wtorek, 28 lutego 2012

02/28/2012

Przyleciał Franek... a z nim prezenty! Naprawę postarał się i trzymał listy, co prawda zamiast zamówionego, puchatego szlafroka z Victoria Secret dostałam sukienkę koktailową z czarnym wisiorem, ale ta zamiana akurat bardzo mi się podoba. Dostałam też soczyście zielone szorty, wchodzą, ale chyba czas pożegnać się z makaronem z serem, przynajmniej do następnej zimy. Sandra dostała połowę kolekcji wiosna-lato z Old Navy i w ten sposób zostały nam do kupienia jeszcze tylko buty. Wiosno przybywaj! Ale prezenty, prezentami, naprawdę ucieszyłam się, że wrócił. Tak w środku, szczerze, a nie, że stary przyjechał i trzeba przykleić uśmiech numer pięć. Fajne uczucie.

piątek, 24 lutego 2012

02/24/2012

Dziś mamy dzień zakochanych. A w przyszłą środę kuzyn Franka bierze ślub. Nie twierdzę, że w środzie jest coś złego, no ale ślub? Na początku myślałam, że może dlatego w środę, bo to jego drugi ślub i wydało mi się to trochę nieładnie, że pierwszą żonę brał w sobotę, a drugą w środę. Ale nie, to nie ma żadnego znaczenia, podobno tak bywa, że śluby cywilne (tutaj zawsze ślub cywilny jest osobno, nie ma że razem z kościelnym) są w tygodniu, przeważnie w środku dnia. I tak, zamiast na lunch skoczymy sobie na ślub. Też miło.

czwartek, 23 lutego 2012

02/23/2012

Albo ktoś mi przestawił biurko, albo mi tyłek urósł, bo dziś za każdym razem, jak przechodzę to zahaczam. No ale czy naprawdę słone paluszki tuczą? A sushi? Wczoraj zaliczyłam babski wieczór z sushi, tego było mi trzeba. I to w nowym, polskim gronie, naprawdę wspaniale! Franek już w Chicago. W ciągu 9 godzin lotu dostał takiego kataru, że w ogóle nie mogłam zrozumieć co mówi. A moi sąsiedzi pewnie notują ile razy wychodzę i o której wracam. Naprawdę nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale tu każdy każdemu zagląda. Może to ja jestem jakaś dziwna, że się nie interesuję, okej jak widzę, że przyjeżdża ktoś znajomy to tak, ale żeby sterczeć w oknie z notesem, to nie. W rozmowie z sąsiadką wspomniałam, że była u mnie koleżanka z synkiem, a ona się mnie pyta, czy to ta, co przyjechała Tuaregiem? Zamurowało mnie, naprawdę, nie wiedziałam że oni wszystko wiedzą. Ale może to i lepiej, bezpieczniej. Sama nie wiem. Może i ja powinnam kupić notes?

poniedziałek, 20 lutego 2012

02/20/2012

To był emocjonalny weekend. Zaczęło się od piątkowej kolacji (a może od wtorku?), a już na pewno od wina do tej kolacji. Potem klub i whisky z colą... i to nie był dobry pomysł. W ogóle ten piątek przyniósł kilka złych pomysłów. Na szczęście bez wybuchów. W sobotę był bal, po balu bar, pytania i odpowiedzi. To było dobre, a bar był niebieski. Jednak potrafimy ze sobą rozmawiać... i słuchać, a potem idziemy do łóżka. Dziś zdecydowanie bardziej wolę całować Franka niż mu przylać.

piątek, 17 lutego 2012

02/17/2012

Śniło mi się dziś, że całowałam się z właścicielem jednej z firm, z którymi współpracuję. Właściwie to on mnie całował, a ja się opierałam... o krzesło (ha ha ha), a potem mieliśmy razem płynąć na rejs 22-go czerwca, wielkim wycieczkowcem (takim, jak niedawno zatonął we Włoszech). Muszę zapamiętać tą datę, bo dziwne to było.
Interpretuję to tak, że on ma wobec mnie duże oczekiwania, a co ja mogę mu dać... dwóch kolegów do obsługi technicznej. Mam nadzieję, że projekt nad którym pracujemy wypali.
A z dachu zwisają dwumetrowe sople, hej! Może nikomu nie spadną na głowę.

czwartek, 16 lutego 2012

02/16/2012

Mimo nienajlepszej formy, cały wczorajszy dzień miałm ochotę dać Frankowi po pysku. Nie wiem za co, tak naprawdę nie mam powodu, no bo przecież nie dlatego, że za tydzień leci do Chicago... Dziś już mi przeszło, co prawda boli mnie głowa, bo ciśnienie zleciało jakoś dramatycznie, ale mam tak ładnie ułożone włosy, że to wszystko rekompensuje. Brakuje mi tylko zrobionych paznokci, ale poporacuję i nad tym.

środa, 15 lutego 2012

02/15/2012

Udało nam się przedrzeć przez zaspy i nawet zaparkować w garażu, ale mam dosyć tej zimy, już serdecznie. Naprawdę, jestem zmęczona i jakby tego było mało, męczą mnie jakieś demony. Nie umiem ich ani odstraszyć, ani machnąć na nie ręką. Słowo na dziś: Osowiała.

poniedziałek, 13 lutego 2012

02/14/2012

Wychodzę wczoraj z pracy, a tam zaspa. Jedna, wielka zaspa. Samochody unieruchomione, drogi pozamykane. Średnio tak, jak się nie można dostać do domu. Postanowiliśmy z Frankiem, że zostaniemy w mieście na noc (zasadniczo to nie mieliśmy innego wyjścia) i będziemy przemieszczać się metrem (pierwszy raz jechałam metrem w Bukareszcie i jestem zazdrosna, bo ONI MAJĄ METRO, takie prawdziwe, nie jak nasze z jedną nitką). Sandra została w domu pod opieką Emmy, a ja dzwoniłam do nich co pół godziny, zadając idiotyczne pytania, takie jakie tylko zaniepokojona matka potrafi zadawać. Dzisiaj nie pada, przynajmniej na razie, jest więc szansa, że wrócimy na noc do domu.

02/13/2012

Jedliście kiedyś żurek z ryżem? Ja też nie. A Emma owszem. Nie wiem co o tym myśleć, jakoś nie mogę się przekonać, że tak w ogóle można. Proszę, niby jestem taka otwarta, a szokuje mnie żurek z ryżem.

W weekend byliśmy na Saltimbanco, najbardziej podobali mi się ludzie-jaszczurki (to niesamowite, że ktoś potrafi zagrać jaszczurkę, koty w Kotach, które widziałam dawno temu w Romie też były dobre, ale jaszczurki biją koty na głowę), a na reszcie nie mogłam się skupić, bo w drodze na przedstawienie wjechałam w tył innego samochodu. W korku, powoli, ale i tak huknęło. Okazało się, że ten w którego wjechałam też jechał na spektakl, więc żeby nie tracić czasu mieliśmy spisać oświadczenie na parkingu, ale się zgubiliśmy (bo ten matoł zamiast skręcać pojechał prosto, ja początkowo za nim, ale w końcu nie wytrzymałam i zawróciłam) i wyszło na to, że uciekłam z miejsca wypadku. Było mi źle, bardzo źle. Bo wyszłam na totalną świnię. U mnie nic, ale tamtemu pękł zderzak. Gryzłam się w sobie okropnie. Oczywiście w przerwie wszyscy już wiedzieli, że miałam stłuczkę (byliśmy prawie z całą rodzniną Franka i jeszcze znajomym profesorem też z rodziną). Każdy przedstwiał mi inny scenariusz (z zabraniem prawa jazdy włącznie), a ja byłam o krok od tego, żeby wejść na scenę i ogłosić że: "jeśli na sali jest osoba, której niechcący wjechałam w dupę to proszę uprzejmnie, żeby się do mnie zgłosiła po spetktalku, bo wcale nie chciałam uciekać z miejsca zdarzenia" - oczywiście nic nie powiedziałam tylko gryzłam się dalej. Okazało się jednak, że facet w którego wjechałam uwierzył mi, że jadę na przedstawienie i znalazł mój samochód na parkingu. Ciekawe, czy w ogóle zdążył cokolwiek z tego spektaklu zobaczyć, bo parking ogromny i na dodatek nie jedyny, mogło mu się zejść, ale wolałam nie pytać. Franek spisał z nim co trzeba i historia zakończyła się happy endem. A ja obiecuję, że już nigdy, przenigdy nie będę pisać smsów w czasie prowadzenia samochodu. Słowo!

A dziś śniegu przybywa... i to jak! Na ulicach horror. Idę więc pocieszać się makaronem z serem.  Może zamówię też na wynos, na wypadek gdybym utknęła w zaspie po drodze do domu. O ile w ogóle znajdę i odkopię samochód. To tyle w kwestii pogody.

piątek, 10 lutego 2012

02/10/2012

Wróble ćwierkają tak, jakby to był już marzec. Wyszło słońce i proszę bardzo tylko -6 stopni. Ale ja tu sobie żartuję, a w Rumunii są miejsca, gdzie ludzie nie mają co jeść, a domy grzęzną w śniegu po dachy (naprawdę, widziałam w telewizji!). Kilkanaście miejscowości ciągle jest odciętych od świata i to nie takich, gdzieś tam w górach, tylko zwyczajnych po kilka kilometrów od głównych szos. Podobno gdzieś na wsi, w zeszłym tygodniu umarł ksiądz, ale ciągle jeszcze leży w domu, bo nie ma jak, go stamtąd wyciągnąć, nie wspominając już o pochówku. Makabra. A rząd podał się do dymisji. Powołali nowy, ale wiadomo, zanim nowi zorientują się w sytuacji, to ten cały śnieg sam stopnieje. Mam nadzieję, że stopnieje. Nawet nie chcę patrzeć w stronę prognozy pogody, bo ktoś coś mówił o nowym śniegu. Wychodzi na to, że tylko na Grenlandii topnieją lodowce, u nas wprost przeciwnie.

wtorek, 7 lutego 2012

02/07/2012

Naprawdę, jak nie urok to sraczka, jak mawiała moja babcia. 10 plag egipskich w wydaniu zimowym. Teraz wieje, co odśnieżymy, to nawiewa i tak w kółko. Oczywiście nawiewa na bramę, więc nie możemy sobie odpuścić, bo bramę jednak czasami musimy otwierać. To co mi weszło w szyję, w nocy przeszło w taki ból głowy, że dziś rano jechałam do pracy i wyłam. Ketonal zadziałał, ale nie wiem co zrobię, jak przestanie. I z tego wszystkiego zaparkowałam w gigantycznej stercie śniegu, mam nadzieję, że ktoś mnie po południu z niej wykopie.

poniedziałek, 6 lutego 2012

02/06/2012

Wczoraj spadło to coś, czego wszyscy się tak obawiali. Coś w stylu lodowego deszczu, który w locie był wodą a po zetknięciu z jakąkolwiek powierzchnią zamieniał się w lód. W rezultacie wszystko pokryte jest lodową skorupką, najbardziej szkoda mi tui w ogrodzie. Teraz znowu śnieg i znowu czeka mnie szarpanie z bramą, a coś mi wlazło w szyję i nie mogę oglądać się w lewą stronę. Serdecznie mam dosyć, naprawdę. I wcale nie pociesza mnie fakt, że Chorwaci mają gorzej.

piątek, 3 lutego 2012

02/03/2012

Łeeee chyba to jednak strachy na lachy z tą burzą, w telewizji ostrzegają, żeby nie wychodzić z domu, a śnieżek owszem jest, pruszy, wiaterek zawiewa, ale nie tak, żeby od razu ogłaszać stan wyjątkowy. Ociepliło się nawet i jest -11, jutro ma być +5. Chociaż nie wiem, może to tylku u nas na wsi tak spokojnie. Zrobiłam zapasy i to co się działo w sklepie, to dopiero była apokalipsa. Można powiedzieć, że przed Bożym Narodzeniem, to był luz. Kolejka na kolejce, ludzie masowo kupowali wodę, ziemniaki, pieczywo i mięso. W ostatniej chwili złapałam trzy marchewki, a i tak prawie wyrwałam je z rąk innej pani. Za to nikt nie kupował baterii... hmmm widocznie mają świeczki. Ale na razie nie muszę się niczym martwić, bo mamy prąd i nawet brama działa, żyć nie umierać!

czwartek, 2 lutego 2012

02/02/2012

Okazuje się, że apokalipsa jeszcze przed nami. Franek dostał wiadomość z zaufanego źródła (nie wiem co to za "źródło" może się okazać, że to jego mama...), że jutro nawiedzi nas taka burza śnieżna, że może nas zablokować na kilka dni (mam nadzieję, że zablokuje nas w domu, wszystkich razem, a nie na przykład w samochodzie... o właśnie przypomniało mi się, że muszę zatankować). Mogą nam też wyłączyć prąd. Naprawdę ekstra. Brak prądu w naszym przypadku oznacza brak mediów w ogóle. Pędzę więc na zakupy po suchy prowiant, zapasy wody, baterie i świeczki. Może być ciekawie.

środa, 1 lutego 2012

02/01/2012

W zasadzie nic takiego niezwykłego się nie dzieje, -18 nad ranem, w garażu +10 stopni, psy w dzień pokryte szronem, zima pełną gębą. Pękły nam dwie szyby, pewnie z zimna, ale to jednak dziwne... a może było jakieś małe trzęsienie ziemi? W końcu tutaj to całkiem realne zagrożenie, na stronie ambasady są nawet specjalne wskazówki, jak się zachować m.in. nie należy wybiegać na schody, a po trzęsieniu należy założyć buty na grubej podeszwie i rękawice. Cenne uwagi muszę przyznać. Ja tu o zimie, a moi znajomi w świecie... kolega pisze, że pozdrawia z Tajlandii, a moja przyjaciółka od wczoraj jest w Wenezueli. No naprawdę, w dupach im się poprzewracało...