wtorek, 22 października 2013

10/22/2013

W Dublinie padało tylko w piątek co i tak nie miało znaczenia, bo od rana do wieczora zajmowały mnie służbowe obowiązki. Poza tym wywołałam sensację w tramwaju, gdyż ustąpiłam miejsca staruszkowi. Gapiło się na mnie co najmniej czternaście par oczu, wyrażając na przemian zdziwienie i litość, a niektórzy dyskretnie pukali się w czoło. Przykre to, ale tramwaje za to bardzo przyjemne. Na ulicach w centrum miasta pełno pijanych małolat z cellulitem na wierzchu, trudno mi powiedzieć czy ładniejszych od tych z Glasgow, na pewno młodszych. W sobotę za to pojechaliśmy w siną dal na zachód, gdzie owce, góry, klify, jeziora i whiskey scalały się w jedno. Przepięknie. Szczególnie urzekła mnie historia pałacu Kylemore, który teraz zajmują siostry zakonne, ale wybudował go Mitchell Henry w prezencie dla swojej pięknej żony Margaret. Pani Henry zmarła niestety przedwcześnie prawdopodobnie na tyfus, którym zaraziła się podczas podróży do Egiptu, pozostawiając po sobie dziewięcioro dzieci i zrozpaczonego męża. Henry pochował żonę nad jeziorem niedaleko pałacu i sam też tam spoczywa. Wyobrażacie sobie, jakie mieli życie, skoro budowali zamki po środku niczego, a w 1875 roku jeździli w grudniu na wakacje do Egiptu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz