czwartek, 31 maja 2012

31/05/2012

W maju jak w raju, no nie wiem, mnie tam nie rozpieścił, ale nie będę marudzić. Nadszedł czas, żeby kupić Sandrze nocnik, teraz zastanawiam się, czy ma być z melodyjką czy bez. Franek zamówił głośniki do ogrodu, które wcale mi się nie podobają i w ogóle uważam, że one są bez sensu, tylko kolejna rzecz, którą mogą nam ukraść. Emma chodzi i płaczę po kątach, bo jej mama miała wylew, ale oczywiście nic mi nie powiedziała, tylko mamie Franka. Emma mówi, że nie chciała mnie martwić, denerwuje mnie to, ale przecież nie będę teraz na nią krzyczeć. A mój kaszel jak był, tak jest, dwie butelki syropu nic nie dały.

środa, 30 maja 2012

05/30/2012

Niedawno przed Domem Wolnej Prasy w Bukareszcie (który trochę przypomina mi nasz Pałac Kultury) stała rzeźba przedstawiająca wielka czerwoną stopę z palcami jak u dłoni ułożonymi w gest zwycięstwa, teraz są pomarańczowe, stopione nogi, tak jakby pomnik był z wosku, stopił się i zostały same buty. Muszę zacząć robić zdjęcia, bo tego się nie da opowiedzieć.

wtorek, 29 maja 2012

05/29/2012

Powiem wam, że jest trochę prawdy w legendach krążących o rumuńskich szpitalach. Dawno nie widziałam takiego syfu, a to wszystko przez Franka oczywiście, bo mu się nie podoba mój kaszel. Wziął mnie z zaskoczenia i wysłał do swojego kolegi na prześwietlenie płuc. To nie szkodzi, że kolega jest ortopedą, a nie pulmonologiem, jak mnie postraszył epidemią gruźlicy, to poszłam za nim w podskokach. Przeprowadził mnie tylnymi drzwiami, rejestrację obeszłam bokiem, dzień dobry tu, tam, proszę się rozebrać, ubrać, do widzenia. W gabinecie karaluchów nie widziałam, ale wszędzie brudno i śmierdzi, połamane łóżka no i tłum ludzi w każdym wieku i stanie. Marzyłam o tym, żeby się owinąć szczelnie folią i nie oddychać, ale nie było takiej opcji. Zdjęcie mojej klatki piersiowej powędrowało z jednego gabinetu do drugiego, oczywiście nie mam gruźlicy, ani zapalenia płuc tylko pozostałości po zapaleniu oskrzeli. Bardzo dobrze, ale jednak dziękuję za takie niespodzianki imieninowe, kwiatki by w zupełności wystarczyły.

05/29/2012

Żeby się nie rozczarować, z samego rana przypomniałam Frankowi, że dziś są moje imieniny. Jeszcze nie rozgryzłam rumuńskiego kalendarza imienin, bo oni tu obchodzą po kilka razy w roku i to dla wszystkich imion, czyli jeśli ktoś nosi trzy imiona świętych to obchodzi imieniny co najmniej trzy razy w roku. Podpięłabym się też i pod rumuńskie imieniny, ale nie mam pojęcia kiedy wypadają, dlatego na razie zostaję tylko przy dzisiejszej dacie. Wczoraj łosoś w beszamelu z kaparami słusznie dostał brawa, ale hitem i tak pozostaje sałata ze świeżego szpinaku z kozim serem i truskawkami. Tylko te truskawki powinny być słodsze, ale skąd mają być, jak ciągle pada i od dwóch tygodni nie może przestać. Władze ogłaszają kolejne kody zagrożenia powodziowego, a nam ukradli kabel telefoniczny i to w centrum miasta.

poniedziałek, 28 maja 2012

05/28/2012

Po weekendzie Buranowskie Babuszki rządzą, co za pomysł i te ciastka w piecu... Come on and dance! Poza tym Eurowizja taka sobie, ciekawiej jest u Franka w rodzinie, normalnie "Dynastia". Oczywiście chodzi o brata Franka i jego upublicznioną kochankę. Wczoraj mama Franka, przedstawiła mi swoją teorię na temat kryzysu w małżeństwie jej starszego syna, a mi opadły ręce, bo albo ona jest tak głupia, albo chce być głupia, albo myśli że ja jestem głupia. Generalnie to tłumaczy wszystko tym, że jej synowa nigdy nie chciała pracować zawodowo, tylko zajmowała się domem i dlatego jej syn ma teraz kochankę i to nie jego wina. No pewnie, w najmniejszym nawet stopniu. A poza tym to oni (rodzice) mają nadzieję, że jeszcze wszystko się ułoży. Nie wierzę w happy end tej telenoweli, ale oglądam dalej.
Dziś mamy panią dziekan na kolacji, fajna babka, zrobię łososia.

piątek, 25 maja 2012

05/25/2012

Wczoraj zaczęłam pisać, ale coś mi przeszkodziło, potem się zawiesiło, a ja się zniechęciłam. Miałam napisać o tym jak było w Warszawie, ale co tu pisać, dużo wina, mało snu, za dużo tequili, rano nie trafiałam łyżką do buzi, ale w sumie byłam grzeczna. A i muszę pamiętać, że na bani gadam po angielsku... to trochę straszne. Przez moment chciałam uciec na weekend do Sopotu, ale w końcu nie pojechałam. Tęsknię, wiadomo, ale już jest lepiej.
Na linii z Frankiem dobrze. Stara się, ja też się staram. On się łasi, ja robię dla niego lasagne i kaszlę sobie w kącie, mam nadzieję, że to nie galopujące suchoty. Muszę się jakoś trzymać, bo właśnie okazało się że w czerwcu lecimy do Lizbony.
Dziś śniło mi się, że byłam w ciąży, ogromny brzuch wystawał mi spod białej letniej bluzki. Już raz miałam taki sen, a miesiąc później oglądałam Sandrę na USG, ale teraz nie... Nie, nie teraz. Stanowczo NIE.

wtorek, 22 maja 2012

05/22/2012

Zaczęło się od tego, że pokłóciliśmy się w nocy z czwartku na piatek, ale to tak, że w myślach już pakowałam walizki i tylko zastanawiałam się, jak to powiedzieć mojemu szefowi. (Chociaż ja wiem, czy na pewno od tego się zaczęło? nie, to było chyba dużo wcześniej, w piątek tylko skumulowały się emocje i pierdolnęło.) Pół piątku przeryczałam, potem wzięłam się w garść i wyobrażałm sobie co by mi powiedział mój psychiatra, z którym spotykałam się trzy lata temu... Powiedziałby: "A czego się pani spodziewała, pani Magdo?" No tak, nie powinnam spodziewać się niczego, w ogóle nie powinnam wielu rzeczy. Powinnam za to, być stanowcza, ale nie do końca mi to wychodzi. Teraz atmosfera jest już lżejsza, w niedzielę Franek zakomunikował mi swoje przemyślenia, a wczoraj ja przedstawiłam mu swoje. (Dosłownie tak było, bo to nie był dialog, to były jednostronne komunikaty z upewnieniem się, że do tej drugiej strony dotarło.) Dziś już się uśmiechamy, muszę jeszcze tylko dokładnie przemyśleć, czy na pewno odnajduję się w tej sytuacji, czy to jest właśnie to czego chcę. Boże, jak dobrze, że mogę podejmować wybory i że nigdzie nie muszę się spieszyć.

poniedziałek, 21 maja 2012

05/21/2012

Generalnie rzecz biorąc, jest bałagan. Napiszę coś więcej, jak zapanuje jako taki porządek i znowu będę ogarniać. A dziś chyba chciałabym być gekonem.

poniedziałek, 7 maja 2012

05/07/2012

W sobotę była impreza urodzinowa Franka, ledwo zdążyłam, bo wracałam z kongresu w Szwajcarii, w głowie kołatały mi się jeszcze resztki białego wina z piątkowej gali i w ogóle byłam średnio przytomna, ale wytrzeźwiałam natychmiast, jak tylko zjawili się pierwsi goście, albowiem był to brat Franka z... kochanką. O kurwa! pomyślałam, bo naprawdę nie spodziewałam się, że pojedzie tak grubo.
Mógł przyjść sam, a ona osobno, bo zaproszeni byli wszyscy, dziewczyny z recepcji też, ale nie, fiut głupi nie wytrzymał, więc delikatnie mówiąc było nieswojo. Zastanawiam się, jak się czuli rodzice Franka, po szesnastu latach małżeństwa, bez uprzedzenia syn przychodzi na imprezę urodzinową swojego brata z kochanką. Zajebiście, dziwię się, ze matka nie dostała zawału, uważam że powinna. Zapytałam Franka czy wiedział o osobie towarzyszącej, powiedział że nie, że miał przyjść sam i że nie rozumie swojego brata. Dobrze, że chociaż tyle, ja też nie rozumiem.
Tak więc, atrakcji mi nie brakuje, cholerna dulszczyzna, Boże jak ja się cieszę, że już w czwartek lecę do Warszawy. Tylko co ja mam kupić Chrześnikowi na Komunię? W dzisiejszych czasach, to ja nie wiem, naprawdę, gdyby był dziewczynką dałabym mu biżuterię, a tak to co?

środa, 2 maja 2012

05/02/2012

Po rumuńsku truskawka to kapszuna, a pchła, to kapusza, no i jak tu się nie pomylić? Bukareszt oszalał, bo podobno w parkach są pchły, które przenoszą zapalenie opon mózgowych, albo jakieś inne gówno. W związku z tym z aptek zniknęły wszystkie preparaty odstraszające owady. Nie wiem, czy im wierzyć, a może to kolejna panika? Oni tu lubią panikować. W zimie ogłaszali kod pomarańczowy, bo zimno, a w latem, bo gorąco, a teraz te pchły, a w warszawskich łazienkach są kleszcze i jakoś wszyscy żyją. 
Wczoraj Franek miał urodziny, a ja miałam wolny dzień sam na sam z Sandrą. Wieczorem byliśmy na starym mieście, piliśmy argentyńskie wino i oglądaliśmy ludzi na ulicy, fajnie było. A dziś poranna kawa w centrum, lubię letni zapach miasta i jego jaskółki.