piątek, 8 lutego 2013

02/08/2013

Pada deszcz, przez chwilę padał śnieg, ale widzę że nie tylko ja się nie mogę zdecydować co dziś ze sobą zrobić. Napiłabym się kawy, ale nie mam mleka, no więc siedzę jak ten cieć przy hałdzie żwiru.

Sandra w domu, bo od wczoraj leje jej się z nosa, co Franek triumfalnie skwitował, że na pewno zaraziła się w przedszkolu, na co ja mruknęłam, że prędzej ode mnie, ale jakie to ma w ogóle znaczenie? Mam nadzieję, że na katarze się skończy.

Ptaki ćwierkają co najmniej jak w maju i trochę mi się to gryzie z dzisiejszą aurą, ale tchnie nadzieją, że już za chwileczkę, już za momencik... piątek z Pankracym zacznie się kręcić.

Nie, jednak nie chcę kawy, chcę wina, dobrego, ciężkiego, czerwonego wina i pączka, polskiego pączka, może być nawet z różą, której nie lubię, ale żeby był pączkiem.
Pewnie, że mogłabym sama sobie zrobić, jakbym nie była taka leniwa, ale zrobiłam naleśniki i to mnie wykończyło, to co dopiero byłoby po pączkach? Nie lubię smażyć naleśników, bo po nich wszystko śmierdzi, wyobrażam sobie, że po pączkach śmierdzi sto razy bardziej. Może zrobię jeszcze raz to tiramisu z papierka? W końcu jak ostatki, to ostatki.

2 komentarze:

  1. Warszawa w bieli. Miało być cieplej, jest zimniej. Shit!
    Ale wiesz, dziś porannie też zaturlitały jakieś ptice... może to dobry znak i na wiosenkę idzie?
    Ż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś musi się to białe gówno skończyć... że tak powiem optymistycznie.

      Usuń