wtorek, 19 listopada 2013

11/19/2013

Piętnastego... wszystko zdarzyć się może...

Piątek piętnastego, to nie był dla mnie dobry dzień. Zaczęło się od tego, że Franek nie zamknął drzwi od łazienki i Sandra weszła do niej w najmniej odpowiednim momencie... nie, nie ztraumatyzowaliśmy dziecka, bo u nas w łazience wchodzi się "na szafki" tzn. z widokiem na szafki, które oddzielają resztę, a my byliśmy za tymi szafkami, ale frustracja seksualna pozostała. Potem już było tylko gorzej, jakaś rozlana kawa, rozmazane oko, zapomniałam dla siebie płaszcza i czapki dla Sandry, a nagle zrobiło się 10 stopni i nie chciało być więcej.
W pracy Sajgon bo niemieckie pliki nie pasują do rumuńskich, coś nie współgra, coś się rozjeżdża, ktoś komuś robi łaskę, a mnie szlag trafia, bo nikt jasno nie mówi w czym problem tylko powtarza: "nie da się".
W końcu spóźniona jadę po Sandrę do przedszkola, dzwoni Franek, dzwoni jego matka, podają mi numer telefonu do faceta, z którym pięć minut wcześniej rozmawiałam, ale okazuje się, że koniecznie muszę zadzwonić jeszcze raz, wszyscy, wszystko kurwa wiedzą lepiej, więc wykręcam numer, pięć sekund za długo szukam klawisza w telefonie i nagle coś mnie potwornie szarpie do przodu, uderzam głową w kierownicę i ląduję w tyłku innego samochodu. Kurwa mać! Właśnie tego było mi trzeba...
Na szczęście prędkości prawie nie miałam, bo ruszałam, a pan przede mną zahamował nagle bo mu piesi wtargnęli pod maskę, w rezultacie on ma zarysowany zderzak, a ja nie mam połowy przodu, hip hip hura i wiwat dla Peugeota 206. Nie zdenerwowałabym się pewnie tak bardzo, gdyby nie fakt, że jechałam starym samochodem rodziców Franka (który trzymają, bo im się nie opłaca sprzedać, a ojciec ma do niego sentyment), bo mój od trzech tygodni ma rozebraną skrzynię biegów, ponieważ w całej Rumunii nie można znaleźć do niej części.
Telefon do Franka, do jego rodziców, mają ubezpieczenie ufff, ale w domu więc ojciec musi przyjechać. Czekamy, ja dygoczę, z zimna, z głodu, ze zdenerwowania, chce mi się płakać, gryźć i kopać jednocześnie, nie trzymam się wcale. Chłopak w którego walnęłam okazał się w porządku, na początku powiedział kilka przykrych słów, ale potem mu przeszło, w sumie nie miał czym się denerwować.
W między czasie Franek odebrał Sandrę z przedszkola i sobie pojechał na teambuilding, bo jak zawsze wszystko dzieje się na raz i w nieodpowiednim czasie.
Przyjechał ojciec Franka i stwierdził, że "nic się nie stało", pęknięty zderzak i tyle, a że coś cieknie, to nie szkodzi, może to płyn od spryskiwaczy... na moje oko nie, bo tłuste, ale się nie odzywam, nie znam się przecież. Po godzinnej debacie doszliśmy do wniosku, że samochodem można jechać, muszę tylko uważać na wybojach, żeby mi światła nie wypadły. Okej. Jadę.
W połowie drogi zaczęła mi się świecić jakaś kontrolka i migać napis STOP, nie miałam pojęcia co to jest, ale z braku innych objawów postanowiłam dojechać do domu i potem sprawdzić. Okazało się, że to chłodnica, a dokładniej brak płynu chłodzącego, bo to jednak on wyciekał, a nie płyn do spryskiwaczy.
W ten oto sposób zostałam bez sprawnego samochodu na naszym zadupiu... ale dobra wiadomość była taka, że piątek się skończył.

W sobotę przyjechali do nas rodzice Franka, pod pretekstem odwiedzin, ale jestem przekonana, że mama chciała przede wszystkim zobaczyć samochód. Proszę bardzo. Po kolejnej debacie zadecydowaliśmy, że w poniedziałek rano doleję płynu chłodniczego i pojadę do serwisu i do rzeczoznawcy. Ach, jak ONI lubią o wszystkim decydować i we wszystkim uczestniczyć, przynajmniej w teorii.

W niedzielę wrócił Franek i błogi spokój.

W poniedziałek kolega Franka, pomógł mi wykonać niezbędne czynności oświadczeniowo-, ubezpieczeniowo-serwisowe, a że po znajomości łatwiej, to wylądowaliśmy w serwisie w Ploiesti (godzina jazdy z Bukaresztu), gdzie kulturalnie i z uśmiechem załatwiłam wszystkie formalności. Dostałam też samochód zastępczy na czas naprawy, za który nie płacę, mało tego, znalazłam w nim 5 lei!
Rodzice Franka, nie pojmują dlaczego w Ploiesti i dlaczego dostałam samochód zastępczy i czy ja przypadkiem nie przesadzam? Ach, jak Oni NIE lubią być wyłączeni z procesu decyzyjno-wykonawczego! Trudno, ja za to jestem bardzo zadowolona z obrotu sprawy, howgh.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz