środa, 28 grudnia 2011

28/12/2011

Po czym poznać, że Święta w Rumunii są inne? Bo na pierwszy rzut oka, to są takie same, ale nikt nie stoi w kolejce po karpia. Przez chwilę więc czatowałyśmy z mamą przy stoisku z rybami w Carefourze, na kogoś kto kupi karpia, bo wtedy wiadomo by było, że to Polak. Czekałyśmy jakieś 8 minut, a potem nam się znudziło. U nas też nie było karpia, bo wigilia była u brata Franka. Rodzice przywieźli opłatek i wyobraźcie sobie, że wszyscy podchwycili życzenia i było naprawdę miło. Sandra ledwo wytrzymała do prezentów, potem usnęła i taka to była jej pierwsza wigilia. W poniedziałek była nasza kolej przyjmowania gości, pierogi nikomu nie przypadły do gustu, za to barszczykiem z uszkami się zajadali, ale i tak na pierwszym miejscu była karpatka. Ehhh gdyby tylko wiedzieli, że krem był z proszku, a barszczyk z butelki. Co tam, chętnie sama zajmę się tymi pierogami. Rodzice pojechali wczoraj, a dziś pakowanie w góry i już mi trochę słabo na myśl ile czego mam zabrać. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak my się zabierzemy. Gdyby nie udało mi się już tu zajrzeć przed Nowym Rokiem, to teraz wysyłam w kosmos najlepsze życzenia.

wtorek, 20 grudnia 2011

12/20/2011

Nasz nowy, obronny pies na razie sika z radości na widok każdego, kto chce się z nim bawić. Podobno z tego wyrośnie. Miałam się nim nie zajmować, ale nie potrafię. No i tak to właśnie jest... chodzę za nim i pilnuję, żeby się nie utopił w basenie.
Za oknem ślicznie, jakby ktoś wywiesił brudną szmatę.
Moja mama lepi pierogi, bo obiecała, że przywiezie, a ja się zastanawiam, kiedy mam kupić schab, żeby był dobry na poniedziałek.
Mamy choinkę, jak z bajki. Wszystko na niej jest oprócz włosów anielskich, których serdecznie nie znoszę.
Kupiłam kartki, bo bardzo chciałam wysłaś tradycyjne życzenia i oczywiście o nich zapomniałam, teraz to bez sensu i tak nie dojdą. Idę więc wystukać zyczenia w mailach.
A Sandra uwielbia polskie kolędy.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

12/19/2011

Życzyłam sobie wiatru, to przyszedł. Razem ze zmianą pogody wobec czego, głowa bolała mnie tak, że rozważałam udydolenie jej przy kołnieżyku i zamianę na jakąś inną, niebolącą. Ale i to przeszło.
W sobotę Franek oznajmił mi, że ma dla mnie niespodziankę. Super, lubię niespodzianki. W myślach już szykowałam się na jakieś ekscytujące przyjęcie świąteczne ewentualnie koncert. W między czasie kupiliśmy choinkę, a ponieważ mój samochód jest dłuższy jechała ze mną, a ja się modliłam, żebym tylko nie musiała zmieniać pasa na prawy, bo nic nie widziałam, ani w tylnej szybie, ani w bocznym lusterku. Dojechałyśmy obie całe, ale zamiast ruchów w stronę wieczornego wyjścia, Franek ruszył z siekierą w stronę choinki i zaczął ją oprawiać. Co to za niespodzianką, myślę sobie. Mniej więcej godzinę później zadzwonił do Franka tajemniczy ktoś, pytając o drogę. W końcu Franek zamknął się w garażu i tam czekał. Coś mnie tknęło, jak pies zaczął wariować, nigdy dotąd tak nie reagował na ludzi... jakby czuł innego psa. PSA? O ja pierdolę, tak pomyślałam. Wparowałam do garażu, a tam... trzymiesięczny owczarek niemiecki. Opierałam się, ale krótko, bo mam za miękkie serce. Nazwaliśmy go Hektor i będzie mieszkał na dworze, bo ma pilnować nas i domu. A na razie, boję się, żeby jego nikt nie ukradł.

czwartek, 15 grudnia 2011

12/15/2011

Mgła ciągle z nami. Trudno powiedzieć, jak jest, bo nic nie widać. Jeszcze kilka dni i zacznę szukać w internecie dmuchawy, która rozgoni to gówno.

środa, 14 grudnia 2011

12/14/2011

Mgła dzień trzeci.
Zaczynam wątpić w istnienie słońca. Na wszystko opada mokre coś. Podobno wilgoć jest dobra na cerę, ale nawet ten argument nie przekona mnie dziś do wyjścia z domu. Co tu dużo mówić, jest paskudnie.

wtorek, 13 grudnia 2011

12/13/2011

Za oknem biało. Nie, nie mamy śniegu, mamy mgłę. I to taką, że nie wiem czy trafię do furtki. Zaopatrzyłam Sandrę w nowy fotelik do samochodu, pomarańczowy kombinezon i buty na śnieg. Możemy jechać w góry. Co prawda rezerwację mamy dopiero na Sylwestra, ale przezorny zawsze przygotowany. A Emma od dwóch dni codziennie rano smaruje się bengajem, chyba też się szykuje w góry. Nienawidzę bengaja, próbuję zwalczyć go zapachem kawy, ale przegrywam. Może ktoś zna sposób na zabicie bengaja?

poniedziałek, 12 grudnia 2011

12/12/2011

Idą Święta.
Nawet nasza ulica na zadupiu została przystrojona lampkami, co prawda nie świecą, ale są. Na głównej dojazdowej świecą, ale za to jakiś mądrala powiesił księżyce w czapce do góry nogami. Grunt to fantazja.
Wczoraj ubraliśmy choinkę przed domem i postawiliśmy świecącego bałwana, z tej okazji Franek zaprosił całą swoją rodzinę w postaci rodziców i brata.
Za ogrodzeniem mamy świerki, zakładamy się o to, czy nam je wytną przed gwiazdką. Zakłady poszły też o to, czy spadnie śnieg. Moim zdaniem jest duże prawdopodobieństwo, że nie, ponieważ w tym roku kupiliśmy maszynę do odśnieżania.
A w przyszłym tygodniu przylatują moi rodzice, czekam, czekam niepcierplwie!

środa, 7 grudnia 2011

12/07/2011

To nie jest wcale tak, że nie piszę. Piszę, tylko w głowie. Raz nawet napisałam na komputerze, ale wszystkie literki szlag trafił. No i tak to jest, że jesteśmy w grudniu.

Garderoby, jak nie było, tak nie ma. Zasłony za to są już wszystkie.

W niedzielę wróciliśmy z Nowego Yorku. Franek jeździ tam od lat co roku, ale ja byłam po raz pierwszy. Betonowa dżungla jest niesamowita, miasto pełne świateł, żółtych taksówek, wyjących syren i najdroższych sklepów. Wszędzie pełno ludzi. Myślę, że mogłabym mieszkać na Manhattanie, musiałabym tylko nauczyć się gwizdać, bo bez tego nie da rady złapać taksówki. A zestarzeć mogłabym się w Napa Valley koło San Francisco, a co tam!

Średnio znoszę zmiany czasu, teraz jeszcze na dodatek cieknie mi z nosa i boję się, że zaraże Sandrę tym katarem, a wiadomo, że katar i prawie roczne dziecko, to nic dobrego. Jestem notorycznie niewyspana, a dzisiejsza noc to już w ogóle był jakiś koszmar. Najpierw nie mogłam spać, bo było mi na przemian gorąco i zimno, a potem pies zaczął rzygać. Oczywiście nie odrazu zorientowaliśmy się, że rzyga i jak to bywa w filmach, Franek w drodze do łazienki wdepnął w zwróconą psią kolację i zaczął wołać o pomoc. Wtedy pojawiłam się ja i omało nie puściłam pawia, a to był dopiero początek atrakcji, bo zaraz potem pies dostał sraczki. Cudnie! Mniej więcej o 6.30 wróciliśmy do łóżka. Po czym, chwilę później obudziła się Sandra. Koło ósmej przysnęłam w trakcie czytania gazety i to by było na tyle.

Jak byliśmy w Stanach Sandra została z Emmą u brata Franka. Wszystko było okej, tylko ojciec Franka trochę przesadza, przejawiając chęć komunikacji z Emmą za wszelką cenę. On nie mówi po angielsku, więc podczas niedzielnego obiadu pokazuje na mięso na talerzu odwraca się do Emmy i robi: Muuuuu albo Meeeee w zależności od tego, co mają na obiad. Sandra jest zachwycona, ale Emma chyba się go trochę boi.

W poniedziałek wystawiliśmy wypastowane buty na korytarz i czekaliśmy na Św. Mikołaja. Sandrze ze wszystkich prezentów najbardziej podobała się papierowa torebka. A ja dostałam uchwyt na torebkę, taki co się nosi ze sobą i w każdej knajpie można powiesić torebkę na stoliku. Jest cudny!

środa, 16 listopada 2011

11/16/2011

Matrix to mało, ale blond główka pracuje. Sama doszłam do tego, który to perzełącznik odpowiada za kamery i dzięki temu spałam... całe trzy godziny. O 3.30 Sandra postanowiła zrobić sobie przerwę w spaniu. Na szczęście bez gorączki. Ja drzemałam ona śpiewała sobie tylko znane piosenki i tak do 4.15. A dziś dzień montowania nowej garderoby, kurwa mać to się chyba nigdy nie skończy. Tym razem spieprzyli drzwi. Bo w środku jest szkło w kolorze bambusa, powinno mieć 60 cm wysokości, a zrobili 30. Dziękuję. I od nowa polka galopka. Pani architekt, pan architekt i trzej robootnicy. Rozmontowali pół starej szafy, zamontowali nowe szyny, wstawili drzwi, popatrzyli, pomierzyli, zabrali drzwi i pojechali. A my znowu czekamy. Jeszcze chwila i będziemy obchodzić pierwsze urodziny projektu garderoby. Ciekawe co powie Franek.

wtorek, 15 listopada 2011

11/15/2011

Są takie dni, że nie ogarniam tej kuwety. Druga noc nieprzespana. Z tego wszystkiego zaczęłam oglądać ósmy sezon Desperate Housewifes. Miałam nadzieję, że mnie znudzi i w końcu usnę, ale obejrzałam cztery odcinki i tylko rozbolała mnie głowa. W nocy nie śpię, więc rano wypijam trzy kawy duszkiem, nadal jestem nieprzytomna z tą różnicą, ze mi łomocze serce i wieczorem znowu nie mogę usnąć i tak w kółko. Na dodatek przyjechał facet od basenu, coś przełączył, coś dupnęło na tablicy rozdzielczej i dwie kamery od strony pola nie działają, kurwa mać. A specjalista od tych kamer i alarmu nie odbiera telefonu. Jak nic będę warowała dziś w oknie do rana. Na dodatek Sandra znowu ma 38,2. Tydzień temu przeszło po jednym dniu. Nie wiem czy to zęby, czy teraz coś złapała na tym kinderbalu. Żeby mi się przypadkiem nie nudziło, jeszcze ma dziś przyjechać facet co nam dostraja głośniki do telewizora. Nie lubię go, jest stary, gruby, przemądrzały i śmierdzi. No a robota nie śpi. Z rana trzasnęłam dwa artykuły o ochronie zdrowia, mam jeszcze 6 wywiadów do spisania, które się za mną wloką od października. Po angielsku oczywiście i jeszcze często muszę zgdywać co autor tak naprawdę chciał powiedzieć. Nie mam wina. Boli mnie głowa. Zastanawiam się co bardziej czesze rumuński nurofen czy panadol maide in Tailand. Franek wracaj, bo powoli zamieniam się w zombie!

poniedziałek, 14 listopada 2011

11/14/2011

W ogóle nie mogłam spać. Koszmar za koszmarem. Chyba co 5 minut sprawdzałam podgląd z podwórkowych kamer. I rozmyślałam co bym zrobiła, gdybym zobaczyła, że ktoś znowu przeskakuje przez nasze ogrodzenie. Najpewniej dostałabym zawału. Gdybym była sama z Sandrą, bez Emmy, to wróciłabym do kawalerki na te trzy noce, przysięgam. Poskarżyłam się rano Frankowi w smsie, a on mi odpisuje, że też sprawdzał nasze kamery przez serwer w internecie. Czyli świrujemy obydwoje. Jest okej.

niedziela, 13 listopada 2011

11/13/2011

Zimno, cholera jasna. I liści kupa.
Z okazji Dnia Niepodległości zrobiłam mielone z ziemniakami, mniej więcej taka ze mnie patriotka, jak te kotlety, zupełnie mdłe. Babcia nie byłaby ze mnie dumna. Przepraszam Babciu, ale sama powiedz, jak tu być patriotą w naszych czasach? Mama za to, nie byłaby dumna z kotletów. Dlatego właśnie wolę canneloni. Ale dosyć już o polityce.
Dziś Sandra była na swojej pierwszej imprezie. Syn znajomych obchodził trzecie urodziny. Chmara dzieci, baloniki i confetti. Sandra była zachwycona, ja mniej. Byłam sama, bo Franek poleciał na szkolenie do Hiszpanii. Pisze, że nudno. Trudno, ale przynajmniej cieplej, więc niech mnie lepiej nie denerwuje tylko przywiezie coś łandego. Może być chałwa.

środa, 9 listopada 2011

11/09/2011

News dnia: Sandra samodzielnie wstaje przy pomocy kanapy! Muszę jej w końcu kupić buty z prawdziwego zdrzenia. Poza tym dziś po raz pierwszy jadła serek, z apetytem, a potem wszystko zwymiotowała, no więc zostałyśmy przy Humance. Druga próba z serkiem odbędzie się pojutrze.
A Emma co chwilę zasypuje mnie filipińskimi przesądami. Są rewelacyjne, naprawdę, czasami to nie wiem co mam powiedzieć. Na przykład: jeśli dziecko ma wysokie czoło to będzie mądre; jesli dziecko ma oponki na udach, to drugie dziecko będzie chłopcem; jeśli dziecko puszcza bąki to wychodzi z niego choroba itd. Wspaniałe, serio. Na pewno jest w tym gdzieś trochę ludowej mądrości, tylko nie mogę zrozumieć związku między tymi oponkami na udach, a płcią kolejnego dziecka. Zresztą, o czym my tu mówimy.
Dziś chodzi za mną kurczak z warzywami pod beszamelem.

poniedziałek, 7 listopada 2011

11/07/2011

Poniedziałek rano i jesienna mgła za oknem. To nie jest mój ulubiony czas. Zaraz idę zrobić kolejną kawę. O szóstej obudził mnie płacz Sandry. Temperatura 38,8 zaaplikowałam Panadol Baby i czakam na dalszy rozwój wydarzeń. W piątek dostałam od szefa propozycję awansu. Powiedziałam mu, że się zastanowię, ale i tak wiem, że to propozycja "nie do odrzucenia" coś w stylu albo wte albo wewte. Cieszę się, ale jednocześnie wiem, że ktoś inny poleci, więc łyso tak. Nie przyłożyłam do tego palca, ale i tak łyso. A wczoraj byliśmy na "Margin Call". Świetny. Okazuje się, że ciągle jeszcze można zrobić naprawdę dobry film, bez oszałamiających efektów specjalnych, bez strzelaniny, bez seksu, bez pościgów, tylko z dobrymi aktorami i ciekawą historią do opowiedzenia. Polecam.

piątek, 4 listopada 2011

11/04/2011

Nad ranem obudził nas alarm. Fałszywy na szczęście. Emma otworzyła okno. Drugi raz w tym tygodniu. Franek warknął. Emma przestraszyła się Franka chyba jeszcze bardziej  niż alarmu. Potem popłakała się w kuchni. Szkoda mi się jej zrobiło, ale na Boga, mówiłam już chyba cztery razy, jak chłop krowie na rowie, że jak się świeci czerwona lampka, to nie można otwierać drzwi i okien. Musi się nauczyć. Ja będę dobrym, a Franek niech będzie złym policjantem. Ale i tak, jak na pierwszy tydzień, uważam że jest naprawdę okej i najważniejsze, że Sandra ją lubi.

czwartek, 3 listopada 2011

11/03/2011

Dziś znowu indyk i tak będzie dopóki nam się nie wyczerpią indycze zapasy.
Z tym indykiem to było tak...
Mniej więcej 3 tygodnie temu postanowiłam, że już czas dać Sandrze mięso, ale nie chciałam zaczynać od hormonalnego kurczaka z Carrefoura, więc zapytałam mamę Franka, czy może zna kogoś, od kogo mogłabym kupić wiejską kurę. Okazało się, że chwilowo kurcząt brak, ale jest indyk. Pani doktor powiedziała, że indyk nadaje się na pierwsze mięso, więc poszłam za ciosem.
Problem z indykiem był tylko taki, że trzeba zamówić całego. Okej, wyobrażałam sobie, że kupimy na spółkę z rodzicami indyka, my weźmiemy piersi dla Sandry, ewentualnie nogę, a oni zaopiekują się resztą. A tu niespodzianka, przyjechał indyk, cały dla mnie, okazały... 11 kg. Całe szczęście, że bez piór i flaków.
Usadziłam go w zlewie, szyjka mu oklapła, całe szczęście nie miał głowy i się na mnie nie patrzył, bo zaczęło mi go być szkoda. Co innego jak się kupuje w sklepie części, nogę, skrzydło, schab, wtedy zwierzę  trzaci swój kształt, a tak w całości, we mnie budzi uczucia. Pozbyłam się jednak uczuć, wzięłam ostry nóż w jedną i telefon w drugą rękę, a następnie śledząc wskazówki ojaca Franka podziabałam ptaszysko. W ten oto sposób mam pół zamrażlnika indyka, a dziś na kolację będą pieczone nogi indycze i marchewka w słupkach na maśle z imbirem.

środa, 2 listopada 2011

11/02/2011

Jesień całą gębą. Słońce zachodzi jak olbrzymi, pomarańczowy Skittles. Nie przepadam za pomarańczowymi, ale z braku laku... tzn. z braku żelków i Skittles dobry. Ale bądźmy poważni, zupa z indyka, a dokładniej ciorba, wyszła mi tak, jakbym ją wyssała z mlekiem matki. Dziś z kolei będzie po włosku, canneloni z mięsem w beszamelu i z sosem pomidorowym. Przysięgam, własna matka mnie nie poznaje.
Emma się sprawdza. Z okazji urodzin kupiłam jej ikonę. Nie wiem czy to dobry prezent, ale widziałam, że podobają jej się święte obrazki.
Poza tym to, przy naszej drodze zamieszkał pies z trzema nogami. Sympatyczny czarnulek. I tak sobie myślę, że jeśli ktoś się użala nad losem piesków u nas, to niech przyjedzie do Rumunii.
Niedawno na lotnisku spotkałam dwie dziewczyny z Belgii, których fundacja przeprowadza adopcję psów z Rumunii. Od początku swojej działalności znalazły nowedomy dla 76 psów. A jeszcze kilkanaście tysięcy czeka w kolejce, jeśli nie więcej. Smutne.

wtorek, 1 listopada 2011

11/01/2011

W Rumunii nie obchodzi się Wszystkich Świętych tak jak u nas. Nie powiem, żebym jakoś szczególnie tęskniła za lataniem po cmentarzach, ale czegoś mi jednak w te dni brakuje. No nic, zrobiłam zupę z indyka, bo zimno.

poniedziałek, 31 października 2011

10/31/2011

Przypomniało mi się, że miałam napisać o garderobie... Mam wrażenie, że pani architekt na mój widok dostaje dreszczy. Może nawet jej słabo, jak widzi moje maile, trudno. Pojechałam do niej w zeszłym tygodniu, bo już czułam, że czekać to sobie mogę jeszcze dwa lata. Usiedliśmy ja, ona i jeszcze jeden architekt, ustaliliśmy, że rozbierzemy połowę tej nieszczęsnej szafy. Oni chcieli zostawiać róg, ja nie, w końcu stanęło na tym, że wrócę do domu pomierzę, pomyślę, zadzwonię i postanowimy. Wróciłam, zmierzyłam i za przeproszeniem chuj. Wyszło mi, że mamy za płytką wnękę, żeby było tak jak chcemy. Przyjechał Franek i stwierdził, że to niemożliwe, żeby wnęka była za płytka. No ale jak zmierzył sam, to się okazało, że możliwe. Pomruczał, postękał i powiedział, że w takim razie on zadzwoni do tej pani architekt. Proszę bardzo. Szczegółów nie znam, ale podejrzewam, że afera była gruba, bo już po południu dostałam nowy projekt zabudowy z rozebranym rogiem. Mało tego, nie będziemy dopłacać, bo poszło jako reklamacja, której ode mnie pani archtekt nie chciała przyjąć, bo stwierdziła, że nie ma podstaw. Teraz czekam na nową garderobę.

A wczoraj w telewizji był program o masakrze w Iasi (po polsku w Jassach). W czerwcu 1941 roku w ciągu dwóch dni Rumuni wymordowali ponad 13 tysięcy Żydów. Za czasów Czauczesku nikt o tym nie mówił i nikt na lekcjach historii nie uczył, że do 1944 roku Rumunia była sojusznikiem Niemiec. Każdy naród ma w swojej historii czarne karty, ale ten mord był wyjątkowo okrutny i do niedawna starannie tuszowany przez władzę. Franek słyszał o tym wcześniej, ale nie zdawał sobie sprawy ze skali zbrodni. Ja też nie. Wstrząsnęło nim tak, że pół nocy miał koszmary. Ja podobnie, ale mój koszmar dotyczył bliższej i bardziej osobistej historii. Dobrze, że to tylko sny.

10/31/2011

No i przyleciała. Filipinka ma naimię Emma. Ma 43 lata. W paszporcie ma napisane, że urodziła się 19. października, ale twierdzi, że urodziny ma 2. listopada, tylko ciotka ją źle zarejestrowała i dlatego jest inaczej. Luz. Ich tam jest ponad 90 milionów każdy może się pomylić. Ma trójkę dzieci. Dwie dziewczyny po około 20 lat i 15-letniego chłopca. Jest pielęgniarką. Przez 10 lat pracowała w domu opieki w Abu Dabi i po godzinach dorabiała sobie jako opiekunka do dzieci. Pierwsze wrażenie dobre, szybko się uczy, tylko denerwuje mnie, że każde zdanie kończy z "yes ma'am". Rodzice Franka jej nie ufają, boją się, że nas obrobi i zwieje, ale oni tak mają ze wszystkimi, a ja mam dobre przeczucia. Poza tym gdzie zwieje, w pole? Jakoś trudno mi uwieżyć, że Emma mogłaby być członkiem zorganizowanej siatki przestępczej.

Uroczyta kolacja wyszła i to wcale nie bokiem. Świeży szpinak z kozim serem i truskawkami - bomba! Strogonow zmodyfikowany oliwkami i lupczykiem trochę się rozpadał, ale przynajmniej był miękki. Gościom się podobało, wcale nie chcieli wychodzić. Mi też się podobało, bo dzięki Emmie po raz pierwszy mogłam zjeść razem ze wszystkimi i nie latałam co 3 minuty do kuchni.

Sandra nauczyła się czołgać. Musimy założyć bramkę w drzwiach jej pokoju, bo wyczołguje się coraz szybciej i boję się, że zaraz znajdę ją przy schodach.

środa, 26 października 2011

10/26/2011

Filipinka będzie pojutrze, najdalej w poniedziałek lub wtorek. Teraz z kolei martwię się, jak to z nią będzie. Od przyjazdu mamy 60 dni na podjęcie decyzji, czy zostaje, czy nie. Zobaczymy.

A wczoraj w polu za domem jeden z robotników od sąsiadów znalazł nasz subwoofer. Trochę ubłocony, ale generalnie w całości. Mam nadzieję, że Ci złodzieje to naprawdę amatorzy, a nie psychopatyczni mordercy i że nie wrócą do nas. Przez chwilę myślałam, że może wrócą po pilota od telewizora, który ukradli. Chciałam nawet zostawić im kartkę, że damy im pilota jeśli nam oddadzą skórzaną torbę, którą najwyraźniej też buchnęli, bo nigdzie nie możemy jej znaleźć. Ale Franek uważa, że to głupi pomysł. No trudno, sama nie będe pisać, bo po angielsku chyba raczej nie zrozumieją, a moje pisanie po rumuńsku opiera się głównie na translatorze, który wiadomo jaki jest.

W sobotę wydajemy kolację. I to nie byle jaką, z wielką pompą. Będziemy gościć profesora z Włoch, będzie też dziekan, jeszcze jeden profesor z żoną i jeszcze ktoś, ale nie wiem kto, w sumie osiem osób. Pracuję nad menu. Sandrę chyba zostawię u dziadków, bo z nią wszystkiego nie ogarnę, a mam ambicję gotować sama. No dobra tort zamówię, nie zwariowałam do końca.

Na zakończenie.
Dziś byłam z Sandrą na USG brzuszka. Miedniczka nerkowa ładnie zamknięta, a w trakcie badania Sandra była tak zafascynowana całym sprzętem, że pani doktor wróży jej karierę w medycynie. No cóż... dobre geny ma ;)

poniedziałek, 24 października 2011

10/24/2011

Znowu gonię, ciągle mam za mało czasu. Zaczyna mi brakować dni, nie godzin. Niech już przyjedzie ta filipińska niania, bo oszaleję.

sobota, 22 października 2011

10/22/2011

Niby już normalnie, ale po zmroku nerwowo spoglądam w okna i nie rozstaję się komórką w domu.
Z tego wszystkiego zapomniałam napisać, że byliśmy w Atenach, nie teraz całe szczęście, tylko tydzień temu. i służbowo, bo tak sama z siebie to raczej bym nie pojechała. W ogóle to w Atenach spotkaliśmy się z Frankiem po raz pierwszy, ale wtedy jakoś nie zrobiliśmy na sobie wrażenia. Ale do rzeczy... może na polityce się nie znam, ale na zdrowy rozum, to trochę się tym Grekom poprzewracało w dupach. Strajki w Grecji przede wszystkim są upierdliwe. Opóźnienia na lotnisku, pozamykane ulice, strajk taxówkarzy, strajk metra... rano spotykają się na kawie, a po 12 idą pokrzyczeć przed parlamentem. Podobno zamknęli też Akropol. Najgorzej mają ze śmieciami, bo zdaje się, że im nie wywożą od dwóch tygodni. Oglądajac ludzi na ulicach, powiedziałabym, że nie wiedzą co to kryzys.
A z innej bajki, to uważam, że pokazywanie zakrwawionych zwłok Kadafiego w telewizji było przegięciem tak samo z Osamą, czy Hussainem. No naprawdę trzeba sobie trupa nadać w głównym wydaniu wiadomości, żeby podnieść oglądalność... upadamy coraz niżej.

czwartek, 20 października 2011

10/20/2011

Zacznę od końca. Kurwa mać, włamali nam się do domu. Mało tego, cała nasza trójka spała wtedy na piętrze. Mam na przemian dreszcze i chce mi się rzygać na samą myśl, że my tu, oni tam, Sandra u siebie w pokoiku... Na szczęście wynieśli tylko telewizor, jeden głośnik, dwie butelki whiskey i starego, dobrego iPoda. Nikomu nic się nie stało.
Od początku ta środa była dziwna.
Najpierw Frankowi się śniło, że usnął na imprezie, którą organizował, a ja go nie obudziłam i się pokłóciliśmy. A mi się z kolei śniło, że za domem mieliśmy brudne bajoro, jak stare koryto rzeki, ale wszyscy chodzili tam się kąpać, a ja się złościłam, że Franek na to pozwala.
Potem, już na jawie zamontowali nam garderobę, która jest totalnie spierdolona, bo nie jest garderobą tylko szafą wstawiona we wnękę. Zawołałam panią architekt, tłumaczyła, malowała, przekonywała, obiecała naprawić. Wieczorem przyszedł Franek i jak zobaczył to, co miało być garderobą, to go szlag trafił. Ział ogniem i warczał, na mnie oczywiście, bo to wszystko ja zamawiałam. I nie ważne, że mam takie samo zdanie jak on. Obraził się. A potem ja się obraziłam na niego, za to że on się obraził. A co! I jak tu nie wierzyć w sny???
Z tego wszystkiego przysnęłam na kanapie w salonie. Ocknełam się grubo po dwunastej po omacku dotarłam do sypialni i usnęłam, nie sprawdzając czy jest włączony alarm. Chwilę potem obudził mnie wibrujący sygnał maila w telefonie. Franek też się obudził i uzbroił alarm, jak się później okazało włączył go, w momencie kiedy złodzieje plądrowali parter naszego domu. Uruchomili alarm, uciekli, przyjechała ochrona, potem policja i zostali do 6.30 nad ranem.
A i powiem jeszcze tylko, że złodzieje weszli i wyszli przez ogrodzenie dokładnie od strony tego bajora z mojego snu. Słabo co?
Teraz mam dom pełen specjalistów od alarmów, naprawiaczy drzwi i elektryków. Każdy z nich oczywiście zgrywa mądralę. Chyba zacznę uzbrajać dom za każdym razem jak będę szła do łazienki. Paranoja.

poniedziałek, 10 października 2011

10/10/2011

Nasz dom pochłania kolejne ofiary. Wczoraj Franek znalazł trzy zdechłe myszy. Najpier powiedział mi, że to szczury, więc na chwilę dostałam zawału, ale potem okazało się, że to jednak polne myszy. A kret jest niezniszczalny. Mówiłam już, że przetrwał atak Cyklonu B? A no przetrwał. Moja przyjaciłka mówi, że krety są słodkie i żebyśmy powbijali w ziemię patyki i powkładali na nie puszki lub butelki, to sobie pójdzie precz. Już widzę Franka, jak wbija patyki w wypieszczony trawnik. Składam reklamację likwidatorowi, niech przyjeżdża jeszcze raz. Przykro mi, ale nie potrafię pokochać kreta.

piątek, 7 października 2011

10/07/2011

Z regularnoscią wpisów zdecydowanie jestem na bakier. A miało być tak pięknie. Miałam rozpisać się o tym, jak obca jest teraz dla mnie Warszawa. Miałam podzielić się wrażeniami z podróży pociągiem klasy TLK. Małam napisać o tym, że nie mam czasu i jak świetnie idą mi negocjacje z szefem. No ale nie miałam czasu... Za to przyrżnęłam sobie drzwiami od samochodu w pysk, a moja mama na to: "może lodzika?"... nie dałam rady. Potem ratowałam przyjaciółkę z depresji, bo taki jeden kutas naobiecywał i zostawił. A następnego dnia miałyśmy z moimi dziewczynami stypę po dziadku i skończyłam na rozmowach z night driversem o 3 nad ranem. Masakra. A potem pojechałam z moją mamą na grzyby i udawałam w samochodzie, że śpię, żeby się nie porzygać. Straszne. Na koniec poleciałam na Bałkany i spotkałam się na konferencji z Frankiem, obydwoje byliśmy służbowo, ale połączyliśmy przyjemne z pożytecznym i tam pierwszy raz zobaczyłam, że Franek naprawdę potrafi byc zazdrosny. Podoba mi się nawet ta jego zazdrość, takie niby nic, ale między wierszami, jak przypierdoli, to wiadomo o co chodzi, mój samiec! ;) W niedzielę odleciałam do Warszawy, a Franek do domu, we wtorek w końcu wróciłam. Ufff maraton to mało. Teraz Franek wyjechał na trzydniową integrację z pracownikami, a ja zostałam z Sandrą i psem. Może odeśpię... chociaż trochę.

niedziela, 18 września 2011

09/18/2011

Doleciałyśmy zdrowo i szczęśliwie. Sandra przespała cały lot, a ja byłam tak zakręcona, że w drodze na lotnisko zorientowałam się, że jestem w kapciach. Chwała Bogu, że to były japonki, no i że na Okęciu było prawie 20 stopni i słońce, a nie deszcz ze śniegiem. Wybrałam się... naprawdę, jak moja babcia, kiedyś na imprezę poszła w fartuszku kuchennym, bo tak się spieszyła, że zapomniała o spódnicy. I wcale nie miała wtedy sklerozy.

Mam jeszcze słowo do projektantów wyjść ze strefy przylotów (przyszłych i obecnych), spróbujcie proszę kiedyś kurwa mać samodzielnie pokonać te pierdolone zakręty pod kątem 90 stopni z dzieckiem w wózku w jednym i walizką w drugim ręku. Powodzenia.

sobota, 17 września 2011

09/17/2011

Jestem kompletnie i absolutnie rozłożona na łopatki. Przez Franka oczywiście. Mówiłam mu, że musimy wrócić do Rzymu, żebym w końcu zobaczyła Kaplicę Sekstyńską, więc jeśli może to niech tam nie idzie. Wczoraj całą grupą byli w Watykanie z przewodnikiem. Zwiedzają, omawiają, oglądają, no i oczywiście w planie jest Kaplica, a Franek mówi, że on nie idzie, bo musi na kogoś poczekć. Przewodniczka na to, że niech się nie wygłupia, bo i tak będzie musiał przejść przez Kaplicę, jak będą wychodzić. A on na to, że nie, bo beze mnie nie chce i jak będzie wychodził, to przejdzie szybko i nie będzie patrzył. Kocham go, serio.

A teraz idę zamykać walizkę... i szykuję się na szok termiczny. 14 stopni??? U mnie w nocy jest 20!

piątek, 16 września 2011

09/16/2011

Franek dzwoni z Rzymu i mówi, że właśnie był w Koloseum takim tonem, jakby mi oznajmiał, że kupił chrupki kukurydziane. Normalka, co tam 2000 lat historii. Uduszę go. Albo nie, najpierw musimy tam wrócić razem, żebym w końcu zobaczyła Kaplicę Sekstyńską i wypiła kawę na Piazza della Repubblica, bo nie zrobiłam tego poprzednim razem.

Jednak nie lubię być sama w domu, szczególnie jak wieje. Na pocieszenie obejrzałam w nocy ostatnie odcinki siódmego sezonu "Desperate Housewifes". Wiedziałam, że Tom w końcu odejdzie, powiedzmy sobie szczerze, Lynette jest dobra, ale ma za dużo testosteronu. Za to zabójstwo ojczyma Gabi, który od dawna uznany był za zmarłego, trochę naciągane, chyba po to, żeby coś się działo w następnym sezonie. A pogodzenie Carlosa z Brie to już w ogóle żenada (nikt nie powiedział tego głośno, ale wygląda to mniej więcej tak: "Twój syn zabił moją matką, ja zabiłem ojczyma Gabi; ja nie wydam Ciebie, a Ty nie wydasz mnie... i jesteśmy kwita"). W ogóle to Brie zidiociała, a Suzan zrobiła się płaczliwa i drażni mnie tymi swoimi sarnimi oczami. Ale i tak obejrzę ósmy sezon.

Jutro lecimy do Polski. Niby się nie stresuję, bo Sandra dobrze znosi samoloty, ale podróż z dzieckiem to zawsze niewiadoma. Za każdym razem modlę się, żeby nie zrobiła kupy, albo żeby nie zaczęła płakać, bo wtedy spanikuję.

Będę miała mnóstwo pracy i pewnie jeszcze więcej stresu, ale i tak się cieszę, że lecimy. Franek mówi, że może nas odwiedzi w następny weekend, sprawdzałam bilety, 400 euro, bez sensu, zobaczymy jeszcze, bo przecież nie będzie nas raptem 16 dni. Na razie patrzę na stertę upranych ciuchów i zastanawiam się, czy aby na pewno wszystko wymagają prasowania...

czwartek, 15 września 2011

09/15/2011

Domyślałam się, że z edycją tu nie będzie łatwo, nie wiem czy w końcu udało mi sie uporać z opcją komentarze, czy nie. Ale to nic... facet, który przyjechał truć kreta (bo jednak wrócił) powiedział, że przywiózł ze sobą Cyklon B w pastylkach. Powiedział też, żeby na wszelki wypadek zamkąć psa i nie wychodzić z domu przez jeden dzień, ale jego robotnicy pracowali niemalże w samych gaciach. Zapytałam go, czy to nie przesada, ale odparł, że jak coś robić, to porządnie. Słabo mi, naprawdę.

W ramach oderwania od rzeczywistości zrobilam sałatkę ze szpinaku z kozim serem. Czapki z głów, jestem świetna!

Franek poleciał dziś do Rzymu... zastanawiam się co ma mi przywieźć buty, czy torebkę?

A firma od odkurzaczy chyba ma mnie dosyć, bo 4 razy przekładałam termin spotkania, a na kniec kategorycznie domagałam się zapewnienia, że w ramach pokazu upiorą mi materac. Ciekawe czy się ich pozbyłam... zawsze mogę ich jeszcze postraszyć facetem od kreta...

niedziela, 11 września 2011

09/11/2011

Słowo na niedzielę
Dokonałam niedawno fascynującego odkrycia językowego. Otóż w języku rumuńskim słowo "ptaszek" jest rodzaju żeńskiego "paserika" (czyli ptaszka). W związku z tym, na fiutka nie powiemy ptaszek, ale na cipkę tak. Czyli po rumuńsku cipka to ptaszka. Urocze.

piątek, 9 września 2011

09/09/2011

Dzisiaj chce mi się płakać, bo ręce to już dawno mi opadły. Wiem, że ja też nawaliłam, ale nie będę kozłem ofiarnym, bo nie wszytsko to moja wina... pieprzone poczucie obowiązku, o ile byłoby łatwiej, gdyby go nie było. Muszę coś zmienić, bo nie jest dobrze. Na nic nie mam czasu, pracuję do drugiej w nocy, a i tak to za mało. Robię zakupy z wywieszonym językiem i ciągle gonię z obłędem w oczach. Nie, nie chcę tak dalej. Będzie rewolucja.

czwartek, 8 września 2011

09/08/2011

Przegląd tygodnia

We wtorek byliśmy na inauguracji stadionu narodowego. Pierwszy raz w życiu byłam na tak dużym stadionie i to podczas meczu (od razu pomyślałam oczywiście o stadionie dziesięciolecia, pirackich płytach i innych atrakcjach... nie żebym miała sentyment, ale gdzie te czasy?). Wszystko fajnie, ale trochę nudno. Mecz, jak mecz, brakowało mi komentatora, nic nie rozumiałam, a wszyscy wokół mnie darli paszcze. Francuzi narzekali, że trawa kiepska, nie mam zdania, nie macałam, z góry wyglądała całkiem dobrze.

Mamy znajomych, którzy dosłownie od progu rzucają się na jedzenie. Ja rozumiem, każdy może być głodny, ale wchodzić do kogoś do domu i z marszu otwierać lodówkę? To są ludzie, którzy mieszkają w domu wielkości sporego pensjonatu, raczej nie głodują, chociaż mam teorię, że nie jedzą w domu tylko robią naloty znajomym. Na domiar złego ci sami znajomi podali mój numer telefonu firmie, która sprzedaje odkurzacze i teraz ta firma wydzwania do mnie 6 razy dziennie. No i jak mam ich lubić?

Za to rodzice Franka przeginaja w drugą stronę. Kiedyś mama przyjechała do nas z własnym pieczywem i wodą! Teraz co prawda niczego już ze sobą nie wożą, ale kategorycznie odmawiają picia i jedzenia czegokolwiek. Boże, no przecież ich nie otruję kawą!

Nie chcę zapeszać, ale chyba pozbyliśmy się kreta.

poniedziałek, 5 września 2011

09/05/2011

To był triatlon, a nie maraton. Ale nie żaden hardcore tylko sztafeta, ja płynęłam, Franek biegał, a kolega Marius jechał na rowerze. Zajęło nam to 1 godzinę, 22 minuty i 58 sekund. Zdobyliśmy chwalebne 24. miejsce (na 51 startujących załóg) hurrrra!
Sandrze też się podobało, spała jak suseł.
Napisałabym więcej, ale jest poniedziałek rano i to nie są sprzyjające okoliczności.

piątek, 2 września 2011

09/02/2011

Nie było nas w domu prawie trzy tygodnie. W między czasie odwiedził nas przyjaciel Franka. Szlag mnie trafił, bo co o za odwiedziny, jak nikogo nie ma w domu, raz na ruski rok przyjeżdża i to akurat jak jesteśmy na wakacjach. Wkurza mnie, bo to palant, powinnam powiedzieć Frankowi, że jak jego przyjaciel chce bzykać na boku, to niech wynajmie sobie pokój na godziny, taki "hotel" jest nawet niedaleko nas... Ale nie powiedziałam... Myślę, że Franek czuje się wykorzystany, ale nie chce się do tego przyznać. Olewam to, nie mój problem. Wróciłam do domu, wchodzę do łazienki, a na bidecie stoi moja elektryczna szczoteczka do zębów! (?!?) Zamurowało mnie na chwilę, ale odzyskałam zdolność myślenia i przypomniałam sobie, że tuż przed wyjazdem polerowałam (szczoteczka elektryczna jest genialna do czyszczenia biżuterii) mój wielki, srebrny pierścionek Arabelli i robiłam to nad bidetem, bo umywalkę mamy czarną i wszędzie byłyby białe kropki z pasty do zębów. Myślę, że przyjaciel Franka albo jego przyjaciółka, mogli mieć niezłą zagadkę z tej szczoteczki, no cóż każdy się bawi tak, jak lubi. :)

A wczoraj znaleźliśmy zdechłego nietoperza. Utopił się w misce psa w garażu. Szkoda mi go. To już trzecia ofiara tego domu. Jeden ptak zabił się, wpadając do kominka, a dwa roztrzaskały się o balustradę na tarasie. A kret skurwysyn żyje i ma się dobrze. Wiecie, że podobno w Rumunii krety są pod ochroną? Naprawdę ich ne rozumiem, zezwalają na zabijanie dzikich koni, a chronią krety. Banda kretynów. Przepraszam, samo tak wyszło, nikogo nie chciałam obrazić.

Wieczorem jedziemy nad morze całą rodziną. Pierwszy raz z Sandrą. Będziemy brać udział w maratonie, a mała ma nam kibicować razem z dziadkami. Proszę trzymać kciuki, żebym dotrwała do mety.

czwartek, 1 września 2011

09/01/2011

Po pierwsze, staram się nie mieć depresji. Po drugie, tak naprawdę to jestem szczęśliwa, tylko dramatyzuję. A po trzecie, ciągle nie mam czasu.