piątek, 16 sierpnia 2013

08/16/2013

To był maraton i tak się czuję, jak koń po westernie, przysięgam. Skończyliśmy nad morzem, a właściwie na granicy jezior i morza (uwaga, Sandra prawie nie kaszle, taaa daam!), a zaczęliśmy od zamku templariuszy w Transylwanii, który żadnym zamkiem nie był, tylko tak się nazywał, albo podobnie i tak mi się skojarzył. Z nazwami miejscowości też miałam problem, bo w Transylwanii wiele miasteczek i wsi ma dwie albo nawet trzy nazwy, rumuńską, austriacką i węgierską, obfotografowałam bajkową wieś, której nie ma na mapie, a która nazywała się Toczkonoszynaracz albo jakoś podobnie i jestem zła, że nie zrobiłam zdjęcia tablicy z nazwą. Odwiedziliśmy też Cluj, Alba Julia i Sighisoarę, która z roku na rok jest co raz bardziej zadbana i to jest budujące. Drogi też wydają mi się lepsze, okej miejscami nadal jest hardcore, ale powstało kilka nowych odcinków autostrad i można przejechać Rumunię w ciągu jednego dnia bez specjalnego wysiłku, jestem w szoku. Przystanek nad morzem też był miłym zaskoczeniem, bo zraziłam się po drogiej i hałaśliwej Mamai, a 65 km dalej, Gura Portitei, cisza spokój, piękne muszelki i ryby, tylko wilgoć wchodzi w ubrania, ale trudno, żeby nie wchodziła, skoro dookoła woda.
A teraz muszę pokonać depresyjny nastrój, który mnie ogarnął od wczoraj i iść dalej. Nie wiem co na obiad, coś wymyślę, ale muszę najpierw zrobić zakupy, a nie wiem kiedy te zakupy... W niedzielę wyjeżdżamy, sami, trochę się boję jak będzie między nami. Mam mnóstwo pracy, boję się, że nie zdążę z projektem, ale nie chcę zabierać ze sobą komputera. Mam brzydkie paznokcie, zrobię dziś, ale nie wiem czy zdążę na dodatek jest gorąco i mam czerwone oczy, jak królik.

2 komentarze:

  1. Wrzuć kilka zdjęć tej wioski, wrzuć, wrzuć, proszę proszę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze wrzucę, może nawet filmik, ale nie teraz, plizzzz!

      Usuń