piątek, 22 lutego 2013

02/22/2013

Bardzo chciałabym mieć wszystko w dupie i się nie przejmować, ale nie umiem. Jestem genetycznie zaprogramowanym nerwusem. W końcu mi przechodzi, ale co mnie najpierw poszarpie to moje. Dostałam od koleżanki telefon do takiej jednej pani homeopatki, która podobno przepisuje całkiem dobre proszki,na wszystko, na kaszel, na oczy, na głowę, na ciążę, na krzywy kręgosłup, naprawdę i wszystko naturalne, chyba się do niej wybiorę.

Franek pojechał do Bułgarii, a ja nie, bo mam roboty po kokardy, ale teraz piję piwo i oglądam polskie filmy, zagryzając bigosem, który moja mama przywiozła na Święta, ale nie pozwoliła nikomu jeść tylko go schowała w zamrażalniku. Dziękuję Ci mamo, to był doskonały pomysł.

Poza tym to, tylko patrzeć i zakwitnie magnolia, bo ma pąki jak jak dwa złote i mogłoby na chwilę przestać padać, bo już naprawdę zaczyna się robić depresyjnie.

A i okazało się, że to zwierze, które pomieszkuje u nas w domu to nie żadna kuna tylko zwyczajna myszka, Franek mało nie zemdlał, ja rozłożyłam trutkę, ale cholera nie chce jeść. Najchętniej wzięłabym kota, ale obawiam się, że przy naszych psach długo by nie pożył, a skazywać go na rozszarpanie przez nadpobudliwego goldena do spółki z nieokrzesanym wilkiem, to niehumanitarne, no i Franka trudno byłoby przekonać. Podobno pułapki są najskuteczniejsze, ale kto mi te myszy z nich potem powyciąga?
Co robić, co robić? Idę po drugie piwo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz