czwartek, 26 lipca 2012

07/26/2012

Czuję się jak kurier w czasach prohibicji, tu ser, tam wino, może to byłby i pomysł na small business? Emma zachwycona Warszawą, Sandra zachwycona kotem moich rodziców, a moja mama przerażona wszystkim jak zwykle.

Przed wylotem, znowu afera z rodzicami Franka, bo przyjechali zobaczyć wnusię, a nas akurat nie było w domu. No jak mi przykro... może nauczą się dzwonić przed przyjazdem. Podobno mówili Frankowi, no ale niestety on zapomniał przekazać dalej, a ja jasnowidzem nie jestem, ha ha ha.

A Franek jednak do nas nie dojedzie, najpierw byłam wściekła, a teraz to nawet się cieszę, może jestem nienormalna?

poniedziałek, 23 lipca 2012

07/23/2012

Sorbet z odrobiną chardonnay i listkiem mięty rządzi.
Pakowanie w pełni, a jeśli Franek nie dojedzie do nas w piątek, bo znowu będzie miał milion ważnych spraw, to się naprawdę wkurzę, także lepiej niech się chłopak szykuje.

piątek, 20 lipca 2012

07/20/2012

Słabo mi, nie tak żeby zaraz mdleć, tylko tak ogólnie, słabo. Może to zła aura, może wybuchy na słońcu, nie wiem, ale ostatnio Franek mnie denerwuje, nawet bardzo. A może to ja się czepiam? No i z tego wszystkiego zapomniałam o sorbecie cytrynowym, który zrobiłam wczoraj, specjalnie dla niego, ale mnie zdenerwował i zapomniałam. Muszę wyluzować... nie może tak być, żeby się sorbet marnował.

PS. Kurier z Hiszpanii dotarł! Spodnie są nowe, idealnie żółciutkie, a mnie porwała fala upragnionej satysfakcji i niesie w kierunku Oceanu Indyjskiego. Co tu dużo mówić... dobra jestem w te klocki.

czwartek, 19 lipca 2012

07/19/2012

Gotowanie mnie uspokaja. Pierś indyka nadziewana suszonymi pomidorami, szpinak i ziemniaki hmmm. Tylko nie wiem, naprawdę nie wiem, jaki mam kupować ten mrożony szpinak, żeby wychodził jak ludzie, a nie jak breja. No nic chyba poczekam aż będzie sezon na świeży. A propos świeży, czy ktoś z was ma może takie doświadczenie, że mu morele smakują ludwikiem do naczyń? Może dlatego, że są niedojrzałe? Ale dlaczego ludwikiem, przecież myję je w ciepłej wodzie?

A tym czasem, Franek powiedział mi, że w góry, razem z nami jedzie jego brat... tak, tak z kochanką. Dobrze, że siedziałam, to się nie przewróciłam, fajnie naprawdę, niech się dzieci dowiedzą z fejsbooka, że tatuś wypina na nich tyłek.

Zaczynam się niepokoić, bo ten kurier od spodni z Hiszpanii jeszcze nie przyjechał, a podobno wysłali go w piątek. Proszę, niech oni mi tego nie robią, chrzanić spodnie, ale co z moją satysfakcją?

środa, 18 lipca 2012

07/18/2012

Pomijam fakt, że rodzice Franka przyjeżdżają głównie w ciągu dnia, jak nas nie ma w domu, olewam to, że przywożą ze sobą dzieci brata i czasami nawet żonę brata, nic nam o tym nie mówiąc, ale kurwa jak się wyprowadza dziecko na dwór i jest 20 stopni, to można je jakoś ubrać, a nie w samych majtkach, koszulce na ramiączka i na bosaka. Tak, po to mamy zainstalowane w domu kamery, żebym mogła w każdej chwili zobaczyć co robi moje dziecko, dlatego wczoraj trafił mnie szlag jak zobaczyłam rozkosznego dziadka z Sandrą na podwórku, tylko kurwa zapomnieli jej ubrać. A potem będzie afera, że dziecko przeziębione, a ja je zabieram do Polski i co to będzie, co to będzie... Wobec powyższego zadzwoniłam do Emmy i kazałam jej natychmiast założyć Sandrze koszulkę i spodnie. No i teraz jest obraza wielka, że podglądam dziadków na kamerach. Kurwa, przepraszam, ale to są jawne kamery, o których wszyscy wiedzą i nie zamierzam siedzieć cicho i patrzeć na cudzą głupotę, i foch i chuj i nie będę się przed nikim z tego tłumaczyć. A Franek mnie wkurza, bo dyplomata pieprzony, nie chce zajmować stanowiska, żeby się przypadkiem nie narazić mamusi. Niby trochę go rozumiem, ale tylko trochę.

wtorek, 17 lipca 2012

07/17/2012

Czuję się jak meduza, gdybym jeszcze tylko mogła zamknąć oczy... i tak jest od wczoraj. Nie wiem co się dzieje z ciśnieniem, ale chyba nic dobrego, do tego stopnia, że przysnęłam za kierownicą, zamknęłam oczy tylko na kilka sekund, ale to wystarczyło, żeby pocałować w dupę samochód przede mną. Na szczęście, to było w korku i nic się nie stało, na dodatek, pan był wyjątkowo miły i nie robił scen, no ale mimo wszystko zasypianie za kierownicą, nie jest normalne. Franek popatrzył się na mnie podejrzliwie i powiedział, żebym więcej tak nie robiła, złota myśl, naprawdę, jak on do tego doszedł? 

Niedaleko nas otworzyli kino, multiplex i teraz wszędzie go reklamują, tylko do mnie jakoś te reklamy nie trafiają. Jedna z nich przedstawia faceta, któremu z ust wystaje coś włochatego z żołędziem na końcu. Okej jak się wysilę, to się zorientuję, że chodzi o wiewiórkę z 'Epoki Lodowcowej', ale na pierwszy rzut oka, to jednak wygląda jak facet z chudym, włochatym chujem w buzi. Wszystkiego najlepszego dla pomysłodawcy.

PS (19/07/2012)
Proszę bardzo, żeby nie było, że coś zmyślam. Teraz się lepiej przyjrzałam, to jest chłopiec, nie żaden facet... jeszcze lepiej, co za ludzie wymyślają takie rzeczy...

poniedziałek, 16 lipca 2012

07/16/2012

Weekend był pod tytułem "zaraz się roztopię". Naprawdę, co za dużo, to nie zdrowo. Chciałam opalić sobie blade odnóża, ale jak są 42 stopnie w cieniu to się nie da. A na onecie piszą, że w Sofii upały, bo 35 stopni ha ha ha! Dla odmiany rumuńska telewizja straszy burzami i zamachem na demokrację, a ja nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, bo obecnego prezydenta wcale nie lubię, ale premiera nie lubię jeszcze bardziej, bo co z tego, że zna 5 języków jak jest fałszywym picusiem. Referendum 29 lipca, zobaczymy które zło wybiorą Rumuni.
Z innej beczki to ja rozumiem, że chińskie produkty cieszą się popularnością, nawet Peugeot przenosi tam fabrykę, ale żeby od Chińczyków kupować delfiny, to już szczyt wszystkiego. Tak proszę państwa, delfinarium w Konstancy ma 3 delfiny prosto z Chin.

piątek, 13 lipca 2012

07/13/12

Ale się Franek zdziwił, ja zresztą też, bo wczoraj profesor z Włoch przysłał mi kwiaty do biura. A żeby było śmieszniej to jest Franka znajomy a nie mój, ja dla nich tylko zrobiłam kolację w sobotę, bardzo mi miło. Widocznie te polędwiczki wieprzowe w kolorowym pieprzu, którego było zdecydowanie za dużo, nie były takie złe.

czwartek, 12 lipca 2012

07/12/12

Śniły mi się dziś zdechłe, uśmiechnięte króliko-szczurki, a wczoraj gorący romans z jednym z członków zarządu mojej firmy. No nie wiem co lepsze, napalony Ingolf czy różowy, wzdęty brzuszek zdechłego szczurka. Przygrzało mi, słowo daję. Ale nie wszędzie tak jest, na północnym Bałtyku, ma wiać i padać, więc mój ojciec pakuje windstopper i ciepłe skarpety... to się nazywa inna bajka. Nawet przez chwilę ta zimna bryza była kusząca, ale ponieważ bliżej mi do konika morskiego niż do wilka, więc pozostanę w strefie subtropikalnej. Tylko trochę boję się myśleć co jeszcze może mi się przez te upały przyśnić.

środa, 11 lipca 2012

07/11/2012

Wczoraj dostałam od Franka pęk słoneczników, domyślam się że kolor nawiązuje do tematu spodni, miło. Ciekawa jestem kiedy ten hiszpański kurier do nas dotrze, a mnie zaleje fala satysfakcji. Na razie czekam cierpliwie.

W kuchni rządzą nowalijki, no prawie, bo już trochę podstarzałe, ale niech im będzie. No i okazało się, że młoda kapusta z pomidorami, którą zrobiłam, nie jest żadną rewelacją, bo oni tu też taką mają. A ja się chciałam popisać polska kuchnią, zostaje mi chyba tylko kasza w różnych wersjach.

Wieczorem obejrzeliśmy naprawdę dobry film, o koniu, który poszedł na wojnę. Przyznam, że początek mnie nie zachwycił, ale potem nie mogłam się oderwać. War Horse, polecam. Spielberg potrafi kręcić filmy, naprawdę.

Sandra zdrowa, ostatnia kontrola zaliczona, pozbyłyśmy się wirusa, teraz pracujemy nad pozbyciem się pampersów, będzie ciężko, bo śpiewający nocnik nie przypadł jej do gustu, nie wiem, może powinnam kupić drugi?

wtorek, 10 lipca 2012

07/10/2012

Jest draka, bo Emma uprała Frankowi, jego nowe, gejowskie, żółte, hiszpańskie spodnie tak dokładnie, że straciły kolor, może nie całkiem, ale częściowo. Szczerze mówiąc to nie wiem, czy to wina Emmy, czy gównianego barwnika, więc napisałam reklamację. I tu niespodzianka, bo chwilę później dostałam maila od kogoś o uroczym imieniu Nacho, że wymienią nam te spodnie na nowe. I to nie szkodzi, że muszą wysłać do Rumunii. Rany, no jeśli faktycznie tak się stanie, to wszystkim na około będę mówić jaka to fajna firma.
A poza tym to wczoraj w drodze powrotnej z pracy mój samochodowy termometr zanotował 41 stopni w cieniu. Chciałam lata, to mam.

poniedziałek, 9 lipca 2012

07/09/2012

Berlin nadal lubię, za to Airberlin nieco mniej. Najpierw samolot spóźnił się jakieś trzy godziny, a gdy w końcu doleciał do Wiednia, w którym miałam się przesiadać, i już myślałam, że jednak zdążę na ten do Bukaresztu o 21.45, okazało się, że samolotu nie ma. Spędziłam więc pół nocy na lotnisku i dotarłam do domu o siódmej rano. W między czasie Franek odpalał jakieś dziwne akcje, że niby czekał na mnie na mieście, potem mu się wyładował telefon, w końcu po mnie przyjechał, ale jakoś mi to wszystko śmierdzi, a może się czepiam? Nie wiem, czasami w ogóle go nie rozumiem. Jutro odnawiam polski paszport dla Sandry, znowu tona papierów, no i jeszcze musimy zrobić zdjęcie. Niech ten tydzień będzie normalny, proszę!

wtorek, 3 lipca 2012

07/03/2012

Byłam z Sandrą na kontroli, węzły chłonne mniejsze, z ucha nic nie cieknie, czyli lekarstwa działają. Co prawda pojawiło się zapalenie dziąseł (wirus plus wyrzynające się trzonowce), ale z tym też sobie poradzimy, no i przede wszystkim musimy pozbyć się butelki ze smoczkiem. Mam ochotę zadzwonić do mamy Franka i powiedzieć jej: "a nie mówiłam", ale nie powiem, bo mam ich w dupie. Cieszę się, że radzimy sobie bez antybiotyków, najważniejsze żeby Sandra była zdrowa i szlag z całą resztą. Może dziś pójdziemy do parku, bo jutro lecę do Berlina.

poniedziałek, 2 lipca 2012

07/02/2012

Zanim wylecieliśmy rodzice Franka, a dokładniej mama, musiała dorzucić do pieca, no bo jak to tak, dziecko chore, a my lecimy, a dokładniej chodziło jej o to, że ja powinnam zostać i czuwać. Ale jestem nieodpowiedzialnym rodzicem i poleciałam. Mało tego, powiedziałam im, że Sandra nie będzie zupełnie sama z Emmą, bo nasi sąsiedzi będą w domu przez cały weekend, no i jak się okazało to był powód do śmiertelnej obrazy, bo niby miało to oznaczać, że uważam, że sąsiedzi lepiej zaopiekują się Sandrą niż oni. Paranoja, naprawdę mają nierówno pod sufitem. Wkurwia mnie, gdy ktoś wie lepiej, co chciałam powiedzieć.

Ale do rzeczy czyli jak było w Madrycie, było ciepło i wietrznie, była parada gejów, pokaz flamenco, był zamknięty pałac królewski, ale za to zdążyłam zobaczyć Prado i stadion Realu. W Madrycie jadłam najlepiej  przyrządzoną ośmiornicę w życiu i absolutnie rewelacyjnego tatara z tuńczyka z pomidorami i awokado. Co prawda między 17 a 20 chyba wszystkie knajpy są zamknięte i co najwyżej można napić się wina, ale akurat  mi to wystarczało. A propos wina, w Madrycie koniecznie trzeba pójść do Mercado San Miguel i Mercado San Anton. W tym drugim do wina zdecydowanie lepiej jeść wieprzowinę niż kalmary, bo wieprzowinę, mają jakąś super ze świń, które jedzą kasztany, a kalmary nie są ich specjalnością. Warto też usiąść w którymś z Museo del Jamon, żeby zagryzać wino szynką. Poza tym to przed finałem wszystkie ważne budynki i fontanny ogrodzili barierkami, możliwe też że to było przed paradą gejów, a nie przed meczem. A Franek kupił sobie żółte spodnie i niebieski sweterek i potem dziwił się, że wszyscy panowie w obcisłych podkoszulkach znacząco się do niego uśmiechają, bo w sobotę miasto było pełne gejów, a w niedzielę kibiców. Niestety zanim Madryt ogarnęła gorączka czerwono-żółtego szaleństwa wygranej, my wsiedliśmy do samolotu, ale i tak było fajnie. Hola!