jestem mało jem w domu, ojciec nie umrze z głodu. Dlaczego to wszystko? Może uważasz że tak trzeba, że tak powinno być, ale robisz to tak naprawdę dla siebie, bo chcesz mieć poczucie dobrze spełnionego obowiązku, tylko cały czas uważasz, że robisz to dla innych, zrobiłaś wiele dobrego, ale biegasz w kółko, to jest chore. Ja tak nie chcę.

wtorek, 16 lipca 2013

07/16/2013

Nie śpimy od 4.30. Noc w noc prawie. Tak się objawia stres. Jeśli schudnę jeszcze dwa kilogramy to chyba zniknę. Gula w gardle, kamień w żołądku. Bez sensu. Na pozór, bo gdzieś, coś mi mówi, że to ma sens, wszystko co się dzieje ma sens, muszę w to wierzyć...
...ale
Czy prawda może być tak okrutna, że lepiej jej nie poznawać, prawda o samym sobie, o naturze człowieka, czy jesteśmy tylko dzikimi zwierzętami? Czy jednak potrafimy kochać, współczuć i tworzyć? Czy panowanie nad instynktami jest esencją człowieczeństwa? Czy cierpienie jest imperatywem do zrozumienia istoty bycia człowiekiem? Nie wiem. Czy potrafię działać w imię wyższych idei? i co to kurwa są wyższe idee, bo chyba naprawdę się pogubiłam. I chciałabym się odnaleźć, ale boję się, że to co odkryję może kosztować szczęście kilku osób i zniszczyć naprawdę wiele. I nie wiem co robić. Czy szukać odpowiedzi, czy dać spokój. A jeśli dam spokój, to czy znowu nie zacznę kręcić się w kółko? Nie wiem.

piątek, 12 lipca 2013

07/12/2013

Huśtawka, albo raczej trampolina, nie wiem, raz w górę raz w dół, wszystko mnie boli, nie mogę jeść. Podobno jesteśmy tym co jemy, jeśli tak, to jestem bananem i kawą, bo na nic innego nie mogę patrzeć. Moja głowa waży chyba sześćset kilogramów, a gałki oczne za chwilę mi wypadną. Czuję się wyprana i nie wiem w którym kierunku powinnam dalej iść, nie wiem. Czy moja intuicja mi coś podpowiada? Czy mam jeszcze intuicję?

Lekarz powiedział, że Sandry kaszel to nic takiego, bo wszystkie dzieci kaszlą, podobno, dostała syrop jak zwykle i poszła do przedszkola. Dobrze.

Muszę czymś zająć głowę. Puzzle byłyby dobre. Zaczynam wariować.
http://www.youtube.com/watch?v=Rxa-UEeddC8
'Halo, halo, czy ktokolwiek zauważył, że zagubiłem się i teraz wiem że najgorsza jest ucieczka gdy ktoś mi schował cel...'

czwartek, 11 lipca 2013

07/11/2013

Spałam ponad 9 godzin, bez prochów, bez alkoholu, tak po prostu. Pozorny spokój, tylko czemu nie mam siły się podnieść? I te dziwne sny... Nic nie rozumiem, nie chcę rozumieć. Sandra kaszle. Musimy pójść do lekarza.

Pamiętacie jak w szkole staliście przy tablicy wezwani do odpowiedzi, w głowie pustka, a nauczyciel bez litości zadawał kolejne pytania? Ja pamiętam, piątkowa uczennica, a marzyłam żeby mi postawiła dwóję, tylko niech to się wreszcie skończy. No więc dostałam dwóję, z biologii, za to że nie znałam cyklu rozrodczego tasiemca.
Teraz też dostałam dwóję, ale przynajmniej już mogę wrócić na miejsce.

środa, 10 lipca 2013

07/10/2013

Nigdy nie rozumiałam samobójców. Wydawało mi się, że przecież nie ma sytuacji bez wyjścia. A jednak są. Czuję się tak źle, że wolałabym dziś, żeby mnie nie było, w ogóle. Jestem potwornie głupia i naiwna. Nie chce mi się gadać.

Tak napisała kiedyś Kudłata, a ja to dziś przytaczam: "Zaufanie, w ostatecznym bilansie, to nic innego, jak metafizyczna, bezpodstawna, ślepa wiara w coś lub kogoś; idiotyczne przekonanie, że możemy w kimś pokładać nadzieje… związane z … (tu wpisać dowolne, według gustu i zapotrzebowania)." 


07/10/2013

Każdego można złamać. Jak kijek. Jestem kijkiem dziś. Suchym patykiem.

wtorek, 9 lipca 2013

07/09/2013

Czuję się, jak nastolatka złapana na piciu wódki. W lesie z paczką fajek. Wódki, której tak naprawdę nie piłam, bo nie lubię. No i przyszło tsunami. Wyrzuciło na brzeg wszystkie brudy, bo każdy ma coś za uszami, nawet jeśli mu się wydaje, że wie gdzie jest granica, to gówno prawda. No i tak albo będzie dobrze albo nie.  Na razie stąpamy po bardzo kruchym lodzie. I teraz tak, albo lód stopnieje i wpadniemy do ciepłej i przyjemnej wody, albo woda zamarznie i dalej będziemy iść po lodzie. Metafora jak ze stwora.

PS. Taras przecieka, jak cholera, kurwa mać!

piątek, 5 lipca 2013

07/05/2013

Oszukujemy się... siebie, bliskich, dalekich... bo tak jest lepiej? wygodniej? ładniej? On, ja, ona, oni, wszyscy. Nie mogę przestać. Nie chcę przestać.
Nie rozumiem, jak można się komuś wryć w podświadomość tak bardzo, żeby wciąż powracać, a tego akurat nie chcę, świadomie nie chcę... bo przecież lubię mieć kontrolę.

wtorek, 11 czerwca 2013

06/11/2013

Czuję się tak, jakby mój umysł oddzielił się od ciała. Podczas gdy najchętniej siedziałabym w absolutnym bezruchu i gapiła przed siebie, moje myśli skaczą nieprzerwanie, mniej więcej co pięć minut okrążając całą kulę ziemską. Więc na razie staram się jakoś skleić do kupy.


poniedziałek, 3 czerwca 2013

06/03/2013

Na samą myśl, że mogłabym być w ciąży robiło mi się niedobrze, co zdecydowanie nie poprawiało mojego samopoczucia. Nie wykluczam posiadania jeszcze jednego dziecka, ale teraz jakoś nie ekscytuje mnie myśl powijania nowego potomka z wielu powodów, głównie z powodu Franka. A on paradoksalnie jest bardziej nastawiony niż ja, wiem bo widziałam to w jego oczach gdy okazało się, że jednak nie jetem w ciąży. Ja czułam ulgę, on rozczarowanie. Zaskoczył mnie. Tylko dla niego to wszystko jest proste, o super udało się, jupiiii moje plemniki spisały się na medal, a dla mnie oznacza to kolejne miesiące stresu, wyrzeczeń, zastanawiania, gdybania, badań, analiz i drżenia czy tym razem wszystko będzie dobrze. Nie, nie jestem pozytywnie nastawiona. Może mi się zmieni...

czwartek, 30 maja 2013

05/30/2013

We Włoszech zimniej niż w domu... włączyłam ogrzewanie w pokoju, kto by pomyślał. 
Sandra gdyby mogła, to nie wychodziłaby z piasku. Piasek jest wszędzie, w każdym łóżku i na każdym ubraniu. 
Franek ciągle trochę w innym świecie, ale stara się... tak sobie tłumaczę.
A ja piję białe wino i zastanawiam się czy to odpowiedzialne... ale dziś nie mam siły być odpowiedzialna i gdzie ten PMS do cholery?
 

poniedziałek, 27 maja 2013

05/27/2013

Wczoraj byliśmy w ZOO w Bukareszcie i to było naprawdę smutne doświadczenie. Podejrzewam, że muszą spełniać jakieś tam normy, ale zwierzęta w większości wyglądają na sfrustrowane i nieszczęśliwe. Szukam teraz w internecie do kogo napisać w tej sprawie, ale trochę wątpię w sens, bo skoro oni tu nie mogą sobie poradzić z bezdomnymi dziećmi na ulicy, to kto będzie się przejmował jakimś tam pieskiem preriowym albo kondorem? Ponadto ZOO straciło kontrolę nad populacją pawi i papug, bo trochę mają ich za dużo. Przez chwilę zastanawiałam się dlaczego nie wypuszczą pawi do parku, żeby sobie chodziły wolno jak u nas w Łazienkach, ale zapomniałam o cyganach... nie zdecydowanie szkoda pawi.

Byliśmy też u rodziców Franka, Franek zasnął a ja słuchałam żali jego matki i już prawie zaczynałam jej współczuć, ale na szczęście wyszliśmy w porę.

Przy okazji trzydziestych dziewiątych urodzin kolegi, przyjaciel Franka wyznał, że boi się siebie za pięć lat, boi się, że będzie miał kryzys wieku średniego i stanie się nieobliczalny. Zastanawiam się dlaczego tak powiedział, czy aż tak wiele brakuje mu do spełnienia w codziennym życiu, że boi się, że pewnego dnia dojrzeje do zmian, pierdolnie codzienność i na przykład wyjedzie w Andy z dwudziestoletnią córką kolegi? Wygląda na to, że ma wszystko, a w środku jest po prostu nieszczęśliwy, bo nigdy nie robił tego co chciał. Smutne. Ciekawe czy Franek też tak ma, nie wydaje mi się, bo on jest taki jak ja, bierze to co chce tu i teraz. Co nie znaczy, że pewnego dnia on też nie pojedzie z jakąś dwudziestolatką w siną dal, ale Piotruś Pan pozostanie Piotrusiem, więc kryzys jako taki chyba go nie dotyczy.

Jutro rano lecimy z Sandrą do Włoch, podobno ma padać cały tydzień, szkoda, ale z drugiej strony z mokrego piasku wychodzą lepsze zamki.

piątek, 24 maja 2013

05/24/2013

Burze z gradobiciem dotarły też i do nas, wczoraj to myślałam że jeszcze chwila i nam wywali okna na górze, ale nie wywaliło, za to przeciekają drzwi na tras, ale Franek się tym nie wzruszył, w sumie nie powinno mnie to dziwić. A taras przecieka a jakże... brak słów, bo szlag mnie trafi.

Z newsów to rodzice Franka ciągle obrażeni, a dokładniej matka, poszło o to, że ona miała zabieg (nie operację, zabieg) a Franka nie było pod ręką, bo wyjechał ze mną do Grecji. Foch jest na Franka, ale jak znam życie to i tak na koniec, okaże się, że to moja wina, bo w końcu ze mną pojechał, prawda? Okej też uważam, że nie powinien, ale nie pomyślał, trudno, w takich sytuacjach mówimy przepraszam, dzwonimy, dowiadujemy się co i jak, i żyjemy dalej. Ale nie matka Franka, która wczoraj przez telefon, na poje pytanie jak się czuje, odpowiedziała: "Nie mogę mu wybaczyć". Ale naprawdę? Czy to jest powód? Czy nie ma w życiu większych zmartwień? Utwierdzam się w przekonaniu, że nasze stosunki pozostaną takie jakie są: "Wave and smile".

czwartek, 23 maja 2013

05/23/2013

Byliśmy my, biało-niebieskie domki i telefon komórkowy Franka. Zastanawiam się, czy on potrafi zatrzymać się i cieszyć tym, co osiągnął, czy już zawsze będzie biegł tak bez końca, bo ciągle pojawia się coś nowego. To dobrze, że nie stoi w miejscu, ale bez przesady, trzeba też umieć doceniać teraźniejszość, prawda?

wtorek, 14 maja 2013

05/14/2013

Wiedzieliście o tym, że Agata Buzek całowała się z Jasonem Stathamem?
Hummingbird, lepszy niż myślałam,  Franek nastawiony na strzelankę (no bo wiadomo, Statham...) powiedział, że jak dla niego było za dużo psychologii, a mi się podobał, chociaż uważam, że główny bohater powinien iść na leczenie a nie ganiać po mieście z giwerą, ale to inna sprawa, podobała mi się Agata Buzek.

I podoba mi się że pada deszcz dzisiaj.

poniedziałek, 13 maja 2013

05/13/2013

O Matko i córko, nie wiem co to było, ale wczoraj (tak, w dniu urodzin) mało nie zeszłam z tego świata i wcale nie żartuję, Franek wzywał pogotowie. Wyrzygałam chyba śniadanie z pierwszego dnia podstawówki i myślałam, że wyrzygam też wątrobę, przepraszam za dosłowność, ale naprawdę to co się działo z moimi wnętrznościami jest nie do opisania. Było mi słabo i miałam dreszcze, bałam się sama iść do kibla, żeby nie zemdleć po drodze. Momentami wydawało mi się, że spadam, potem że mnie wciska w łóżko, nie wiedziałam co się ze mną działo, koszmar. Nie wierzę, że to był tylko kac, okej piłam wino, ale wino, nic innego i to różowe, niemożliwe, żebym wypiła więcej niż trzy, cztery kieliszki, więc albo mi ktoś coś do tego wina dosypał (a to możliwe, bo byliśmy w kubie świętować moje i Franka urodziny, a ja nie pilnowałam kieliszka) albo to przez ryby, bo było sushi, bardzo eleganckie, bardzo fusion, tylko zapomniałam wspomnieć, że mój organizm nie toleruje ryby maślanej i jeszcze innej, a wczoraj nikt nie potrafił mi dokładnie powiedzieć co to były za ryby. No więc tak. A poza tym to impreza była bardzo udana. Dostałam od Franka zegarek moich marzeń i krótką ucieczkę na Santorini, co prawda chyba jeszcze nie kupił biletów, a mamy lecieć w niedzielę. Lecimy sami, żeby pobyć razem, cieszę się, bardzo, mam nadzieję, że niezdrowe emocje zupełnie wyparują.

sobota, 11 maja 2013

05/11/2013

Jutro będę mieć trzydzieści pięć lat. Jeszcze drugie tyle i będzie okrągłe siedemdziesiąt. Mam nadzieję, że do tego czasu spłacę kredyt, będę miała emeryturę i pieniądze na wycieczkę wielkim statkiem na Karaiby. A teraz, czuję się lepiej niż dziesięć lat temu i jestem przekonana, że wyglądam również lepiej niż niejedna dwudziestoparolatka, i tej fali zamierzam się trzymać. Dziękuję, idę pić Prosecco.

piątek, 10 maja 2013

05/10/2013

Tak, gdyby nie to moje bujanie w obłokach i umiejętność odrywania się od rzeczywistości, to zwariowałabym analizując ją. Franek żyje w równoległym świecie, zaprzątnięty swoimi sprawami, a ja udaję, że wszystko jest okej. Dziś, oprócz tego, że w nocy śniły mi się bardzo smutne rzeczy, złapałam się na tym, że znowu weszłam w formę, przywdziałam maskę, bardzo piękną, elegancką i wygodną, ale jednak maskę, bo udaję. Udaję że nie widzę, że akceptuję, że mi nie przeszkadza, że jestem szczęśliwa. Udaję bo mam życie o którym zawsze marzyłam i wydaje mi się, że rekompensuje mi to brak Franka przy mnie, takiego Franka jakim był. A może wcale nie był, tylko ja go takim widziałam, bo chciałam? To już jest zupełnie inna sprawa. Smutno mi z tego powodu, ale przecież można z tym żyć, prawda? No bo co jest ważne? Zdrowie, dzieci, rodzice, te ułamki sekund gdy jesteśmy naprawdę razem.
Czasami mam wrażenie, że nawzajem przekonujemy się do rzeczy, których tak naprawdę nie chcemy, które nie płyną z głębi serca, ale przekonujemy się do nich, bo pasują do obrazka. Nie wiem, czy tak jest, tak mi się dziś wydaje. Boże, jak dobrze że jest Sandra.

środa, 1 maja 2013

05/01/2013

Kręcimy się w kółko... nie lubię tak. Odrywam myśli i staram się nie zastanawiać. Nie wejdę przecież do jego głowy, zresztą nie wiem czy bym chciała, więc biorę tą wierzchnią warstwę za rzeczywistość i udaję, że wszystko jest w porządku.
A może jest w porządku, tylko to ze mną coś nie tak? Może za dużo wymagam, analizuję, przerabiam, czytam między wierszami i doszukuję się drugiego dna, którego nie ma? No a jeśli jest? I które dno jest moim drugim dnem, a które trzecim? Pogubiłam się troszkę w tym wszystkim... Ale tak to jest, gdy przez kilka miesięcy, żyje się obok kogoś, kto jest fizycznie, ale psychicznie prawie go nie ma, pojawia się czasami na chwilę, żeby potem znowu zniknąć, a ja nie wiem gdzie on znika i czy powinnam się tym martwić? A co jeśli ja też zacznę tak znikać, odchodzić w stronę fantazji, która choć ulotna, wydaje się być mi teraz bliższa niż on? Czy będziemy się jeszcze odnajdywać?
Strasznie to dziś wszystko trudne.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

04/29/2013

Okej lampki z tui zdjęte, ale całą sobotę siedział w pracy, a potem w domu przed komputerem do trzeciej. Wiem, jakby nie musiał, to by nie siedział, staram się być wyrozumiała, ale wkurwia mnie to... coraz bardziej.

Obejrzałam Lejdis, drugi raz, i tym razem mi się podobał.

Obiad wydałam z przytupem, szkoda tylko że zapomniałam o płatkach parmezanu do risotto... ale i tak były oklaski.


A ludziom to już wali na głowę naprawdę, no bo jak można napisać sobie na wizytówce, że jest się guru czegoś tam?

I kiedy fantazja, przestaje być tylko fantazją, a staje się pragnieniem?

środa, 24 kwietnia 2013

04/24/2013

Franek się stara, ja też. Zrobiłam więc risotto, bezbłędne, aksamitne, absolutnie włoskie... takie, że dupę urywa i chce się śpiewać pełną piersią z radości, przynajmniej mnie. Naprawdę i nie muszę być skromna. I nieważne, że podczas gotowania dwa razy włączył się alarm przeciwpożarowy, którego nie umiałam wyłączyć, więc dostawałam szału i ataku serca na przemian, a Sandra plątała mi się pod nogami wobec czego rzucałam kurwami pod nosem w stronę Emmy, a głośno prosiłam ją żeby zabrała uprzejmie dziecko na dwór, na górę, gdziekolwiek... efekt końcowy i kieliszek białego, wytrawnego wina, zrekompensowały mi krew, pot i łzy.

Za tydzień Wielkanoc. Tak trochę nie mam do niej stosunku, bo już miałam trzy tygodnie temu, ale obiecałam, że zrobię z Sandrą pisanki, to zrobię, again and again. Dzień świstaka. A i tak mam taryfę ulgową, bo tuż przed świętami jadę na kongres i tak jakby nie mam kiedy zabijać, patroszyć i gotować młodej owcy, jak to tutaj jest w zwyczaju. No tak, bo w Rumunii na Wielkanoc podaje się głównie jagnięcinę. Zupa jest koszmarna, bo gotuje się ją na głowie, więc już mnie wzdryga, ale reszta dań bardzo smaczna, oprócz mózgu, bo nie jestem fanką.

Ale, ale... to nie wszystko, bo przed Wielkanocą będą jeszcze imieniny i urodziny Franka, wszystko na raz, w niedzielę wydaję obiad dla rodziny, zdaje się że na dziesięć osób, ale nie wiem, bo z bratem Franka nigdy nic nie wiadomo. Będzie po włosku, bo mam ochotę na lasagne, no i po wczorajszym sukcesie kulinarnym Franek zażądał risotta zamiast zupy... ja pierdolę, będziemy jeść do risotto do wyrzygania... ale już mu obiecałam.
A Franek obiecał, że nie będzie pracował w weekend... zobaczymy, obiecał też, że zdejmie świąteczne lampki z drzewek w ogrodzie, bo jednak bardziej kojarzą się z Bożym Narodzeniem niż z Wielkanocą.

A według horoskopu jutro pełnia i mam się mieć na baczności. Będę. Amen.

środa, 17 kwietnia 2013

04/17/2013

Za bardzo się tym wszystkim przejmuję, naprawdę. Na pewno jest zmęczony, w końcu robi trzysta rzeczy na raz zarywając przy tym noce. Ja z kolei jestem zmęczona nim, tzn. takim nim, nieobecnym, wsiąkniętym, podirytowanym. Ale to minie przecież. Wszystko minie.

czwartek, 11 kwietnia 2013

04/11/2013

Franek leci do Włoch, ja za nim. Za nim, bo nie czuję że z nim, a i tak to wymusiłam, bo on na to nie wpadł, że możemy spędzić razem weekend. Potem on leci dalej, ja wracam. Coś się dziwnego dzieje. Nie wiem co, może faktycznie jest zmęczony? Ale jak? Przecież był na nartach w zeszłym tygodniu? Tymi nartami tak się zmęczył, że teraz musi odpocząć? Mówi, że jak bokser przed walką, musi oczyścić umysł, dlatego leci. Tak, ja jestem z Wenus, a on kurwa nie wiem skąd...

wtorek, 9 kwietnia 2013

04/09/2013

Czuję się... jakby to powiedzieć delikatnie... rozjebana na kawałeczki? A może jestem tylko zmęczona i mam po prostu taką sobie średnią pustkę w głowie. Nie wiem, chyba nigdy się nie zmienię. Franek też nie, więc się dobraliśmy jak w korcu maku.

Sandra robiła mazurki, moja mama robiła wyrzuty, a mój ojciec nic nie robił, Franka nie było. To oczywiście przesadziłam z tym skrótem, ale mniej więcej tak było. Wesołe Święta... i białe.

Cieszę się, bo Sandra coraz więcej mówi po polsku, co prawda czasami z 'wielkiego kwiata', wychodzi 'wiejki flak', ale mówi!

A ja to już lepiej, żebym nic nie mówiła. Tak więc idę. Może przeczytam horoskop, o ten ze Zwierciadła był dobry, muszę go znaleźć i nauczyć się na pamięć.

środa, 27 marca 2013

03/27/2013

Holendrzy dokopali Rumunom 4:0, dyskusje o kondycji piłki nożnej są mniej więcej takie same jak w Polsce, ale i tak nic się nie zmienia. Także luz. Śnieg leży, mokry ale leży, na sobotę zapowiadają 17 stopni, ale to tak jakby mnie nie dotyczy. Wracając do wczorajszej Iwonki, ona ma chłopaka, mieszka gdzieś na drugim końcu świata i widują się raz na dwa lata. Powiem szczerze, że Iwonka wywołuje we mnie mieszane uczucia, bo z jednej strony chciałabym ją kopnąć w dupsko i powiedzieć, zrób coś ze sobą dziewczyno, masz dopiero 25 lat, a wyglądasz jak moja starsza siostra! A z drugiej strony, dlaczego? Czy mam do tego prawo? Przecież to jej życie i wybory. Wtrącać się, czy nie wtrącać, oto jest pytanie. A tym czasem, trzeba zacząć myśleć o mazurkach.

wtorek, 26 marca 2013

03/26/2013

Abstrahując od śniegu, meczu Rumunia-Holandia i innych codziennych upierdliwości dopadło mnie pytanie: Czy naprawdę kobieta musi być po pierwsze atrakcyjna, a po drugie wszystko inne? Wygląd kobiety ma wpływ, na jej karierę, życie rodzinne, towarzyskie, że o seksualnym nie wspomnę. Są wyjątki, oczywiście, ale to te nieliczne silne charaktery, które niejednokrotnie zapisały się, albo zapiszą na kartach historii. A reszta? Masa? Ogół znaczy? Tak mi się zebrało, bo mam koleżankę Iwonkę, miła dziewczyna, niezwykle rzetelna, punktualna, pracowita, sumienna i nie wiem co jeszcze, ale niestety wygląda jak skrzyżowanie krowy z hipopotamem na dodatek z permanentnie tłustymi włosami. I co z tego że jest dobra, nikt nie chce jej wysyłać na ważne spotkania, konferencje, wywiady, bo wygląda... no właśnie, nie wygląda reprezentacyjnie. A to nie powinno się liczyć, ale liczy się, niestety. Może nawet bardziej niż kiedyś. Iwonce jest wszystko jedno, bo ma charakter jagnięcia, przynajmniej na pierwszy i drugi rzut oka, a mnie to wkurza. Tym bardziej, że wszyscy szefowie to panowie, no więc wiadomo, że każdy facet na moje (retoryczne) pytanie odpowie, że tak, kobieta po pierwsze musi być atrakcyjna. Dlaczego? bo jest kobietą. A Facet? A facet to różnie. No właśnie...

03/26/2013

Dziś w nocy spadł śnieg! Wyobrażacie sobie? Pewnie, tak, bo pół Polski pod śniegiem, ale tutaj śnieg pod koniec marca dziwi tak, jak u nas pod koniec kwietnia, chociaż sama pamiętam zadymkę w weekend majowy, ale to była jednak anomalia. Tak więc spadł i sparaliżował całe miasto, tak że pozamykali szkoły. Ale to jeszcze nic, bo wczoraj tak się zagapiliśmy na najnowszy film Tarantino, że o mało nie spaliliśmy chałupy, bo wyskoczyły kawałki drewienka z kominka i zjarały parkiet. Nie wiem jakim cudem Franek zachowuje w takich sytuacjach stoicki spokój, naprawdę ale to dobrze na mnie działa, no bo co, mam usiąść i płakać? Musimy wymienić ten zjarany fragment i tyle... w internecie mówią, że to możliwe, zobaczymy co powiedzą rumuńscy fachowcy.

poniedziałek, 25 marca 2013

03/25/2013

Tak się chwaliłam, że u mnie to już ho, ho wiosna i kwitną forsycje, a tu proszę bardzo jeden stopień i to na minusie. Martwię się o magnolię, bo jak tak dalej pójdzie to wymarzną jej wszystkie kwiatki. Szkoda, ale z drugiej strony nie grozi mi szok termiczny, jak przylecę do Polski, także nie ma tego złego.

A poza tym to co? Kino. Al Pacino, ciągle fajny, nawet jak gra niedomytego, podstarzałego gangstera. Chociaż bardziej mi się podobało jak Colin Firth dostawał po gębie w Gambicie i to, że Cameron Diaz wygląda jednak na swoje 40 lat, mimo niezmiennie zgrabnych ud. To tyle jeśli chodzi o weekend. Ciekawi mnie Viehicle 19, ale to może jutro, bo Rumunia gra z Holandią więc i tak nie uświadczę Franka w domu.

Droga Pani Kudłata, przywieźć Ci sery? Daj znać do jutra (najlepiej smsem), bo ostatnie zakupy będę robiła w środę.

piątek, 22 marca 2013

03/22/2013

Czy to normalne, że w środku mam kilka osobowości, czy to już roztrojenie jaźni? Spieram się sama ze sobą: czy powinnam kruszyć kopie i rozlewać krew, czy olać to wszystko, leżeć na łące i ładnie pachnieć? Konformizm, czy lenistwo? A może jestem po prostu mądrzejsza niż kiedyś i potrafię dostrzec te ważniejsze rzeczy? Nie wiem.

Pada deszcz, wiosenny, ale jakoś tak mało wesoły dziś.

czwartek, 21 marca 2013

03/21/2013

Za tydzień o tej porze... będzie mi zapewne marzła dupa w Polsce, ale i tak się cieszę, choć u mnie lada dzień zakwitnie magnolia, a ja nie jestem gotowa na powrót zimy, nie. Chyba rozpocznę jakąś terapię już teraz, żeby uniknąć szoku.

Podobno nawet nad Wisłą podali, że w Rumunii mamy radioaktywne mleko, więc moja mama oczywiście  panikuje, a ja nie wiem co o tym myśleć, bo nie wiem ile w tym prawdy. Nie wiem też, czy mogę zaufać temu chłopu, od którego ostatnio kupowałam "prawdziwe" sery, bo czy on je w ogóle na cokolwiek bada? Czy w dzisiejszych czasach istnieje nierakotwórcza żywność? A może to wszystko koncerny farmaceutyczne? Trują nas, żeby potem leczyć? Zagalopowałam się? Czy UFO mnie słyszy? Możecie to sprawdzić?

środa, 20 marca 2013

03/20/2013

Dziś rano, mniej więcej o 7.45, po dwóch latach mieszkania w tym domu okazało się, że mamy widok na góry. Nie, nie jestem pijana, nie mam też kaca, spałam dobrze, nie mam przywidzeń ani halucynacji. Mamy widok na góry, prawdziwe ośnieżone szczyty, tylko zazwyczaj jest taki smog, że ich nie widać. Ja pierdolę, niech mnie ktoś uszczypnie (tylko nie za mocno), bo może to sen, zawsze chciałam mieć widok na góry, to było moje marzenie odkąd pierwszy raz w życiu zobaczyłam Tatry. Życie jest piękne, Karpaty też.

wtorek, 19 marca 2013

03/19/2013

Jestem "so goddamn good" i tak zmęczona, że najchętniej chodziłabym na czworakach, chociaż nie, tak naprawdę to najchętniej spałabym do południa, ale nie ma takiej opcji. Na dodatek upiłam się wczoraj dwoma kieliszkami białego wina, więc naprawdę nie jest ze mną dobrze. Sama, a dziś mam wyrzuty sumienia. Franek wraca wieczorem, pisze do mnie smsy z częstotliwością, jak nigdy, nie wiem czy mam uważać to za podejrzane, czy po prostu ustawił sobie przypomnienie w telefonie, ale i tak miło.
Muszę się zebrać do kupy, bo mi wszystko przecieka przez palce, maile, telefony, obiad, wszystko się gdzieś rozmywa, nie lubię tak.

poniedziałek, 4 marca 2013

03/04/2013

Ten serwis samochodowy to mnie kiedyś wykończy, przysięgam, koła naprawili, ale przy okazji wyładowali akumulator, jakim cudem, nie wiem, ledwo odpaliłam, ale nie mogę im niczego udowodnić, bo akumulator nie był zmieniany od nowości i podobno ma prawo się wyładować w każdej chwili, nie mam siły do nich.

Za to złapałam mysz, to znaczy sama się złapała w pułapkę. Zanim kupiłam pułapkę, Franek kupił jakieś cudo, które po podłączeniu do kontaktu emituje fale, które przeszkadzają myszom. Teoretycznie, bo w praktyce to nie za bardzo, mysz zaczęła urzędować za naszym łóżkiem, a mnie od tych całych fal rozbolała głowa. Wzięłam więc sprawy w swoje ręce, kupiłam tradycyjną pułapkę za całe trzy pięćdziesiąt i zainstalowałam ją za łóżkiem. Mniej więcej o pierwszej w nocy obudziło mnie głośnie 'klap', Franka znowu nie było, co robić? Zapalić światło i sprawdzić zawartość pułapki, czy udawać, że niczego nie słyszałam i spać dalej? Nie dałam rady, zapaliłam światło, zajrzałam za łóżko, ofiara była unieruchomiona za głowę w pułapce, widok średni, perspektywa wyciągania zdechłej myszy jeszcze słabsza, ale co mam z nią tak spać do rana? Napisałam do Franka, że Huston we have a problem, oddzwonił i powiedział, żebym obudziła Emmę niech mi pomoże. Z Emmą było raźniej, usunęłyśmy zdechłą mysz, założyłyśmy nowy ser, ale już nic więcej się nie złapało.

Ale co by nie mówić, taki widok rekompensuje usuwanie zdechłej myszy z pułapki i wyładowany akumulator:


lody o smaku Salted-Caramel też dużo rekompensują.

PS. 03/06/2013
Nowe buty też potrafią wiele zrekompensować, szczególnie jeśli są to wyjątkowe szpilki w kolorze blue-marin :)))

czwartek, 28 lutego 2013

02/28/2013

Okazało się, że miałam dużo szczęścia, że mi koła nie odpadły. Franek zrobił aferę w serwisie, ale poza tym, że mu ulżyło, to nic nie dało, bo i tak musimy zapłacić jakieś chore pieniądze.

Dostałam namiary na wieśniaków z żyłką do biznesu, zamówiłam na próbę jajka i ser od chłopa oraz mleko od prawdziwej krowy i indyka. Dowożą nawet pod wskazany adres, szok. Latem mają mieć też warzywa, czyli może jednak uratujemy się przed plastikową sałatą i tureckimi pomidorami, które świecą w nocy. 

Do zapamiętania: sos serowy do makaronu, zrobiony na bazie beszamelu jest do dupy. Nie wiem kto wymyślił ten przepis, bez sensu, chociaż beszamel wychodzi mi gładki, ale i tak najlepszy sos serowy jest na bazie tłustej śmietany i koniec. 

A jutro może wyskoczę na jeden dzień na narty i wypiję pyszną kawę na słonecznym tarasie gdzieś wysoko w górach...

środa, 27 lutego 2013

02/27/2013

Odbieram Franka w nocy z lotniska, a on się pyta co mi tak koła szumią. Już dawno mówiłam, że mi się nie podoba ten dźwięk, ale wciskali mi kit, że to opony zimowe, a ja przesadzam. 
Przesadzam cały czas, szkoda, że nie kwiaty, bo nasza gwiazda betlejemska nie wygląda dobrze, ale zamówiłam już orchidee i mają przyjść jutro, akurat na pierwszy dzień wiosny. Tak, bo w Rumunii wiosna zaczyna się pierwszego marca, a jej nadejście jest hucznie obchodzone w każdym zakładzie pracy i panie dostają od panów martiszory, czyli kwiatki, broszki i inne durnostojki przewiązane biało-czerwonym sznureczkiem, pisałam o tym chyba w zeszłym roku. Bardzo miła ludowa tradycja, w Bułgarii też jest. Niestety mam podejrzenia, że znakomita większość tych "ludowych" martiszorów jest robiona w Chinach. 
Jeszcze trochę i Chińczycy zaczną robić oscypka, z mleka w proszku na przykład. Ach! odkryłam nowy ser, nowy dla mnie oczywiście, brynza de burdów, miękki trochę śmierdzący w sam raz do jajek. 
Wczoraj z CNN dowiedziałam się, że oprócz tego, że świat szeroko komentuje ostatnie dni urzędowania papieża, to Denis Rodman został zaproszony do Korei Północnej (!), tylko z jego wpisów na twitterze wynikało, że nie wie do końca do której Korei jedzie, bo chciał się spotkać z gościem od Gangnam Style. No ale przecież jak się jest Denisem Rodmanem, nie trzeba wnikać w szczegóły. 
Przestało padać :)

wtorek, 26 lutego 2013

02/26/2013

W głowie mi huczy od tego wiatru i do tego jeszcze pada. Pada i pada, nie wiem czy mój trawnik wytrzyma tyle wody, czy się nie przeleje. A propos przeleje, przyjechali panowie sprawdzić szambo, ale zapomnieli klucza, no i ciągle wielka niewiadoma, czy jeszcze można się kąpać, czy lepiej nie, bo jest ryzyko, że następnego dnia obudzimy się po kolana w gównie. To są właśnie atrakcje mieszkania w domu, o których nigdy wcześniej nie myślałam. Zapomnieli klucza... ręce opadają. Franek zachowuje spokój, a ja nie wiem jak on tak może i naprawdę zaczyna mnie już to wszystko denerwować, że o tarasie nie wspomnę, ale jest  wszędzie tak mokro, że trudno powiedzieć, czy przecieka czy nie. Na dodatek trutka wygląda na nieruszoną, a myszy nie słychać, może była taka wrażliwa, że tylko powąchała i zdechła? A może się obraziła i poszła precz? Ja też się chyba obrażę, jeśli Franek nie zdejmie w weekend lampek z tui, bo to już naprawdę przesada.

piątek, 22 lutego 2013

02/22/2013

Bardzo chciałabym mieć wszystko w dupie i się nie przejmować, ale nie umiem. Jestem genetycznie zaprogramowanym nerwusem. W końcu mi przechodzi, ale co mnie najpierw poszarpie to moje. Dostałam od koleżanki telefon do takiej jednej pani homeopatki, która podobno przepisuje całkiem dobre proszki,na wszystko, na kaszel, na oczy, na głowę, na ciążę, na krzywy kręgosłup, naprawdę i wszystko naturalne, chyba się do niej wybiorę.

Franek pojechał do Bułgarii, a ja nie, bo mam roboty po kokardy, ale teraz piję piwo i oglądam polskie filmy, zagryzając bigosem, który moja mama przywiozła na Święta, ale nie pozwoliła nikomu jeść tylko go schowała w zamrażalniku. Dziękuję Ci mamo, to był doskonały pomysł.

Poza tym to, tylko patrzeć i zakwitnie magnolia, bo ma pąki jak jak dwa złote i mogłoby na chwilę przestać padać, bo już naprawdę zaczyna się robić depresyjnie.

A i okazało się, że to zwierze, które pomieszkuje u nas w domu to nie żadna kuna tylko zwyczajna myszka, Franek mało nie zemdlał, ja rozłożyłam trutkę, ale cholera nie chce jeść. Najchętniej wzięłabym kota, ale obawiam się, że przy naszych psach długo by nie pożył, a skazywać go na rozszarpanie przez nadpobudliwego goldena do spółki z nieokrzesanym wilkiem, to niehumanitarne, no i Franka trudno byłoby przekonać. Podobno pułapki są najskuteczniejsze, ale kto mi te myszy z nich potem powyciąga?
Co robić, co robić? Idę po drugie piwo.


środa, 13 lutego 2013

02/13/2013

Coś mi weszło w szyję, ale jak! W żadną stronę nie mogę się odwrócić, a odchylenie głowy do tyłu jest niemożliwe, siedzę jak pokurcz. Nie wiem jak my ten walentynkowy seks będziemy uprawiać, naprawdę nie wiem, ja pokrzywiona, Franek zasmarkany, romantycznie jest.

A propos, mówiłam już że w Rumunii nie ma Walentynek? To znaczy teraz są, ale jakoś tak bez przekonania, bo im się to kłóci z ich kalendarzem Świętych, a to w religii prawosławnej to bardzo ważna rzecz. Tak więc, szaleństwa nie ma, owszem są bombonierki w serduszka i bilety do kina dla zakochanych za pół ceny, ale to naprawdę wersja lajt w porównaniu na przykład z Warszawą.
Walentynki w Rumunii się nie sprzedały, może dlatego że mają swoje Dragobete 24-go lutego, brawo!

piątek, 8 lutego 2013

02/08/2013

Pada deszcz, przez chwilę padał śnieg, ale widzę że nie tylko ja się nie mogę zdecydować co dziś ze sobą zrobić. Napiłabym się kawy, ale nie mam mleka, no więc siedzę jak ten cieć przy hałdzie żwiru.

Sandra w domu, bo od wczoraj leje jej się z nosa, co Franek triumfalnie skwitował, że na pewno zaraziła się w przedszkolu, na co ja mruknęłam, że prędzej ode mnie, ale jakie to ma w ogóle znaczenie? Mam nadzieję, że na katarze się skończy.

Ptaki ćwierkają co najmniej jak w maju i trochę mi się to gryzie z dzisiejszą aurą, ale tchnie nadzieją, że już za chwileczkę, już za momencik... piątek z Pankracym zacznie się kręcić.

Nie, jednak nie chcę kawy, chcę wina, dobrego, ciężkiego, czerwonego wina i pączka, polskiego pączka, może być nawet z różą, której nie lubię, ale żeby był pączkiem.
Pewnie, że mogłabym sama sobie zrobić, jakbym nie była taka leniwa, ale zrobiłam naleśniki i to mnie wykończyło, to co dopiero byłoby po pączkach? Nie lubię smażyć naleśników, bo po nich wszystko śmierdzi, wyobrażam sobie, że po pączkach śmierdzi sto razy bardziej. Może zrobię jeszcze raz to tiramisu z papierka? W końcu jak ostatki, to ostatki.

środa, 6 lutego 2013

02/06/2013

Skoro maile nie działają, to staram się telepatycznie przekazać flądrze z Johannesburga, że naprawdę potrzebuję, żeby ruszyła dupę i staram się, żeby moje myśli w jej kierunku były pełne ciepła i serdeczności, ale mi kurwa nie wychodzi...

Śniło mi się dziś, że podróżowałam w czasie i coś zgubiłam, tylko nie pamiętam co, we śnie pamiętałam co tylko nie wiedziałam kiedy, więc podróżowałam tak w tę i nazad, pociągiem, bo to pociąg przemieszczał się w czasie. W ogóle wszyscy się przemieszczali i trudno było kogokolwiek zastać. Straszny burdel.

Wczoraj Franek zaproponował, że skoro boli mnie brzuch w czasie okresu to może odstawiłabym tabletki, tak jakby to miało jakikolwiek związek, może u kogoś tam ma. ale u mnie nie. Dobrze, że siedziałam na podłodze, to nie spadłam z krzesła. Urwał się z choinki, przysięgam. Powiedziałam, że jeszcze się zastanowimy. W środku spanikowałam. Nie wiem czemu, może dlatego że mnie zaskoczył. Nie wykluczam posiadania większej liczby potomstwa, ale nie chcę teraz o tym myśleć, pomyślę o tym później... może za pół roku.

wtorek, 5 lutego 2013

02/05/2013

Boże, co za jakaś idiotyczna data, zupełnie nie do zapamiętania. Chciałabym być oazą spokoju, zachowywać cierpliwość, nie krzyczeć na Sandrę kiedy się wierci, a ja od dwudziestu minut próbuję ją ubrać, bo wychodzimy, bo jestem spóźniona, nie tracić równowagi przez Franka, olewać uwagi jego rodziców, nie martwić się na zapas... Naprawdę chciałabym i pracuję na tym, tylko że nie zawsze mi to  wychodzi. Chciałabym się nie spieszyć, nie wiem czy to jest w ogóle możliwe, bo jak tylko niespiesznie wypijam rano kawę, to potem jestem spóźniona cały dzień. Czy potrafię być ponad to wszystko?

Czy kuny zapadają w sen zimowy? Bo mam wrażenie, że to zwierzę, które buszowało jesienią w naszych szybach wentylacyjnych tudzież między ścianami obudziło się dwa dni temu i niemrawo daje o sobie znać.

Śniło mi się, że moja koleżanka robiła dżem z dzieci nietoperzy, mówiła, że jak się je dobrze podgotuje, to miękną im paznokcie, a dżem był w sumie truskawkowy, albo malinowy. Nie jestem pewna, czy to wszystko dobrze o mnie świadczy. Może powinnam odpocząć?

Dziś marzy mi się śniadanie na jachcie, dużym, takim żeby nie bujało za bardzo, kieliszek dobrego szampana, może być też prosecco i świeże truskawki.

A tym czasem flądra z Johannesburga dalej mnie blokuje i naprawdę mam ochotę powiedzieć jej parę słów od serca, ale nie mam jej telefonu, więc tylko piszę grzecznościowe maile zamiast powiedzieć jej: Move Bitch!

Do zapamiętania: White Stripes: Seven Nation Army.

czwartek, 31 stycznia 2013

01/31/2013

Złote myśli: Złość piękności szkodzi, więc to bez sensu i po co się zżymać z wiatrakami w ogóle? Koniec tego, tfu, tfu, tfu od teraz myślimy tylko pozytywnie, choćby nie wiem co. (Ha, ha, ha...)

Jezuuuu ile mam roboty, a blokuje mnie taka jedna z Johannesburga ja wiem, ona nie chce źle jest po prostu perfekcjonistką, ale nich czyta szybciej do jasnej cholery, proszę, bo nie zdążę, aaaaaa.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

01/28/2013

Nie mam czasu. Chciałabym przylecieć do Polski chociaż na kilka dni, ale... patrz punkt pierwszy. Sandra nie płacze w przedszkolu. Ja płakałam cały piątek, ale w sobotę mi przeszło. Jemy więcej ryb i mniej kurczaków. Oddałam buty do naprawy. Żyję z dnia na dzień. Nie wiem czemu tak, takie mam poczucie. W zeszłym tygodniu było plus trzynaście stopni, a dziś znowu śnieg, ale podobno, to już koniec zimy. Oby, oby do wiosny. Nie rozumiem dlaczego przegląd samochodu, wymiana filtrów i oleju kosztuje 2.000. Na dodatek martwi mnie, dźwięk jaki wydaje przy 80 km/h i spadających obrotach. Zrobiłam niemożliwie dobre tiramisu z papierka od Dr.Oetkera i jestem z tego bardzo dumna, bo nikt oczywiście, nie wie, że było z papierka, nikt oprócz Franka, jemu i tak nie mam po co wciskać kitu, bo wie że nienawidzę robić ciast i temu podobnych. Poza tym samodzielnie skręciłam stolik i krzesełko dla Sandry, niech żyje IKEA... pasmo sukcesów jednym słowem.

piątek, 18 stycznia 2013

18/01/2012

Miotam się. Na dodatek miotam się z Sandrą uwieszoną na nodze. Wczoraj skończyła dwa lata. A dziś rano wyła pod drzwiami przedszkola, a potem w pięć minut zapomniała, że wyła i bawiła się z innymi dziećmi. Zamówiłam na niedzielę tort, piętrowy z myszką Miki. 
Smutno mi, nie wiem czemu. Nakrzyczałam dziś rano na Franka, ale i to nie pomogło, tylko się popłakałam niepotrzebnie i dalej mi smutno. Nie lubię dziś tego miasta, ludzi, samochodów, dziur w jezdni, wyjącego wiatru, śmieciarzy i bezpańskich psów, chociaż to przecież nie ich wina, że są bezpańskie.

piątek, 11 stycznia 2013

01/11/2013

Sandra w przedszkolu... jak rany, nie mogę w to uwierzyć, znaczy że wkroczyliśmy w nowy etap życia. Podobno teraz to już z górki, szkoła, jedna, druga, angielski, może plastyka, albo pianino, Jezu, a potem studia, czy to już zawsze będzie tak szybko? Boję się tego upływającego czasu, wiecie? A z drugiej strony, nie wiem czy chciałabym ten czas zatrzymać, może po prostu zwolnić czasami.

czwartek, 10 stycznia 2013

01/10/2013

Wczoraj znalazłam w lodówce sałatę lodową, którą kupowałam przed świętami... nadal zielona, listki prawie   jak nowe, plastikowe, ja pierdolę, co my jemy? Zostaje mi marchewka i ziemniaki z piwnicy... tylko że nie mamy piwnicy. A Franek nie ma nawet krewnych na wsi... musimy znaleźć jakiegoś wieśniaka i go oswoić, bo będziemy skazani na tureckie warzywa, które w nocy świecą. No i tak, dobrze że chociaż ryby są, chociaż kto wie czym je karmią i ile mają rtęci. Wszyscy jesteśmy plastikowi, albo będziemy... wkrótce.