czwartek, 20 grudnia 2012

2012/2012

Czy to nie dziś powinien być ten koniec świata? Proszę bardzo, oszczędzę trochę zdrowia przed sobotnim obiadem, bo naprawdę nie wiem, jak i gdzie wszystkich usadzę, i co podam, co to za tradycja w ogóle, żeby się obrzerać przed świętami? Ale nic to, biorę głęboki oddech i idę... kupować ostatnie prezenty, ała! Jakoś tak czuję się wyżuta i wypluta, gdzie mój entuzjazm, hip, hip hura, gdzie? Idą święta, idą, choinkę mamy taką kurwa śliczną, że dostała ponad 50 lajków na fejsbuniu, jego choinka, jego toast, nie lubię tego. Nie lubię być pominięta, niewidoczna, transparentna. To wszystko przez Franka. On nie rozumie dlaczego? O co? Wybuchłam, ale nie na całego, tylko tak trochę, przepraszał, już mi lepiej, bo to bez sensu, żeby mi gorycz zalała święta, bo przecież może być miło, może, ale... jeszcze jego brat z żoną, której nie kocha, ale boi się rozwodu i zasłania się dobrem dzieci, i rodzice, ojciec, który wszystko wie najlepiej i mama z wiecznie skwaszoną miną, naprawdę, niech to nie będzie ta kropla, która się przeleje, niech będzie miło. Lubię jak jest miło. Hej, no to uśmiechajmy się do siebie i zapomnijmy o wszystkim złym, okej? Ja spróbuję i napiszę jak było, ale to dopiero w styczniu. Jeśli nie nastąpi koniec świata, a naprawdę dziś to mi wszystko jedno... O! a gdyby nastąpił, to wyznanie: "Będę Cię kochał do końca świata" może być nawet prawdziwe, no to do roboty i najlepszego!

środa, 19 grudnia 2012

12/19/2012

Słowo się rzekło, indyk u płotu. Zamówiłam świeżego, odbieram w sobotę i zaczynam tany.
Moja mama przyjedzie w piątek z uszkami, śledziem, bigosem i keksem, Franek żąda mozzarelli i gołąbków, a ja naprawdę chciałabym, żeby był już dwudziesty szósty, być w samolocie do Londynu i mieć wszystko w dupie. 
A tym czasem, Merlot mi się skończył... pomysł z burakami w balsamico, bardzo mi się podoba, muszę tylko sprawdzić, czy mam jeszcze balsamico. 

Stefan Banica to taki rumuński Elvis Presley skrzyżowany z Shakin Stevensem, byliśmy na jego koncercie, miał być świąteczny, ale po kilku piosenkach zmienił się w rockendrolowy, też fajnie. 
Jeśli któraś z pań jest ciekawa, jak wygląda rumuński playboy to proszę bardzo:
O! a to jest nawet nagranie z tegorocznego koncertu:

Wczoraj zrobiłam przedświąteczną kolację, nie wiem jak mi się to udało, naprawdę, bo piekłam kaczkę, bawiłam się z Sandrą, piekłam schab, śpiewałam, ganiałam, rozprawiałam się ze specjalistami od pieca, zmywałam podłogę, nakrywałam do stołu, szukałam bombek, prasowałam obrus i sprzątałam jednocześnie, a Emma na cały dzień ugrzęzła w urzędzie imigracyjnym. Byłam gotowa na pięć minut przed pierwszymi gośćmi, perfekcyjna pani domu, to mało. 
Kaczka wyszła świetna, schab też niezły, właśnie kawał schabu wylądował mi na spodniach więc, to chyba znak, że już mam więcej nie pisać głupot. 

piątek, 14 grudnia 2012

12/14/2012

W nocy naprawdę było minus szesnaście, więc zabrałam psy do domu. Większy w garażu uruchomił alarm nad ranem, nie wiem jak to zrobił, całą noc nic, a o piątej rano, sru i wyje. Nikt się nie obudził tylko ja, no i tak to się wyspałam.
Za tydzień przylatują moi rodzice, nie ma przeproś, idą święta, a ja co? jestem w proszku i degustuję Merlota. Napotkałam wewnętrzny opór i próbuję go tym Merlotem rozmiękczyć. Mam już nawet pierwszy sukces w postaci pomysłu na sałatę z gotowanymi burakami i kozim serem. Ćwiczę dalej.

czwartek, 13 grudnia 2012

12/13/2012

Pęka mi głowa i skóra na dłoniach, co za ironia, naprawdę. Mam dziś taką fantazję seksualną, żeby się wyspać we wszystkich pozycjach, bo zaczynam przypominać zombie. Może niektórzy tak potrafią (Franek), ale ja nie mogę spać mniej niż cztery godziny, nie umiem tak funkcjonować i już.
A Franek dziś o piątej trzydzieści wlazł na dach, odśnieżył antenę, a potem poleciał sobie do tego Bilbao, gdzie w sobotę ma być siedemnaście stopni, skandal.
Znalazłam sposób na odśnieżanie, trzeba się wkurwić do granic możliwości i wtedy machanie łopatą to sama przyjemność, w ten oto sposób od wczoraj nie mamy śniegu na podjeździe, a mnie bolą plecy, ale tutaj Ketonal Forte jest bez recepty więc... Always Look On The Bright Site Of Life.

środa, 12 grudnia 2012

12/12/2012

Piękną mamy dziś datę, a w 1212 roku to już w ogóle były same dwunastki i jakoś świat się nie skończył, ale my mamy czekać do dwudziestego, tak? To czekamy, bez sensu, bo nie wiem czy mam płacić ten PIT-5, czy nie warto. No ale żarty na bok, bo nas tu całkiem porządnie przysypało i zawiało, zupełnie jak w styczniu. Wczoraj Franek zawiesił się na podjeździe i już prawie chciał powiedzieć, że to moja wina, ale na szczęście dla niego, nie powiedział. Perspektywa odśnieżania trochę mnie załamuje. Teraz wyszło słońce, ale podobno mam się nie cieszyć, bo w nocy przyjdzie minus szesnaście i wtedy dopiero będzie hardcore jak to całe błoto pośniegowe weźmie i zamarznie. Muszę pamiętać, żeby kupić sól. Rozrywkowo będzie, a jutro Franek zostawia nas w śnieżnej krainie i leci do Bilbao... nie, wcale nie jestem zła, ani zazdrosna, że u niego będzie plus dwanaście, a u mnie minus, wcale, ale niech najpierw odkopie antenę ze śniegu, bo będzie sabotaż.

Właśnie odkryłam, że onet, czy tam inny blog.pl skasował mojego starego bloga i tego pośredniego też... nie będę po nich płakać, no ale tak bez uprzedzenia? A może uprzedzali, tylko nie zwróciłam uwagi? No nic, czyli teraz to już zupełnie koniec patrzenia w przeszłość. Nawet już nie mam gdzie stawiać grubej kreski. Miałam ostatnio sen, taki z cyklu dziwne, co to miał mnie godzić z przeszłością, chciałam go opisać, tak na zakończenie, ale nie zdążyłam, widocznie tak miało być...bye, bye, baby, baby goodbye.

A w Bukareszcie jest radio, które od pierwszego grudnia, na okrągło i non stop aż do wyrzygania puszcza piosenki świąteczne, chyba powoli zaczynam mieć dosyć, ale jeszcze jest...90,8 FM.

wtorek, 11 grudnia 2012

12/11/2012

Franek ciągle jeszcze nie przestawił się na czas europejski, siedzi po nocach i zadaje mi głupie pytania, a ja naprawdę nie wiem, jak się nazywam o drugiej w nocy, i tłumaczę mu, że to nie brak zainteresowania tematem z mojej strony, bo jak najbardziej chcę jechać na wakacje w przyszłym roku i nie jest mi wcale obojętne gdzie pójdziemy na Sylwestra, ale normalni ludzie o tej porze śpią. A potem około drugiej trzydzieści Sandra budzi się na siku i cześć pieśni, tak mi się śni.

Jestem naprawdę złą dziewczynką, znalazłam paragon od jubilera, cholera, a miałam znaleźć zdjęcia, które zgubił Franek, ale znalazłam ten paragon, o ja pierdolę, nie, nie mogę się za bardzo podniecać, bo jeśli nie dostanę tego co tam było na tym paragonie to nie wiem, szlag mnie chyba trafi na miejscu.

Żeby za dużo nie myśleć zrobiłam wczoraj doradę. Tak, jestem mistrzynią, dorada wyszła boska, a że robiłam ją w piekarniku, to nawet tak bardzo nie śmierdziało.

Kudłata, moja Droga, wyjaśnij mi proszę dlaczego mrożony indyk jest do dupy, nie upieram się, ale wiesz ja tu w mięsnym nie mam znajomości, jest co prawda jeden sklep, w którym mogę mieć nadzieję na świeżego, ale w Carrefourze ani w Metro, nikt nie będzie mi sprowadzał jednego indyka, a już się nakręciłam, że to będzie indyk właśnie.

Ale moi Państwo, wigilia to za mało ("The World Is Not Enough"), w przyszłym tygodniu mamy gości we wtorek i w piątek na kolacji, w sobotę i niedzielę na obiedzie, a w poniedziałek jest wigilia. Strzeliłam sobie w kolano? Nie, w oba.

niedziela, 9 grudnia 2012

12/09/10/2012

Więc ma być koniec świata, tak? Jakoś tego nie widzę, ale mama Franka owszem. Co prawda nie każe nam jechać gdzieś na szczyt góry we Francji, ale ciągle o tym mówi.
Byliśmy na koncercie świątecznym orkiestry z Wiednia, wychodzimy a tu niespodzianka: wszędzie biało, jak makiem zasiał. Ślicznie, ciekawe jak długo jutro będę jechać do pracy. A pługi stoją w pogotowiu i patrzą, nie wiem na co, może czekają aż przestanie padać, żeby się nie narobić bez sensu.
Dosłownie w ostatniej chwili ubraliśmy w lampki choinkę przed domem, jak jeszcze była sucha i łatwa w obsłudze. A teraz... ładnie, tak biało i czysto, zupełnie nie jak w Rumunii.

Zapomniałam donieść, że cały czas mamy jednak to tajemnicze zwierzę, które tupie gdzieś w ścianie, ja stawiam na kunę. Jestem prawie pewna, że to kuna, ale nadal nie wiem, jak się jej pozbyć... dlatego wszystkie wskazówki na temat, jak pozbyć się kuny tudzież szczura, nietoperza, zabłąkanego jednorożca, albo nie wiem czego, są bardzo mile widziane. Z góry dziękuję i obiecuję, że skuteczne pomysły na eksterminację sublokatora zostaną nagrodzone.

sobota, 8 grudnia 2012

12/08/2012

Franek pojechał z psami na przegląd do lekarza, Sandra śpi, a ja chwilowo nie mam nic do ugotowani ani do prania, rozpusta. Na razie, odpukać, z tarasem mamy spokój i wygląda na to, że nie cieknie, zaczęły się za to znowu jazy z centralą. Ja nie wiem, jak to jest, że im droższy piec tym trudniejszy w obsłudze, powinno być odwrotnie, jak już się zapłaci za piec tyle co za przyzwoity, używany samochód to powinien czytać w myślach, a nie wyłączać się w środku nocy, albo podgrzewać wodę do 100 stopni Celsjusza nie wiadomo po jakiego grzyba. To tyle w kwestiach domowych.
Byliśmy z Sandrą na mikołajkach w ambasadzie, spóźniliśmy się pół godziny przez Franka oczywiście, a potem zginął Sandry prezent, ale i tak miło było. Mamy tyle słodyczy od Nestle, że nic tylko siedzieć i tyć.
Jestem złą dziewczynką i znalazłam swój prezent pod choinkę, spodziewałam się czegoś błyszczącego, a dostanę białą kamizelkę, kolorowe skarpetki i kalendarz, też fajnie, przecież nie będę się mazać, a błyskotkę sama sobie wybiorę. A Franek dostanie radio-budzik, o którym marzył, tak mniemam.

czwartek, 6 grudnia 2012

12/06/2012

Uroczo jest, a z nosa wyciekają mi wszystkie kolory tęczy. Wczoraj Franek zaprosił na kolację swoich rodziców, zostali na noc, ojcu było za gorąco, matce za zimno, w efekcie ona spała u Sandry w pokoju na kanapie, a on w gościnnym, a ja mam teraz dwa komplety pościeli do prania.
Święty Mikołaj był, gesty sympatii też, a teraz to najchętniej napiłabym się grzanego wina, ale ciągle jeszcze biorę antybiotyk, więc może jednak wezmę się do pracy.

wtorek, 4 grudnia 2012

12/04/2012

Nie oszukujmy się, nie potrafię gotować, bo katar całkowicie zajął moje kubki smakowe, a na ślepo nie potrafię. Ale starałam się... miła być ciorba de wakuca, czyli kwaśna zupa wielowarzywna na wołowinie, a nie wiem co wyszło. Na dodatek zakwaszałam ją cytryną, a te cytryny jakieś lewe i śmierdzą terpentyną, tak że nawet ja czuję, więc zupa też śmierdzi terpentyną. Syf z groszkiem. 
Poza tym to, jak to w chorobie, pranie, prasowanie, sprzątanie, gotowanie, Sandra domaga się, żebym układała z nią klocki, a ja mam przecież nie kasłać na dziecko. No i tak, a w nocy siódme poty więc znowu pościel do wymiany. Skąd się we mnie bierze tyle wody? 
Wpadł brat Franka, zabrać to co mu Franek przywiózł ze Stanów, usiadł na pięć minut, zaczęliśmy rozmawiać o Świętach, planach na Sylwestra, takie sruty-tuty o niczym, patrzę na niego, a on płacze, ale jak, normalnie ryczy. Ja pierdolę, jeszcze tego było mi trzeba i co ja mam zrobić? Najchętniej walnęłabym go w łeb i powiedziała weź się w garść chłopie i przestań się wygłupiać, ale on naprawdę płakał aż chlipał, więc nic nie powiedziałam, tylko siadłam obok i dałam mu chusteczki. Duże dzieci, przysięgam. Nie wiem, czy mówić o tym Frankowi, czy nie. Może po prostu miał gorszy dzień, a może ma depresję i ktoś mu powinien pomóc? Nie wiem. 

A propos Świąt, dostałam od Kudłatej przepis na indyka, tak zostałam uprzedzona, że jest czasochłonny, ale że aż tak? Ja się zmęczyłam już samym czytaniem... mam nadzieję, że to dlatego, że osłabiło mnie to zapalenie oskrzeli. Ja pierdolę... Czy indyk może być mrożony, czy musi być świeży? Kiedy powinnam go zacząć robić, żeby zdążyć na 24-go grudnia? Po co mi była ta wigilia w tym roku? Po co?

poniedziałek, 3 grudnia 2012

12/03/2012

Zacznijmy od końca... Mam zapalenie oskrzeli, przynajmniej tak mi się wydaje, jeśli dobrze zrozumiałam rumuńską panią doktor. Mam siedzieć w domu, nie kaszleć na dziecko i przez siedem dni łykać antybiotyk. Pięknie. A za oknem wiatr wyje tak niemiłosiernie, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. Naprawdę, nie da się chorować w takich warunkach.

W sobotę wróciłam z Paryża w takim stanie, jakby mnie ktoś obił kijem, ale oczywiście pojechałam jeszcze na zakupy i przydźwigałam dziesięć siat nie wiem do końca czego, a w międzyczasie byłam z Sandrą na placu zabaw i zrobiłam obiad. W niedzielę było gorzej, bo jak pochylałam głowę, to miałam wrażenie, że mi wypadną wszystkie górne zęby (na szczęście to podobno tylko katar w zatokach i zęby jeszcze mam), ale nie mogłam się mazać, tylko zebrać do kupy i odebrać Franka z lotniska. No i w końcu doczekałam się szlafroka z Victorii Secret, nie jest tak puchaty, jak ten z zeszłorocznej kolekcji, ale też różowy.

W Paryżu było zimno i chaotycznie, ale sama chciałam tam pojechać, chciałam już sześć lat temu, ale nie było powodu, teraz powód był naciągany, ale jeśli pojechałam raz, to teraz będę już jeździć co roku, tak to działa i o to chodziło, więc mimo zachrypniętego głosu i dreszczy w piątek wieczorem, było warto. Oooo Champs Elyseeeees...

Zanim poleciałam do Paryża, byłam na pogrzebie mamy przyjaciela Franka. Sama, bo Franek był w Stanach. Nie wiem czy orientujecie się jak wygląda żegnanie zmarłego w tradycji prawosławnej, ja coś tam wiedziałam, ale na pogrzebie byłam pierwszy raz. Trauma. Naprawdę, jest tak smutno, że pęka serce.
Pani Marianna, którą znałam i ostatni raz rozmawiałyśmy chyba trzy tygodnie temu, długo chorowała na raka. Było źle, raz gorzej, potem lepiej, były operacje, chemia i tak dalej. Na wiosnę było bardzo źle, ale teraz, trzy tygodnie temu, siedziałyśmy razem przy stole, Sandra u niej na kolanach, wzniosłyśmy nawet toast czerwonym winem, niestety potem nagle zaczęło być znowu bardzo źle. Ostatnie dni cierpiała okropnie, a rodzina razem z nią. Umarła w domu, w niedzielę. W Rumunii, jest inaczej, bo ciało prawie zawsze zostaje w domu, a bliscy czuwają, bo zmarły nawet przez chwilę nie powinien być sam. Przychodzi rodzina, przyjaciele, znajomi, każdy się żegna, zapala świece, wspomina, płacze i tak 24 godziny na dobę, aż do pogrzebu. Kiedyś w Polsce też tak było, albo podobnie, ale teraz chyba nawet na wsiach odchodzi się od tej tradycji.
Pogrzeb był we wtorek, ksiądz przyjechał do domu, wyniesiono trumnę (otwartą, bo zamykają dopiero na cmentarzu), a po drodze ktoś stłukł gliniane naczynie, żeby odgonić złe duchy. W kościele nie rozumiałam zupełnie nic, ale co tu rozumieć... księża śpiewali, wszyscy stali ze świeczkami, były wieńce jak u nas, ale był też stół z chlebem, winem i koliwą. Koliwę robi się specjalnie przy okazji pogrzebów, albo wspominania zmarłych, to płatki owsiane z wodą, miodem i orzechami, dobre, chyba na osłodę życia.

W Warszawie znowu byłam tylko cztery dni, za każdym razem razem obiecuję sobie, że następna wizyta musi być dłuższa, a i tak wychodzi jak zawsze. Więc było tak: szybko, szybko, zakupy, plotki, sprawunki, szybko. Udało mi się dostarczyć sery, ale wstyd okropny, bo mój ojciec przysięgał, że tego sera z poprzedniej, wrześniowej dostawy nie otwierał, a jakimś cudem był jednak otwarty... tak, ser owczy po dwóch miesiącach śmierdzi niemiłosiernie, niestety rozlał się w torbie, w której były pozostałe trzy, nowe sery, a miały być ładnie opakowane... obciach jak cholera, a smród w samochodzie mojej mamy, w której to wszystko się wydarzyło, jeszcze większy. To tyle w kwestii kontrabandy.
A i jeszcze muszę sobie zapamiętać, żeby nigdy więcej nie pić drogiej whiskey, która śmierdzi jak podkłady kolejowe, zbyt wyrafinowany smak dla mojego podniebienia. I nadal będę przysięgać, że zapalenie oskrzeli mam dlatego, że zmarzłam na pogrzebie i nie ma to nic wspólnego ze staniem na tarasie w samej bluzce w nocy z soboty na niedzielę, ale było śmiesznie. Czy ja kiedyś zmądrzeję? Wątpię.

wtorek, 20 listopada 2012

11/20/2012

Czeski film, czyli nikt nic nie wie. Zaczęło się od tego, że zgubiłam karty pokładowe, potem zgubił się taksówkarz i wysłał nas na przymusowy spacer o siódmej rano po praskiej starówce, ładnie było, tak całkiem... pusto. Franek nie rozumie dlaczego śmieszy mnie 'cerstvy chleb', 'parki v rohliku' i 'rozmackane brambory' nie zna Krecika ani Jozina z Bazin, puszczałam mu nawet na youtubie, ale wcale nie tarzał się ze śmiechu. Cieszy go natomiast Rumburak, niech mu będzie, ale i tak kupiłam Sandrze Krecika a nie Arabellę.
A teraz mam dwa dni na przepakowanie i... Warszawa.

piątek, 16 listopada 2012

11/15/2012

Mamy nowego lokatora, jeszcze nie wiemy co to jest, ja obstawiam mysz albo kunę. Jak powiedziałam Frankowi, że wydaje mi się, że w nocy słyszałam szuranie w ścianie, popatrzył się na mnie jakby chciał powiedzieć: "tak, tak, pij więcej tego wina", ale wczoraj w kuchni sam usłyszał. Nie wiem tylko, jak to coś dostało się do środka i gdzie mu wsypać trutkę, bo już wiem, że raczej się nie pokochamy.

Byłam z Sandrą na kolejnej wizycie adaptacyjnej w przedszkolu (w tym pierwszym, bez czerwonego dywanu i świnek morskich), a Frankowi nagle się uroiło, że jest za mała, żeby pójść na cały etat i mówi, że na pewno będzie chorować. Nie wiem skąd mu to przyszło do głowy. Podejrzewam, że ktoś mu nagadał jakichś głupot, tylko nie wiem kto. Mama? Być może, chociaż, miałam wrażenie, że popiera pomysł przedszkola, ale kto ją tam wie. Moim zdaniem Sandra wcale nie jest za mała, a im wcześniej zacznie tym lepiej, oczywiście, że może chorować, taki etap w życiu, ale katar to nie tragedia przecież.

A propos chorowania, słyszałam, że podobno w Polsce szaleje jakaś mega ścinająca grypa żołądkowa. Proszę mnie nie straszyć, bo za tydzień przyjeżdżamy. A jutro Praga. Nie wiem czy mam wziąć płaszcz, czy kurtkę puchową. Poza tym nie wiem co się stało z moimi rękawiczkami, jestem zupełnie nieprzygotowana, a samolot mamy o piątej rano, aaałaaaaaaa.

czwartek, 15 listopada 2012

11/15/2012

Nie mam nic przeciwko faszerowanemu indykowi, po prostu nie wiem, jak się za niego zabrać.
A wczoraj był bardzo miły polski wieczór z winem, o wszystkim i o niczym. Do tej pory wydawało mi się, ze nie potrzebuję polskiego środowiska tutaj, ale to nieprawda. Potrzebuję, może nie codziennie, ale czasami tak, coraz częściej, bo w końcu mamy te same, albo podobne problemy każdego dnia. A niektóre problemy dopiero przede mną, jak na przykład lekcje polskiego dla Sandry, albo szkoła w ogóle, do tego też nie wiem jak się zabrać... to już chyba wolę indyka, bo od czegoś trzeba zacząć.

wtorek, 13 listopada 2012

11/13/2012

Nie wiem jak u Was, ale u mnie jest mgła, codziennie, przeważnie do południa, potem się rozprasza i wraca po nocy. Ja też wracam po nocy i wcale mnie to nie cieszy.
Franek zgubił klucze. W zasadzie nie powinnam się dziwić, bo on ciągle coś gubi, klucze, kluczyki, skarpetki, pokrowiec na garnitury. Raz zgubił majtki, to znaczy myślał, że ktoś mu je ukradł na siłowni, ale znalazły się w torbie. To że sam się jeszcze nie zgubił to cud, naprawdę. 
Poza tym Franek dokupił więcej lampek na tuje, ja uważam, że lampki na choince i tui przy wejściu wystarczą, ale on nie, drugi Griswold przysięgam. Nakupił lampek jak głupi piwa, więc jak nic będzie nas widać z kosmosu. 
I przez to znowu myślę o Wigilii... dwanaście osób, dziesięć krzeseł, barszczyk z uszkami przywiezie mama, schab i bigos? Franek chce indyka... całego, z farszem w środku... nie, nie, nie, jeszcze nie teraz. 

poniedziałek, 12 listopada 2012

11/12/2012

'Argo' naprawdę dobry, dawno żaden film tak mnie nie wciągnął. Może momentami Affleck trochę słaby, a może tak miało być, bo przecież są ludzie, którzy nie okazują emocji, wydaje się, że na wszystko leją chłodnym moczem, a w środku szaleje tajfun i ciśnienie 180 na 90, nie u mnie, ale kto to wie?
Zatrzymała mnie policja. Niedobrze, za szybko, kiedy ja piłam tego drinka? dwie godziny temu? trzy? Nie mam gumy do żucia, cholera, gdzie ten Franek? Szukam prawa jazdy i wyciągam kartę Skywards, a nie, sorry, już jest. W między czasie dostaję SMS'a od Franka: "Give him foregin ID". Kurwa, no naprawdę, jaki on jest czasami błyskotliwy, to mi się słabo robi. Stali za ograniczeniem do 40-stu, bo roboty drogowe. Oczywiście o dwunastej w nocy żadnych robót nie było, ale znak pozostał. Pan policjant, jak zobaczył moje polskie dokumenty zaczął popisywać się swoim angielskim, najpierw chciał mi zabrać prawo jazdy, bo prawie trzy razy przekroczyłam dozwoloną prędkość, ale skończyło się na mandacie, 420 RON, a jeśli zapłacę w ciągu dwóch dni to 210. W głowie mi huczało: 'Argo, fuck yourself!' ale nie powiedziałam nic, tylko pojechałam do domu.
A w domu na naszym dużym ekranie Kliczko właśnie prał Wacha. Kto to w ogóle jest ten Wach? Gdyby miał sztachetę zamiast rękawic to może by i wygrał, a tak to lipa.

sobota, 10 listopada 2012

11/10/2012

Żałujcie, że nie widzieliście miny Emmy, jak wczoraj podłączałam do odkurzacza pompę z zamiarem wyciągnięcia Sandrze glutów z nosa. No dobra, ja też miałam wątpliwości, ale to naprawdę działa i wcale nie wysysa mózgu, ani nic z tych rzeczy. Rewelacja, na dodatek Sandra uważa to za świetną zabawę, bo w końcu może bezkarnie włączać i wyłączać odkurzacz. Ogłaszam zatem węgierską pompę do nosa odkryciem roku.

A dziś idziemy na Argo, bardzo jestem ciekawa, czy film jest tak dobry, jak trailer.

środa, 7 listopada 2012

11/07/2012

Uwielbiam to, że w Bukareszcie można pić kawę na tarasie w listopadzie i nie zamarznąć. Można nawet zjeść lunch na dworze, bo niektóre restauracje mają jeszcze otwarte ogródki. W parku piękna, polska, złota jesień, a w sklepach Boże Narodzenie. Franek kupił lampki na tuje i obrus na wigilię. Już czuję, że mi ta wigilia wyjdzie bokiem, bo nie da się połączyć polskiej tradycji z rumuńską. W zeszłym roku było łatwiej, bo robiliśmy drugi dzień Świąt, a teraz? Oni nie jedzą śledzi, ani karpia tylko gołąbki, ja pierdolę gołąbki w wigilię, ale nie będę teraz o tym myśleć. Teraz mamy polską, złotą, jesień...

wtorek, 6 listopada 2012

11/06/2012

Zwariuję przez to przedszkole słowo daję, zwariuję zanim Sandra tam w ogóle pójdzie, a pójdzie pewnie od stycznia. To drugie zupełnie inne niż pierwsze, takie mniej przedszkolne, z marmurowymi schodami, czerwonym dywanem, jeżem i dwoma świnkami morskimi. Świnki morskie jeszcze rozumiem, ale czerwony dywan? Jedzenie ładnie pachnie, pani przedszkolanka puszcza dzieciom operę i balet, nie wygląda na taką co się upija na imprezach, ale kontakt mam z nią średni. Nie wiem co na to Sandra, bo jej i tak najbardziej podobała się koparka przed wejściem. Nie wiem co na to Franek, bo poza świnkami morskimi przedszkola różni 500 zł czesnego. I nie wiem czy zostawiać Sandrę na spanie, czy nie. Nie spodziewałam się takich dylematów. A na razie siedzimy w domu, bo Sandra ma gluta do pasa.

piątek, 2 listopada 2012

11/02/2012

Przedszkola dzień drugi, a mi przed oczami jak żywa staje pani Stasia z panią Jadzią z przedszkola na Nowolipkach trzydzieści lat temu, i biedny Adaś, niejadek karmiony na siłę, ciekawe czy ma przez to traumę. Jest okej, ale zanim podpiszemy papiery chcę zobaczyć jeszcze jedno przedszkole, podobno pewien pan założył je specjalnie dla swojego synka, nie wiem tylko czy ten synek już się w ogóle urodził, czy dopiero jest w planach. Niezła reklama w każdym razie.

czwartek, 1 listopada 2012

11/01/2012

W Rumunii nie obchodzi się Wszystkich Świętych tak jak u nas, dziś jest normalny dzień pracy, dziwnie mi z tym, może powiem Frankowi, żebyśmy odwiedzili grób jego babci w weekend.
Rano byłyśmy z Sandrą pierwszy raz w przedszkolu. Podobało jej się do momentu, gdy zniknęłam z pola widzenia, ale jak na pierwszy raz uważam, że było okej. Jutro też idziemy. Przedszkole jest prywatne, ale bez fajerwerków, bo na razie nie myślę o Harvardzie, tylko o miejscu gdzie moje dziecko nauczy się przebywać z rówieśnikami. Wybrałam je dlatego, że znamy właścicielkę, młoda dziewczyna, pacjentka Franka, przyjaciółka jednej z asystentek, była u nas raz na imprezie i zapamiętałam ją, bo była najbardziej pijana ze wszystkich. Okej może to nie jest najlepsze wspomnienie jakie może zostawić pani przedszkolanka, ale w pracy przecież nie pije, poza tym lubię ją i wiem, że Sandra będzie z nią bezpieczna. Zobaczymy jak będzie jutro.

środa, 31 października 2012

10/31/2012

Podobno to kobiety są skomplikowane, nie potrafią podejmować męskich (?!) decyzji, a oni są prości jak druty... no nie wiem. Znowu chodzi o brata Franka. Ostanio unikałam tej jego kochanki, bo naprawdę co ja mam jej powiedzieć? Ale wczoraj dopadła mnie w pracowej kuchni i korzystając z tego, że z talerzem nie ucieknę zaczęła wypytywać, czy na rodzinnej imprezie brat Franka był z żoną. A przepraszam bardzo z kim miał być? Podobno w ogóle nie chciał przyjść i przyrzekał jej, że jeśli będzie, to tylko z dziećmi, bo przecież nic go już z żoną nie łączy, bo rozwód i tak dalej... no ale zmienił zdanie... Trochę mi się jej zrobiło szkoda, bo widać było, że dotarło do niej, że i ona jest okłamywana. Nie powiedziałam jej, że brat spędził z żoną u nas w domu nie tylko wieczór, ale i noc... To nie moja sprawa, w ogóle nie powinnam z nią o nim rozmawiać, ale jak zapytała wprost, to co? miałam kłamać? Jednak fiut z tego brata Franka, namieszał, a teraz chowa głowę w piasek. Podobno wycofał się z rozwodu, mówi że jest chory, boli go serce, boi się, że będzie miał zawał, musi odpocząć i nie może teraz podejmować tak ważnych decyzji. No naprawdę, biedaczysko. Oczywiście wszyscy się nad nim litują, nie wiem jak ojciec, ale matka i Franek na pewno. A może się przestraszył, bo dotarło do niego co to w ogóle znaczy rozwód? Bo do tej pory to chyba uważał, że wszystko będzie po staremu, tylko oficjalnie będzie mógł się prowadzać z nową panią. Kurwa no, słabo mi.

wtorek, 30 października 2012

10/30/2012

Przeszło mi to szukanie dziury w całym. Przeszło wczoraj, zaraz po kieliszku czerwonego wina i sałatce ze świeżego szpinaku z kozim serem. Fajnie jest, chociaż trochę pada, ale to dobrze, niech pada i niech taras przejdzie w końcu ten chrzest bojowy, żebyśmy wiedzieli, czy go wysadzać w powietrze, czy nie.
Podobno mogę sobie przywieźć z Polski dekoder CANAL+, zainstalować tu antenę i będzie działał. Nie tęsknię jakoś strasznie za TVP, ale pomyślałam, ze Sandra mogłaby oglądać dobranocki po naszemu, żeby Krzyś z Kubusia Puchatka był Krzysiem, a nie Christopherem Robinem itd. Muszę to sprawdzić.

poniedziałek, 29 października 2012

10/28/2012

Przeżyłam sobotni najzd rodziny Franka, chociaż sushi master spóźnił się ponad godzinę, a najstarszemu wujkowi coś się pomyliło i przyjechał prawie godzinę za wcześnie, a ja w proszku, to znaczy w majtkach w łazience. Potem okazało się, że zdecydowana większość rodziny nie jada sushi więc moje sałatki i kurczak w sosie tyriaki ratowały sytuację. Białe wino też ratowało sytuację. Brat Franka przyjechał z żoną i odgrywali komedię, mama Franka na wejściu zarządała whiskey, a ojciec zalał nam stół parafiną, bo uparł się zdmuchnie świeczki. Na koniec został nam zapas wasabi na najbliższe dwa lata.
W Polsce atak zimy, a ja wczoraj sprzątałam taras w krótkim rękawku. Dziś już nie ma 23 stopni, ale 9 to nie -4. Dlatego lubie Bukareszt, tylko niebo dziś takie szare i mi jest szaro i szukam dziury w całym, nie lubię tak.

piątek, 26 października 2012

10/26/2012

Dawno mi się tak piątek nie dłużył, słowo daję, może dlatego że spałam 4 godziny, bo w nocy byliśmy na premierze nowego Bonda. I tu miłe zaskoczenie, wcale nie przepadam za Craigiem, a jednak dał radę. Dał! Dobry powrót do korzeni, trochę ironii, Aston Martin i wstrząśnięte Martini, na początku trochę przysnęłam, ale od sceny w chińskim kasynie, nie zmrużyłam już oka. I ten głos Adele... wszystko do siebie pasuje, prawdziwy powrót agenta zero, zero siedem.
Jutro u nas w domu odbędzie się zjazd (albo najazd - zobaczymy jak to będzie) rodziny Franka od strony ojca, kończę opracowywać menu, ale nie, nie, nie, nie wszystko robię sama, atrakcją wieczoru ma być sushi master sprowadzony przez jednego z kuzynów Franka, więc ja mam na głowie tylko sałatki, deser no i jakieś mięso dla tych co pogardzą rybką. Poza tym, że nie jestem pewna czy wystarczy nam dla wszystkich talerzy, to jestem wyluzowana i w ogóle się nie stresuję.
A wybiegając w przyszłość, w następnym tygodniu idziemy z Sandrą poznawać przedszkole.

wtorek, 23 października 2012

10/23/2012

Wracając do tematu z wczoraj, penis zniknął z Linkedina, teraz jest poker. W ogóle to nie lubię nachalnych reklam. A już najbardziej wkurzają mnie te, których nie da się zamknąć od razu, tylko miga to gówno dobrą minutę zanim można cokolwiek z nim zrobić. Na polskich stronach nie jest tak źle, ale na rumuńskich - masakra. Już wolę te, przysyłane mailem, przynajmniej mogę wybrać, czy chcę oglądać, czy nie.  O właśnie, dlaczego w Rumunii nie ma Tchibo? Czy ktoś mnie słyszy? Zapragnęłam szalik, a zanim przyjadę do Polski, to trzy razy zmienią kolekcję i będą jakieś garnki, albo kubki, albo męskie skarpety.

poniedziałek, 22 października 2012

10/22/2012

Rumuńskie góry, są przepiękne, nie żeby czegoś brakowało naszym Tatrom, ale naprawdę, gdyby ktoś kiedyś chciał zamienić nasze polskie, na jakieś inne, to Rumunia powala na kolana. Szczególnie teraz, jesienią, nic tylko siedzieć i malować, albo pisać wiersze... W górach byliśmy z Sandrą, niestety znowu rzygała na serpentynach, ale to wszystko wina Franka, a on nie rozumie dlaczego. No pewnie, że nie rozumie, bo prowadzi, niech sobie siądzie z tyłu, to zobaczymy. Ale dałam mu spokój, bo on ciągle jeszcze głuchy po ostatnim locie z Kopenhagi. Mam nadzieję, że mu niebawem przejdzie, bo życie z głuchym jest naprawdę uciążliwe, choć niewątpliwie ma też swoje zalety... Wysłałam Franka do sauny, w nadziei że mu ciepło pomoże odblokować nos i uszy, a sama poszłam z Sandrą na basen. Boże, jak się tam wystraszyłam, bo Sandra zaliczyła całkiem niespodziwanego nurka, siedziała na schodkach i wystarczyło, że odwróciłam głowę, na moment, na sekundę, wracam wzrokiem do Sandry, a ona cała pod wodą. Serce mi stanęło, w pół sekundy miałam ją na rękach, trochę się napiła wody, ale nawet nie zapłakała, w ogóle nie chciała z tej wody wyjść, wodny zwierz, a ja miałam nogi jak z waty. Nigdy więcej odwracania wzroku od dziecka w wodzie. Nigdy!

A propos wzroku... otwieram rano Linked-in, żeby przeczytać nowe wiadomości, a tu mi wyskakuje panienka z wielkim penisem w ręku, przez chwilę myślałam, że mam przywidzenia, ale nie, klikam na inną odsłonę Linked, a tam znowu penis. Ja rozumiem, że reklama dźwignią handlu, ale trochę mnie ten penis wybił z rytmu, bo generalnie to nie jest strona, na której ludzie szukają pastylek na potencję, tylko kontaktów albo pracy, no ale może jakaś zacofana jestem. Nie wiem co ten penis robił na Linked-in, chyba jeszcze raz sprawdzę pocztę...

piątek, 19 października 2012

10/19/2012

Widzieliśmy TAKEN 2, taki sobie, delikatnie mówiąc, gdyby nie Rade Serbedzija i bardzo wygodne kanapy w sali VIP, to chyba wyszła bym w połowie.
Nasz TAKEN 2 bez porównania lepszy:
http://www.youtube.com/watch?v=JwseJAQAEKY&feature=share - co za pomysł, mistrzostwo po prostu, popłakałam się... ze śmiechu.

czwartek, 18 października 2012

10/18/2012

Chciałam powiedzieć, że hormony są jednak dziełem szatana. Dziś po złości i łzach nie ma śladu. Nie boli mnie głowa, cieszy poranna kawa i jajka na miękko. Tak, osiągnęłam mistrzostwo w przyrządzaniu jajek na miękko, i teraz nie wiem czy podzielić się tym sekretem na forum publicznym, czy opatentować i potem zbić fortunę.

środa, 17 października 2012

10/17/2012

Jestem zła i ta złość we mnie kipi i nie potrafię nad nią w tej chwili zapanować, chociaż bardzo bym chciała. Może to PMS. Mam nadzieję, ale naprawdę, lepiej żebym nie miała przy sobie siekiery... albo piły łańcuchowej (widziałam taką piękną w reklamie STIHLa). Oczywiście moja złość koncentruje się przede wszystkim na Franku, ale nie tylko, bo na pani policjantce z uporem maniaka blokującej wczoraj skrzyzowanie też (od rzucanych przeze mnie w eter jobów chyba zgęstniało wokół niej powietrze). Choiaż to nie jej wina przecież. Franka w sumie też nie, ale nie mogę, nie mogę się pohamować i jad i żółć i gorycz same wypływają, chociaż wiem, że to bez sensu, ale jestem zła.
I co z tą pozytywną energią, którą mam wysyłać w kosmos, żeby do mnie wróciła? Staram się, ale nie wychodzi... wychodzi mi za to nosem, wszystko. Powtarzam sobie, uspokój się, uśmiechnij, przywitaj nowy dzień, powiedz "cześć kochanie"... nic z tego, dalej siedzę jak naburmuszona kwoka, łypię złośliwym okiem i zastanawiam się kogo by tu dziabnąć. Bez sensu. I siedzę cicho, bo boję się, że jak otworzę usta to wypłynie strumień frustracji, który koniec końców i tak jest bez sensu. I z tej całej złości na niego, na siebie i na nie wiem kogo jeszcze, chce mi się siedzieć w kącie i płakać. Czuję się potwornie samotna... i na dodatek sama z tą samotnością. No to tyle i niech ja w końcu dostanę ten okres.

poniedziałek, 15 października 2012

10/15/2012

Dzień przed moim wyjazdem do Kopenhagi Sandra dostała gorączki, bo oczywiście nie może być normalnie. W nocy miała prawie czterdzieści stopni, a ja byłam niewiele bardziej przytomna od niej. Do rana zbiłyśmy do 36-ciu, więc podjęliśmy z Frankiem decyzję, że ja lecę on zostaje, a jak do czwartku będzie już zupełnie okej, to doleci i on. Rodzice Franka, oczywiście nabzdyczeni, bo jak to tak??? Więc znowu wyszłam na wyrodną matkę i nie ważne że pracującą... ale mam to głęboko w dupie i nie zamierzam się przejmować tym co oni myślą, już nie. To Franek ma mnie rozumieć, a nie oni. A poza tym do jasnej cholery jest ojcem tak, więc mamy równouprawnienie. Gadu, gadu, ale jak wyjeżdżałam na lotnisko, a Sandra płakała, to ja też. No i taka twarda jestem, proszę.

W Kopenhadze, po pierwsze zimno, po drugie wieje, po trzecie wszystko tak poukładane jak w pudełeczku. Podoba mi się, ale nie wiem czy chciałabym tam na przykład mieszkać. Pomijam ceny, chodzi mi raczej o klimat, atmosferę... język (straszny).
Franek w końcu doleciał w czwartek wieczorem, poszliśmy na kolację, zdaje się że jadłam jelenia, nie istotne, ale zatrułam się tak, że myślałam, że zejdę, a Franek dostał dreszczy i telepało nim do rana. Świetnie naprawdę.

W Bukareszcie jesień, znowu nastał czas mgieł, ale jutro podobno ma być 28 stopni, czekam. Czekam na jeszcze jeden lunch na dworze.

poniedziałek, 8 października 2012

10/08/2012

Zimno i wieje. Może trochę przesadzam, ale gdzie te trzydzieści stopni? I komu to przeszkadzało? W nocy wiatr wyrwał z zatrzasków moskitierę w sypialni i walił nią o szybę tak, że o mało co nie dostałam zawału, ale na szczęście Franek już był, więc mial mnie kto ratować. Naprawdę, bo od  soboty alarm w ogóle nie chciał odpalić, error, error, parter not ready, arming failed, make a bypass, świetnie. Jeszcze kilka  takich zrywów w nocy i sama będę potrzebowała bypassa.
Obejrzeliśmy LOOPERa, nie taki głupi wcale, jak mi się wydawało po przeczytaniu opisu. Trochę męczy mnie Bruce Willis, kilka razy podskoczyłam na fotelu, ale myślę, że warto obejrzeć. 
Teraz Kopenhaga, tam to dopiero ma być zimno... po sprawdzeniu prognozy pogody kategorycznie odmawiam ściskania syrenki ;)

piątek, 5 października 2012

10/05/2012

Co to była za noc! No niestety mało upojna, ale całkiem nieprzespana, bo koło trzeciej obudził mnie alarm, a Franek w Londynie, u nas nie może być nudno. Teraz wydaje mi się, że to wariuje czujką w kuchni, ale po ciemku wszystko wygląda inaczej. Próbowałam sobie wytłumaczyć, że to niemożliwe, żeby ktoś się włamał, nie budząc psów, na dodatek bez otwierania drzwi i okien, więc jak już ochrona sobie pojechała nie stwierdziwszy na terenie obecności osób trzecich,  próbowałam usnąć, ale nie mogłam, bo oczami wyobraźni cały czas widziałam, jak ktoś się chowa pod schodami, albo w garażu i teraz czyha na nasze życie. Więc zabrałam Sandrę do siebie, zamknęłam drzwi od sypialni na klucz i nasłuchiwałam z przerwami na drzemki do siódmej rano. A Emma to nie wiem, albo ma nerwy ze stali, albo jest jakaś głucha, mówi, że w ogóle nic w nocy nie słyszała. Kawy, kawy, kaaaawyyyy!

czwartek, 4 października 2012

10/04/2012

Po raz drugi w ciągu ostatniego miesiąca, panowie robotnicy skończyli taras, na razie jestem wyluzowana jak kwiat lotosu, ale jak spadnie deszcz... mam nadzieję, że nie zobaczę nawet kropelki cieknącej po kablu od lampy. I mam nadzieję, że panowie robotnicy zabiorą tę kupę gruzu, którą po sobie zostawili, bo nie chce mi się w ich imieniu latać za śmieciarzami i błagać o łaskę.
Tak, jestem wkurzona, bo byłam u fryzjera i wyglądam jak dzidzia-piernik. Dlaczego obcięcie grzywki jest taką filozofią, że jeden fryzjer potrafi to zrobić dobrze, a drugi nie? W końcu do jasnej cholery to tylko grzywka, która jest i wystarczy ją podciąć, ale wczoraj pani się to nie udało.

środa, 3 października 2012

10/03/2012

O, te nowe zielone bardzo dobre. Skittlesy oczywiście. Naprawdę chciałabym, żeby mi się nic nie śniło, ale tak jakby nie mam na to wpływu. I naprawdę nie chcę tu robić sennika, ale kto wie, może kiedyś trafię na jakiegoś psychoanalityka, który mi to wszystko wytłumaczy, a więc... dziś śniło mi się, że moja najlepsza przyjaciółka z czasów liceum była lesbijką i mimo małżeństwa ze skądinąd znanym mi również ze szkolnej ławki kolegą, miała romans ze swoją najlepszą przyjaciółką ze szkoły podstawowej (!), a to wszystko opowiadała mi jej matka, szlochając w rękaw, że ona nigdy nie będzie mieć wnuków, i że tak bardzo mi zazdrości Sandry. Fajnie co? A jeśli dobrze pamiętam, to ta moja przyjaciółka, która miała okazać się lesbijką dziś obchodzi urodziny. Może są na to jakieś pastylki, albo co, bo mnie te sny nerwowo wykończą, a przysięgam, że nie mam na to czasu.

Wczoraj natomiast odkryłam, ze w Bukareszcie nie ma tramwajów! Jechałam sobie bulwarem Magierów i myślałam, że mi przypomina naszą Marszałkowską, tylko czegoś mi brakowało... tramwajów. Potem myślałam dalej nad tymi tramwajami, gdzie są i jest tylko jeden widoczny tramwaj 41, który jedzie prawie przez całe miasto. Może gdzieś tam na obrzeżach jeszcze są, ale w centrum same autobusy i trolejbusy.

wtorek, 2 października 2012

10/02/2012

Dziś jest lepiej, ale całą noc uciekałam przed dwoma jadowitymi wężami, więc mam prawo być zmęczona. W końcu jeden z nich udziabał w palec u nogi ojca mojej przyjaciółki i ten zapadł w śpiączkę. Oczywiście to wszystko, to tylko sen, ale te małe i oślizgłe węże... brrrr.
Wczoraj wieczorem eksperymentowałam z sosem pieczarkowym do piersi indyka, wyszedł super chociaż jak pomyślę, że wśród składników było mleko, trochę soku z cytryny i natka pietruszki, to trudno mi uwierzyć, że to zjadłam.
Za tydzień lecę do Kopenhagi, nigdy tam nie byłam, muszę się przygotować, mam masę pracy, aaaaa nie zdążę!

poniedziałek, 1 października 2012

10/01/2012

Nie mogę się obudzić, moja głowa waży chyba sto kilo, ale niestety waga nie przekłada się na bystrość umysłu. Jestem rozwielitką. Na dodatek śniły mi się takie głupoty, że nie mogę się od nich uwolnić chociaż usilnie próbuję myśleć o czymś innym. Próbuję myśleć, naprawdę.

Rodzice Franka wrócili z wakacji. Franek przyjechał z teambuildingu i oczywiście wszyscy zapowiedzieli, że będą o tej samej porze. Franek dzwoni i jęczy, że głodny więc na szybko robię lasagne, mieszam beszamel, żeby nie przywarł, Sandra chce siku, mówię jej: "Pięć minut Kochanie, proszę!", ale ona przecież nie rozumie, robi siusiu w kuchni i ucieka, ja za nią, ona ucieka jeszcze bardziej, bo myśli, że to zabawa, wracam do beszamelu, żeby go zdjąć z gazu, łapię i przebieram Sandrę. Wracam do kuchni, ufff beszamel nie przywarł, zmywam podłogę, wracam do lasagni, warstwa makaronu, trochę parmezanu, warstwa sosu, warstwa makaronu, warstwa sosu, cholera zapomniałam o beszamelu. Udało mi się podnieść jedną warstwę i dać beszamel, na koniec sos pomidorowy, parmezan, folia aluminiowa i do pieca. Zdążyłam. Lasagna wyszła taka, że Franek zjadł trzy porcje, a ojciec Franka powiedział, że on już nigdy do żadnego Włocha na lasagne nie pójdzie, tylko do mnie, proszę bardzo, a mój sekret to po prostu dobry sos pomidorowy.

Mama Franka nadęta, jak zwykle, mówi, że martwi się o starszego syna. Podobno w weekend przyjechała żona brata i powiedziała im, że się rozwodzą albo separują, nie wiem dokładnie, jak to tutaj jest. W każdym razie on chce dalej mieszkać w domu razem z nią i z dziećmi. Nic z tego nie rozumiem, oczywiście najbardziej w tym wszystkim cierpią dzieci, bo nie wierzę, że oni zachowują się wobec siebie w cywilizowany sposób, tym bardziej, że co tydzień jest inna wersja.

A wczoraj obejrzeliśmy całkiem fajnie nakręcony 'The Burne Legancy' z Jeremym Rennerem, który ma w sobie coś takiego, że mi się podoba i nie podoba jednocześnie.

piątek, 28 września 2012

09/28/2012

Komputer mnie dziś nie lubi. Świnia, to ja mu klawisze czyszczę, wyjmuję, składam, dłubię (a propos, kto wymyślił sposób montowania klawiszy w HP niech idzie do diabła i nie wraca), a on pstryk i się wyłącza.
Franek pojechał na teambuilding, a ja zostałam z pastylkami od bólu gardła. Mam ochotę na jakiś dobry film i sałatkę z tuńczykiem. Obawiam się, że zdecydowanie łatwiej będzie o to drugie, ale jeszcze poszukam.

Nie mam nic przeciwko upalnej jesieni, ale nie mogę się przyzwyczaić do tego, że zbieram kasztany i po parku chodzę w klapkach. I można jeszcze siedzieć wieczorem na tarasie (nie, nie moim broń Boże), pić wino i nie szczękać zębami :) 

czwartek, 27 września 2012

09/27/2012

W stronę tarasu nie patrzę, bo jak Boga kocham szlag mnie trafi.
Zapowiadają 32 stopnie w południe, a mnie boli gardło tak, że jak przełykam ślinę, to poci mi się pod oczami. Kiedyś już tak miałam, w Egipcie, wtedy leczyłam się whisky bez lodu i pałeczkami kwasu mlekowego w proszku stosowanymi bezpośrednio na migdałki. Niestety, w tej chwili nie mam, żadnego z powyższych.
Franek powiedział, że nie widzi stanu zapalnego, może on nie widzi, ale ja czuję. Kupił mi jakieś wstrętne pudrowe pastylki i kazał wyrzucić tantum verde. Fajnie mieć faceta lekarza, naprawdę.
Zamierzam dziś zrobić guacamole, tylko nie wiem którą wersję, rozgniataną, czy siekaną. Jakieś sugestie?

środa, 26 września 2012

09/26/2012

Horoskop nie przewidział jednak, że ten nasz cholerny taras znowu zacznie przeciekać. Mimo remontu za ciężkie pieniądze, kap, kap, kap, po kabelku od lampy cieknie sobie woda. Teraz przychodzą różni tacy i się mądrzą, a świeżo położne płytki znowu zryte i dziura jak sto pięćdziesiąt, i chuj, i trzymajcie mnie, bo ja już nie mogę. Szczerze mówiąc jestem o krok od rozebrania tarasu gołymi rękami, wtedy to już na pewno przestanie ciec, szkoda mi tylko balustrady, bo co z nią zrobię?

wtorek, 25 września 2012

09/25/2012

Cztery dni, cztery samoloty, kilka kieliszków wina, jeden błysk w oku, dwie nieprzespane noce, szybko, zimno i do domu. Tak w skrócie wyglądał mój weekend w Warszawie, pewnie, że było fajnie, tylko powrót mnie wykończył. Mniej więcej w środku drogi chciało mi się płakać, a po wylądowaniu w Bukareszcie, miałam ochotę strzelać do ludzi. I wszyscy jak jeden mąż wchodzili mi pod nogi, nie wiem mania jakaś, czy co... Ale przeszło i horoskop mam dobry, oj jaki dobry :)

wtorek, 18 września 2012

09/18/2012

Przeżyłam weekend z rodziną Franka, chyba kupię sobie medal w nagrodę, albo nie, lepiej buty, ale to może później, bo teraz nie mam czasu, niestety. Nie było źle, ale te nasze relacje są tak sztuczne, że mnie to po prostu męczy. Jeszcze z bratem jako tako, ale z rodzicami to ekwilibrystyka. Wspinam się na czubki palców, żeby im nie pokazać, co o nich naprawdę myślę, i że mam ich głęboko w dupie, a to wszystko dla Sandry, dla Franka też trochę. Na szczęście, nie mieszkamy na tej samej ulicy...

Obcięłam Sandrze grzywkę, ale tym razem tak krzywo, że musiałam ją zabrać do fryzjera. Wyglądało to tak, że najpierw Sandra przez 20 minut czesała panu głowę grzebykiem, a potem pan wyrównał jej grzywkę w ciągu pół minuty i zainkasował 20 lei. To się nazywa biznes.

czwartek, 13 września 2012

09/13/2012

Śniło mi się, że mieliśmy z Frankiem dwa domy, jeden normalny do mieszkania, a drugi trochę góralski, gościnny, stały obok siebie, nawet były połączone, chyba garażem, a garaż był z windą dla samochodów. Na dodatek te domy były w różnych strefach czasowych (to pewnie dlatego, że jak byliśmy w Wietnamie to jeden hotel miał inną strefę czasową, niż reszta Wietnamu i strasznie nas to bawiło). A Frankowi śnił się bezprzewodowy prysznic. On lubi takie wynalazki, wczoraj marudził, że iPhone 5 jest za mało innowacyjny, bo powinien mieć teleport, a jeśli nie, to chociaż hologram, no i weź tu traf za takim konsumentem...
A Sandra zaczęła mówić "buti" i przymierza każdą parę butów która stanie na jej drodze, każdą. Moja krew! Nie wiem co jej się śniło, ale z ruchu rąk wnioskuję, że wczorajsza piaskownica.

środa, 12 września 2012

09/12/2012

Zwariować można z tymi szczepionkami dla dzieci, pilnuję oczywiście, ale nowa pani doktor wyskoczyła mi z doszczepieniem ospy, a stara mówi, że nie, że za wcześnie, a ja sama nie wiem, bo podobno jest epidemia ospy i wszyscy szaleją. Popytam jeszcze, bo od czytania w internecie sama zaraz dostanę wstrząsu anafilaktycznego i tyle będzie.
Za tydzień lecimy do Warszawy, ale mam nowy problem, bo lecimy przez Niemcy i tylko z bagażem podręcznym i boję się, że mi celnicy zabiorą sery, aaaaa co robić, co robić? Będę mówić, że to dla dziecka, może przejdzie.

piątek, 7 września 2012

09/07/2012

Za każdym razem gdy suszę Sandrze włosy, myślę sobie, że tutaj prawie nikt tego nie robi, bo przecież jest ciepło. Nikt też nie obiera pomidorów ze skórki i nie pije herbaty, no chyba że ktoś jest chory. Niby nic, a jednak... Poza tym to co, nuda, zaczął się sezon na szpinak, boli mnie głowa, więc pewnie zmieni się pogoda, a jutro idziemy na wesele, na które wcale nie chce mi się iść, ale sama chciałam, to teraz muszę. Za tydzień mamy jechać rodzinnie w góry, my razem z Sandrą i Emmą, rodzice, no i brat z dziećmi, o żonie brata nic nie słyszałam, ehhh porypane to wszystko. Taras skończony, teraz malują płot. Ja bym go zostawiła, podoba mi się taki trochę zrobiony na stary, ale Franek się uparł, bo mówi, że jest nieelegancki. No to teraz będziemy mieć elegancki płot i wytartą trawę, bo wiadomo jak robotnicy szanują zieleń. Idę coś zjeść, bo muszę sobie jakoś poprawić humor. Miłego!

PS. Jestem wspaniała, zamówiłam bilet do Warszawy za punkty z miles&more i nie zapłaciłam ani grosza, tylko głowa mnie boli tak, że zaraz mi wyskoczą gałki oczne. Ketonal gówno daje. Nie wiem co zrobić na obiad, chyba kupię coś na wynos w libańskiej restauracji.

wtorek, 4 września 2012

09/04/2012

Coraz częściej myślę o tym, że powinniśmy wyjechać z Rumunii i zamieszkać w jakimś neutralnym państwie, może być południe Francji, Singapur, Londyn, Toronto, wszystko mi jedno. Nie o to chodzi, że nie lubię Bukaresztu, bo lubię, długie lato, dobre wino, dużo słońca, ale Franek jest inny. Tak, to o niego chodzi, jakiś taki spięty jest i wkurwia mnie, nie wiem dokładnie na czym to polega. W niedziele widziałam, że oglądał domy do wynajęcia w Anglii, czyli krąży wokół tematu, nie chcę za bardzo naciskać, bo to on ma więcej do stracenia niż ja, ja mogę pracować nawet na Księżycu, byleby działał internet i telefon. Zobaczymy, a na razie, panowie kończą kłaść płytki. Boję się tylko, że naprawią ten taras, ale spierdolą coś innego i tak już będzie do końca świata.
Dziś na obiad wołowina z warzywami i makaronem ryżowym, a jak nie wyjdzie, to mam w zapasie curry z kury :))) Tak, wkręciłam się w skośną kuchnię.

poniedziałek, 3 września 2012

09/03/2012

Nie wiem od czego zacząć, bo ostatni raz jak tu byłam, to wyjeżdżaliśmy z Transylwanii, a teraz wróciliśmy z Wietnamu i muszę to jakoś połączyć, i nie wiem jak. W Azji byliśmy we dwoje, bo uważam, że ciąganie niespełna dwuletniego dziecka na drugi koniec świata nikomu nie służy. Tęskniłam za Sandrą bardzo i oczywiście trzęsłam się z niepokoju, ale panowałam nad tym. Franek był do rany przyłóż. Prawie trzy tygodnie przez 24 godziny na dobę byliśmy sami i ani razu nie chciałam go zabić.

To może powiem teraz trochę o Wietnamie, a w między czasie jaki mi się coś przypomni to napiszę co się działo tutaj, czyli w domu, działo się dużo oczywiście, rodzice Franka byli na posterunku, bo bez nich to by się świat zawalił, jakby ktoś nie wiedział.

Tym razem byłam przygotowana, poczytałam Lonely Planet i National Geographic, bo planowaliśmy cały wyjazd sami, więc musiałam wiedzieć co, jak i gdzie. Wietnam budzi skrajne emocje, albo zachwyt albo niechęć. Jedni piszą że smród, bród i ubóstwo, inni pieją nad kuchnią, kulturą, przyrodą i nie wiem czym jeszcze. Ja powiem tak, w Wietnamie jest wszystko, i syf, i ekskluzywne restauracje, azjatycka tandeta i jedwabne suknie. Jest polska wódka i amerykańskie czekoladki. Są slumsy i biurowce z londowiskami dla helikopterów. I przede wszystkim są skutery, wszędzie i ze wszystkim. Czteroosobowa rodzina na skuterze nie budzi sensacji. Wietnamczycy na skuterach przewożą wszystko, dzieci, miotły, owoce, warzywa, materiały budowlane, kury, dywany, no i oczywiście towary różnej maści na sprzedaż.

Do Wietnamu lecieliśmy przez Dubaj, gdzie spaliśmy jedna noc, Boże słodki, tam jest tak gorąco, że nawet ja wymiękam, a mi jest przecież ciągle zimno. Ale o Dubaju będzie później. Wylądowaliśmy w Ho Chi Minh City, czyli dawnym Saigonie i tak naprawdę to nie bardzo wiedzieliśmy czego się spodziewać. Lotnisko jest właściwie w mieście, hotel mieliśmy zarezerwowany, oczywiście bo Franek nie lubi niespodzianek, transfer do hotelu też, ale w Wietnamie spokojnie można brać taksówki. Są tanie, a taksówkarze raczej nie oszukują, bo się boją komunistycznych władz. Generalnie jest tłok, na chodnikach wszyscy siedzą i jedzą, szczególnie wieczorem, a na ulicach wszędzie skutery. Samochodów jest stosunkowo mało, bo mają tam jakiś skandaliczny podatek, poza tym nikomu się nie opłaca jazda samochodem, no chyba, że jest taksówkarzem, albo pracuje dla rządu. Wieczorem trafiliśmy do latino baru, który nas zszokował przez sam fakt, że w ogóle był, nie wspominając o imprezie.

HCMCity jest duże, duszne, tłoczne, biznesowe, brudne, chaotyczne, jednym słowem Saigon. Pojechaliśmy na północ, zobaczyć tunele Cu Chi, w których w czasie wojny Wietnamczycy stawiali opór Amerykanom. Boże, jaką ci ludzie mieli wolę walki, że przez lata i prawie bez żadnego wsparcia z północy, skutecznie bronili się przed amerykańskimi bombardowaniami i nawet udawało im się co jakiś czas dziabnąć jakiś czołg. Jak się okazało razem z nami tunele zwiedzał amerykański weteran, ale nie miałam odwagi spytać się go co myśli.

Dwa dni w Saigonie wystarczą, co prawda nie zobaczyliśmy China Town, ale wydaje mi się, ze niewiele różni się od tych, które już widziałam. Tak, oczywiście jadłam sajgonki, nie wiem dlaczego my je tak nazywamy, bo po angielsku to Spring Rols, nawet po rumuńsku to są wiosenne zawijaski. Pyszne w każdym razie z wieprzowiną albo z krewetkami. Jadłam też maniok, w smaku przypomina trochę stare rozgotowane ziemniaki, ale z solą jest możliwy.

Z HCMCity polecieliśmy do Hanoi, zupełnie inna bajka. Ciaśniejsze, bardziej kolonialne, tradycyjne, turystyczne. Domy jak z klocków i wszystkie wąskie, miałam wrażenie, że na jednym poziomie jest tylko jeden pokój i schody, niektóre miały nawet 5 pięter. Nie wiem czy to przez tajfun, który o nas zahaczył, ale w Hanoi jest naprawdę mokro. Wilgotność na poziomie 80-90%, więc koszulka przylepia się do ciebie w 5 minut.
W Hanoi jest mauzoleum Ho Chi Minh i pomnik Lenina. Nie zdążyliśmy zobaczyć mumii Wodza, bo godziny otwarcia mauzoleum nie były z nami kompatybilne, ale byliśmy w jego muzeum, ciekawe.
W starym Hanoi wszystkie ulice są tematyczne, na jednej sprzedają kwiaty, na innej śrubki, dalej wentylatory, ubrania, klatki dla ptaków, zdjęcia nagrobne itd. A propos grzebania zwłok, Wietnamczycy nie przywiązują zbyt dużej wagi do religii, większość z nich wyznaje Buddyzm i jego odmiany oraz Taoizm, jest też spora grupa Katolików i Muzułmanów, ale nie o to mi chodziło, w Wietnamie nie pali się zwłok, chowają ciało normalnie w ziemi, ale po trzech latach je odkopują, czyszczą kości i chowają w ostatecznym miejscu spoczynku i to jest podobno bardzo ważne. Cmentarze nie są ogrodzone, ani jakoś specjalnie zadbane, są kolorowe, a nagrobki przypominają małe domki.

Przeczekaliśmy tajfun, który podobno nie był taki groźny, ale jednak 27 osób zabił i ruszyliśmy do Ha Long Bay. Powiem tak, warto było czekać. W przewodniku podają, że w zatoce Ha Long jest ponad 3,5 tysiąca wysepek, my pewnie widzieliśmy jakieś 5% ale zapierają dech w piersiach. Obłędne widoki, szkoda tylko że zielona woda jest brudna. Pływaliśmy statkiem po zatoce prawie 24 godziny, warto.

Prosto z portu w Ha Long pojechaliśmy na lotnisko, żeby dostać się do Da Nang i Hoi An. Mieliśmy w planach też Hue, dawną stolicę Wietnamu, ale przez ten tajfun, co nas zatrzymał w Hanoi, straciliśmy jeden dzień, więc postanowiliśmy skoncentrować się tylko na Hoi An i to była bardzo słuszna decyzja.

Hoi An jest uroczym miasteczkiem, starym portem, który był najpierw okupowany przez Japończyków, potem przez Chińczyków a na końcu przez Francuzów, ale każdy budował i zostawiał po sobie coś wartościowego. Mam wrażenie, że tylko Amerykanie działali destruktywnie, bo zniszczyli większość świątyń w kompleksie My Son, które przetrwały 1500 lat, ale nie przetrzymały nalotów B-52 i historia poszła się wietrzyć. Na szczęście kilka świątyń ocalało, ale to tylko kawałek cywilizacji Champa.
Po Hoi An najlepiej poruszać się na rowerze, wszystko jest w zasięgu ręki, most japoński, świątynie, sklepy z ubraniami, w których szyją na miarę i oczywiście restauracja Cargo, w której jadłam CzaKa i to było coś pysznego. Mogłabym zostać Hoi An jeden dzień dłużej, ale już nie chcieliśmy kolejny raz przekładać biletów, więc polecieliśmy do Nha Trang.

Nha Trang jest nadmorskim kurortem znanym z białych plaż, hodowli homarów i nocnych klubów, ale my mieszkaliśmy trochę dalej, jak się okazało na końcu półwyspu, na który można było dotrzeć tylko łódką. Czułam się trochę, jak na zaginionym lądzie, w drewnianym domku, bez samochodu, nawet bez chodników, bo wszędzie był piasek. Frankowi na początku trochę zrzedła mina jak zobaczył spróchniałe deski, ale potem się oswoił i zaczęło mu się podobać. Codziennie rano budziły nas małpy, które przychodziły pić wodę z basenu, albo wiewiórki, które ganiały się po dachu. Nie oswoiliśmy się tylko z jaszczurkami, które były dosłownie wszędzie. I tak spędziliśmy siedem dni, które po odbytym wcześniej maratonie, były ciekawą odmianą.

A w między czasie u nas w domu, był remont tarasu, bo od roku po kablu od lampy ciekła woda. W czasie remontu była burza i zalało nam duży pokój, kapało na stół, który jak się okazało nie lubi wody i zostały ślady. Przyjechali też znajomi Franka z dzieckiem i zatrzymali się u nas na 5 dni. Ja się stresowałam, że nie mamy wystarczająco dużo jedzenia, a Franek się stresował, że są robotnicy i syf.
Codziennie byli u nas rodzie Franka, którzy doglądali wszystkiego i z każdym telefonem miałam wrażenie, że stają się co najmniej niezbędni. Okej, dobrze że byli, ale bez przesady.
Poza tym wydarzyła się afera u brata Franka, bo dzieci dowiedziały się o kochance i zrobiły (słuszną skądinąd) histerię, co wykorzystała żona i powiedziała, że proszę bardzo, niech wybiera, albo kochanka albo dzieci, bo jak widać one tego nie zniosą. Podobno (to już wiem od mamy Franka) wybrał dzieci i żonę, ale do nikogo się nie odzywa.
Ja z kolei, jak byliśmy w tej Transylwanii rozmawiałam z kochanką brata, powiedzmy sobie szczerze, bardziej przez ciekawość niż życzliwość, ale dowiedziałam się, że ten ich romans trwa trzy lata i teraz w końcu postanowili, tzn. bardziej on niż ona, coś z tym zrobić. Biorąc pod uwagę następne wydarzenia, z dziećmi, trochę im nie wyszło. No cóż, chyba brat Franka trochę się przeliczył, czekając na błogosławieństwo od czternastoletniego syna.
Emma chodzi i wzdycha, nie wiem może się zakochała, w każdym razie ogarniała dom i Sandra jest zdrowa i uśmiechnięta.

Na koniec byliśmy jeszcze jeden dzień w Dubaju. Generalnie nie podniecają mnie szklane domy na pustyni, ale muszę przyznać, że to co jest TAM, robi wrażenie. Burj Khalifa, 828 metrów, najwyższy budynek świata, co prawda, można wjechać tylko na 124 piętro, a my myśleliśmy że to tylko przesiadka, ale i tak było warto. W Dubaju jest potwornie drogo i naprawdę nie wiem kto tam jeździ na zakupy. W sklepach i restauracjach pracują prawie sami Azjaci. Na ulicach tylko samochody, bo w taki upał to można skonać, więc nikt przy zdrowych zmysłach nie wychodzi z samochodu. 34 stopnie o drugiej w nocy i wiatr taki jakby mi ktoś przystawił suszarkę do twarzy. Nie widziałam wielbłądów, ale jeździłam na nartach i to było jedno z dziwniejszych doświadczeń w moim życiu.

A teraz siedzę i obmyślam co tu zrobić na obiad i nie wiem jakim cudem odpowiem na wszystkie nieprzeczytane maile.

piątek, 10 sierpnia 2012

08/10/2012

Uwielbiam patrzeć jak Sandra odkrywa świat. Wąchanie kwiatków odbywa się przez odrywanie płatków i przykładanie ich do nosa, ganiamy też kaczki i kury, jest fajnie. I nic nie szkodzi, że w poniedziałek w nocy był tu niedźwiedź i zeżarł kozę, po nocy nie chodzimy. Podobno są też wilki, tak jesteśmy w Transylwanii w pensjonacie u diabła :)

wtorek, 7 sierpnia 2012

08/07/2012

Trochę skłamałam z tą transalpiną, bo to akurat był pomysł króla, a nie Ceausescu, ale i tak skończyli dopiero teraz, a dokładniej to jeszcze kończą. Pięknie, droga, która prowadzi na ponad 2000 m.n.p.m. i wije się jak żmija. Sandra rzygała dwa razy, ja ją rozumiem, też byłam zielona, ale ona jest niesamowita, wymiotuje i wcale nie płacze. No i tak postępuje technologia, że siedzę sobie gdzieś w samym środku Karpat, gdzie w jaskiniach można znaleźć szkielety pra-niedźwiedzi, a w pensjonacie jest wi-fi.
Brat Franka przyjechał z kochanką, niczego nieświadoma Emma, mało nie spadła z krzesła, jak ich zobaczyła, widać nie tylko mnie to szokuje. Ale wszyscy udają, że jest normalnie.

piątek, 3 sierpnia 2012

08/03/2012

Wróciłyśmy do domu. Czuję się trochę jak rozdarta sosna, ale godzę się z tym, bo przecież tak jest lepiej i tak to już będzie, jedna noga tu, druga tam. Franek mówi, że tęsknił... i bardzo dobrze. Ja mogłabym zostać jeszcze tydzień dłużej. A teraz szykujemy się na jazdę transalpiną wybudowaną przez Ceausescu, także nie wiem jak tam będzie z internetem.

czwartek, 26 lipca 2012

07/26/2012

Czuję się jak kurier w czasach prohibicji, tu ser, tam wino, może to byłby i pomysł na small business? Emma zachwycona Warszawą, Sandra zachwycona kotem moich rodziców, a moja mama przerażona wszystkim jak zwykle.

Przed wylotem, znowu afera z rodzicami Franka, bo przyjechali zobaczyć wnusię, a nas akurat nie było w domu. No jak mi przykro... może nauczą się dzwonić przed przyjazdem. Podobno mówili Frankowi, no ale niestety on zapomniał przekazać dalej, a ja jasnowidzem nie jestem, ha ha ha.

A Franek jednak do nas nie dojedzie, najpierw byłam wściekła, a teraz to nawet się cieszę, może jestem nienormalna?

poniedziałek, 23 lipca 2012

07/23/2012

Sorbet z odrobiną chardonnay i listkiem mięty rządzi.
Pakowanie w pełni, a jeśli Franek nie dojedzie do nas w piątek, bo znowu będzie miał milion ważnych spraw, to się naprawdę wkurzę, także lepiej niech się chłopak szykuje.

piątek, 20 lipca 2012

07/20/2012

Słabo mi, nie tak żeby zaraz mdleć, tylko tak ogólnie, słabo. Może to zła aura, może wybuchy na słońcu, nie wiem, ale ostatnio Franek mnie denerwuje, nawet bardzo. A może to ja się czepiam? No i z tego wszystkiego zapomniałam o sorbecie cytrynowym, który zrobiłam wczoraj, specjalnie dla niego, ale mnie zdenerwował i zapomniałam. Muszę wyluzować... nie może tak być, żeby się sorbet marnował.

PS. Kurier z Hiszpanii dotarł! Spodnie są nowe, idealnie żółciutkie, a mnie porwała fala upragnionej satysfakcji i niesie w kierunku Oceanu Indyjskiego. Co tu dużo mówić... dobra jestem w te klocki.

czwartek, 19 lipca 2012

07/19/2012

Gotowanie mnie uspokaja. Pierś indyka nadziewana suszonymi pomidorami, szpinak i ziemniaki hmmm. Tylko nie wiem, naprawdę nie wiem, jaki mam kupować ten mrożony szpinak, żeby wychodził jak ludzie, a nie jak breja. No nic chyba poczekam aż będzie sezon na świeży. A propos świeży, czy ktoś z was ma może takie doświadczenie, że mu morele smakują ludwikiem do naczyń? Może dlatego, że są niedojrzałe? Ale dlaczego ludwikiem, przecież myję je w ciepłej wodzie?

A tym czasem, Franek powiedział mi, że w góry, razem z nami jedzie jego brat... tak, tak z kochanką. Dobrze, że siedziałam, to się nie przewróciłam, fajnie naprawdę, niech się dzieci dowiedzą z fejsbooka, że tatuś wypina na nich tyłek.

Zaczynam się niepokoić, bo ten kurier od spodni z Hiszpanii jeszcze nie przyjechał, a podobno wysłali go w piątek. Proszę, niech oni mi tego nie robią, chrzanić spodnie, ale co z moją satysfakcją?

środa, 18 lipca 2012

07/18/2012

Pomijam fakt, że rodzice Franka przyjeżdżają głównie w ciągu dnia, jak nas nie ma w domu, olewam to, że przywożą ze sobą dzieci brata i czasami nawet żonę brata, nic nam o tym nie mówiąc, ale kurwa jak się wyprowadza dziecko na dwór i jest 20 stopni, to można je jakoś ubrać, a nie w samych majtkach, koszulce na ramiączka i na bosaka. Tak, po to mamy zainstalowane w domu kamery, żebym mogła w każdej chwili zobaczyć co robi moje dziecko, dlatego wczoraj trafił mnie szlag jak zobaczyłam rozkosznego dziadka z Sandrą na podwórku, tylko kurwa zapomnieli jej ubrać. A potem będzie afera, że dziecko przeziębione, a ja je zabieram do Polski i co to będzie, co to będzie... Wobec powyższego zadzwoniłam do Emmy i kazałam jej natychmiast założyć Sandrze koszulkę i spodnie. No i teraz jest obraza wielka, że podglądam dziadków na kamerach. Kurwa, przepraszam, ale to są jawne kamery, o których wszyscy wiedzą i nie zamierzam siedzieć cicho i patrzeć na cudzą głupotę, i foch i chuj i nie będę się przed nikim z tego tłumaczyć. A Franek mnie wkurza, bo dyplomata pieprzony, nie chce zajmować stanowiska, żeby się przypadkiem nie narazić mamusi. Niby trochę go rozumiem, ale tylko trochę.

wtorek, 17 lipca 2012

07/17/2012

Czuję się jak meduza, gdybym jeszcze tylko mogła zamknąć oczy... i tak jest od wczoraj. Nie wiem co się dzieje z ciśnieniem, ale chyba nic dobrego, do tego stopnia, że przysnęłam za kierownicą, zamknęłam oczy tylko na kilka sekund, ale to wystarczyło, żeby pocałować w dupę samochód przede mną. Na szczęście, to było w korku i nic się nie stało, na dodatek, pan był wyjątkowo miły i nie robił scen, no ale mimo wszystko zasypianie za kierownicą, nie jest normalne. Franek popatrzył się na mnie podejrzliwie i powiedział, żebym więcej tak nie robiła, złota myśl, naprawdę, jak on do tego doszedł? 

Niedaleko nas otworzyli kino, multiplex i teraz wszędzie go reklamują, tylko do mnie jakoś te reklamy nie trafiają. Jedna z nich przedstawia faceta, któremu z ust wystaje coś włochatego z żołędziem na końcu. Okej jak się wysilę, to się zorientuję, że chodzi o wiewiórkę z 'Epoki Lodowcowej', ale na pierwszy rzut oka, to jednak wygląda jak facet z chudym, włochatym chujem w buzi. Wszystkiego najlepszego dla pomysłodawcy.

PS (19/07/2012)
Proszę bardzo, żeby nie było, że coś zmyślam. Teraz się lepiej przyjrzałam, to jest chłopiec, nie żaden facet... jeszcze lepiej, co za ludzie wymyślają takie rzeczy...

poniedziałek, 16 lipca 2012

07/16/2012

Weekend był pod tytułem "zaraz się roztopię". Naprawdę, co za dużo, to nie zdrowo. Chciałam opalić sobie blade odnóża, ale jak są 42 stopnie w cieniu to się nie da. A na onecie piszą, że w Sofii upały, bo 35 stopni ha ha ha! Dla odmiany rumuńska telewizja straszy burzami i zamachem na demokrację, a ja nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, bo obecnego prezydenta wcale nie lubię, ale premiera nie lubię jeszcze bardziej, bo co z tego, że zna 5 języków jak jest fałszywym picusiem. Referendum 29 lipca, zobaczymy które zło wybiorą Rumuni.
Z innej beczki to ja rozumiem, że chińskie produkty cieszą się popularnością, nawet Peugeot przenosi tam fabrykę, ale żeby od Chińczyków kupować delfiny, to już szczyt wszystkiego. Tak proszę państwa, delfinarium w Konstancy ma 3 delfiny prosto z Chin.

piątek, 13 lipca 2012

07/13/12

Ale się Franek zdziwił, ja zresztą też, bo wczoraj profesor z Włoch przysłał mi kwiaty do biura. A żeby było śmieszniej to jest Franka znajomy a nie mój, ja dla nich tylko zrobiłam kolację w sobotę, bardzo mi miło. Widocznie te polędwiczki wieprzowe w kolorowym pieprzu, którego było zdecydowanie za dużo, nie były takie złe.

czwartek, 12 lipca 2012

07/12/12

Śniły mi się dziś zdechłe, uśmiechnięte króliko-szczurki, a wczoraj gorący romans z jednym z członków zarządu mojej firmy. No nie wiem co lepsze, napalony Ingolf czy różowy, wzdęty brzuszek zdechłego szczurka. Przygrzało mi, słowo daję. Ale nie wszędzie tak jest, na północnym Bałtyku, ma wiać i padać, więc mój ojciec pakuje windstopper i ciepłe skarpety... to się nazywa inna bajka. Nawet przez chwilę ta zimna bryza była kusząca, ale ponieważ bliżej mi do konika morskiego niż do wilka, więc pozostanę w strefie subtropikalnej. Tylko trochę boję się myśleć co jeszcze może mi się przez te upały przyśnić.

środa, 11 lipca 2012

07/11/2012

Wczoraj dostałam od Franka pęk słoneczników, domyślam się że kolor nawiązuje do tematu spodni, miło. Ciekawa jestem kiedy ten hiszpański kurier do nas dotrze, a mnie zaleje fala satysfakcji. Na razie czekam cierpliwie.

W kuchni rządzą nowalijki, no prawie, bo już trochę podstarzałe, ale niech im będzie. No i okazało się, że młoda kapusta z pomidorami, którą zrobiłam, nie jest żadną rewelacją, bo oni tu też taką mają. A ja się chciałam popisać polska kuchnią, zostaje mi chyba tylko kasza w różnych wersjach.

Wieczorem obejrzeliśmy naprawdę dobry film, o koniu, który poszedł na wojnę. Przyznam, że początek mnie nie zachwycił, ale potem nie mogłam się oderwać. War Horse, polecam. Spielberg potrafi kręcić filmy, naprawdę.

Sandra zdrowa, ostatnia kontrola zaliczona, pozbyłyśmy się wirusa, teraz pracujemy nad pozbyciem się pampersów, będzie ciężko, bo śpiewający nocnik nie przypadł jej do gustu, nie wiem, może powinnam kupić drugi?

wtorek, 10 lipca 2012

07/10/2012

Jest draka, bo Emma uprała Frankowi, jego nowe, gejowskie, żółte, hiszpańskie spodnie tak dokładnie, że straciły kolor, może nie całkiem, ale częściowo. Szczerze mówiąc to nie wiem, czy to wina Emmy, czy gównianego barwnika, więc napisałam reklamację. I tu niespodzianka, bo chwilę później dostałam maila od kogoś o uroczym imieniu Nacho, że wymienią nam te spodnie na nowe. I to nie szkodzi, że muszą wysłać do Rumunii. Rany, no jeśli faktycznie tak się stanie, to wszystkim na około będę mówić jaka to fajna firma.
A poza tym to wczoraj w drodze powrotnej z pracy mój samochodowy termometr zanotował 41 stopni w cieniu. Chciałam lata, to mam.

poniedziałek, 9 lipca 2012

07/09/2012

Berlin nadal lubię, za to Airberlin nieco mniej. Najpierw samolot spóźnił się jakieś trzy godziny, a gdy w końcu doleciał do Wiednia, w którym miałam się przesiadać, i już myślałam, że jednak zdążę na ten do Bukaresztu o 21.45, okazało się, że samolotu nie ma. Spędziłam więc pół nocy na lotnisku i dotarłam do domu o siódmej rano. W między czasie Franek odpalał jakieś dziwne akcje, że niby czekał na mnie na mieście, potem mu się wyładował telefon, w końcu po mnie przyjechał, ale jakoś mi to wszystko śmierdzi, a może się czepiam? Nie wiem, czasami w ogóle go nie rozumiem. Jutro odnawiam polski paszport dla Sandry, znowu tona papierów, no i jeszcze musimy zrobić zdjęcie. Niech ten tydzień będzie normalny, proszę!

wtorek, 3 lipca 2012

07/03/2012

Byłam z Sandrą na kontroli, węzły chłonne mniejsze, z ucha nic nie cieknie, czyli lekarstwa działają. Co prawda pojawiło się zapalenie dziąseł (wirus plus wyrzynające się trzonowce), ale z tym też sobie poradzimy, no i przede wszystkim musimy pozbyć się butelki ze smoczkiem. Mam ochotę zadzwonić do mamy Franka i powiedzieć jej: "a nie mówiłam", ale nie powiem, bo mam ich w dupie. Cieszę się, że radzimy sobie bez antybiotyków, najważniejsze żeby Sandra była zdrowa i szlag z całą resztą. Może dziś pójdziemy do parku, bo jutro lecę do Berlina.

poniedziałek, 2 lipca 2012

07/02/2012

Zanim wylecieliśmy rodzice Franka, a dokładniej mama, musiała dorzucić do pieca, no bo jak to tak, dziecko chore, a my lecimy, a dokładniej chodziło jej o to, że ja powinnam zostać i czuwać. Ale jestem nieodpowiedzialnym rodzicem i poleciałam. Mało tego, powiedziałam im, że Sandra nie będzie zupełnie sama z Emmą, bo nasi sąsiedzi będą w domu przez cały weekend, no i jak się okazało to był powód do śmiertelnej obrazy, bo niby miało to oznaczać, że uważam, że sąsiedzi lepiej zaopiekują się Sandrą niż oni. Paranoja, naprawdę mają nierówno pod sufitem. Wkurwia mnie, gdy ktoś wie lepiej, co chciałam powiedzieć.

Ale do rzeczy czyli jak było w Madrycie, było ciepło i wietrznie, była parada gejów, pokaz flamenco, był zamknięty pałac królewski, ale za to zdążyłam zobaczyć Prado i stadion Realu. W Madrycie jadłam najlepiej  przyrządzoną ośmiornicę w życiu i absolutnie rewelacyjnego tatara z tuńczyka z pomidorami i awokado. Co prawda między 17 a 20 chyba wszystkie knajpy są zamknięte i co najwyżej można napić się wina, ale akurat  mi to wystarczało. A propos wina, w Madrycie koniecznie trzeba pójść do Mercado San Miguel i Mercado San Anton. W tym drugim do wina zdecydowanie lepiej jeść wieprzowinę niż kalmary, bo wieprzowinę, mają jakąś super ze świń, które jedzą kasztany, a kalmary nie są ich specjalnością. Warto też usiąść w którymś z Museo del Jamon, żeby zagryzać wino szynką. Poza tym to przed finałem wszystkie ważne budynki i fontanny ogrodzili barierkami, możliwe też że to było przed paradą gejów, a nie przed meczem. A Franek kupił sobie żółte spodnie i niebieski sweterek i potem dziwił się, że wszyscy panowie w obcisłych podkoszulkach znacząco się do niego uśmiechają, bo w sobotę miasto było pełne gejów, a w niedzielę kibiców. Niestety zanim Madryt ogarnęła gorączka czerwono-żółtego szaleństwa wygranej, my wsiedliśmy do samolotu, ale i tak było fajnie. Hola!

środa, 27 czerwca 2012

06/27/2012

Sandra ma adenowirusa, a my jutro lecimy do Madrytu. Źle mi. Nie ma gorączki, ale infekcję ucha, powiększone węzły chłonne i wysypkę. Myślałam że to od upału, a tu masz ci los. Dzieciak sąsiadki też to złapał i teraz co, będą się tak zarażać nawzajem już zawsze? We wtorek zbadamy jeszcze kupę, a potem to już z górki. No i takie mamy atrakcje, a dziś mecz i zobaczymy, czy jutro w Hiszpanii będzie fiesta czy nie. No to lecę!

wtorek, 26 czerwca 2012

06/26/2012

Jak byłam małą dziewczynką, babcia powtarzała mi, że mam "kapeluszową głowę", jak "prawdziwa dama"; a teraz prawie w każdym nakryciu głowy wyglądam tak, jakbym miała iść i wypasać owce. To tyle w kwestii kapelusza na lato z dużym rondem.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

06/25/2012

Alarm w domu jest naprawę fajny. Szczególnie jeśli się komuś nudzi, albo jest samotny. Z alarmem w domu zawsze coś się dzieje, a im bardziej skomplikowany system, tym lepszy, bo więcej elementów, które mogą się zepsuć. Dziś druga kamera przestała działać, więc od rana dzwonię do kudłatego. Ale to jeszcze nic. Z soboty na niedzielę, między trzecią, a piątą rano alarm włączał się i wyłączał mniej więcej siedem razy. BATTERY ERROR i weź tu bądź mądry.

Brat Franka zapowiedział, że wpadnie do nas na mecz, fajnie by było jakby jeszcze powiedział w jakiej konfiguracji przyjedzie, żebym się mogła jakoś przygotować psychicznie. 

piątek, 22 czerwca 2012

06/22/2012

Może jestem trochę uprzedzona do rodziców Franka, nie powiem że nie, ale proszę was, jak się do kogoś jedzie to się dzwoni, tak? I nie chodzi mi o anons z tygodniowym wyprzedzeniem, tylko o telefon: jesteś w domu? to będziemy za 10 minut, i jest okej. Ale widać nie dla wszystkich.
Byłam w domu, bo zupełnie przypadkiem odmówiłam spotkanie w parku i czekałam na faceta od alarmu, ponieważ jak zwykle, jedna z kamer przestała działać. Sandra ucieszyła się na widok dziadka (na widok babci trudno się ucieszyć, wierzcie mi), a ja razem z facetem od alarmu szukaliśmy kabli i podłączeń.
Dziadkowie posiedzieli godzinę i pojechali, facet od alarmu został. Okazało się, że tym razem to grubsza sprawa, bo to nie wina kamery, tylko najprawdopodobniej ogrodnika, który sadząc winorośl przeciął kabel. Tak więc najpierw musimy naprawić kabel, a potem zobaczymy.
A swoją drogą to naprawdę nie wiem czemu ostatnio mam do czynienia z samymi kudłatymi facetami, moda taka?

czwartek, 21 czerwca 2012

06/21/2012

Dwa dni temu Sandra odkryła kredę. Nie muszę chyba mówić, jak kolorowo wyglądają teraz nasze schody i wjazd do garażu. Malowanie na tablicy jest bez sensu skoro wokół ma tyle przestrzeni, prawda? No i teraz nie wiem, ograniczać dziecko, czy nie. A jeśli to początek jej wielkiej kariery artystycznej, a ją ograniczę i co? Zrujnuję jej życie, tak? To już lepiej umyję te schody.
Teraz to naprawdę w Bukareszcie nie ma czym oddychać i trudno mi sobie wyobrazić, że jutro ma być jeszcze cieplej, jak dojdziemy do 40 stopni w cieniu, to ja pierdolę, nie robię.

środa, 20 czerwca 2012

06/20/2012

Wydaje mi się, że łatwiej byłoby wysłać Emmę w kosmos, niż załatwić jej wjazd do Polski, bo MY jesteśmy w Schengen moi Państwo, a ona nie i nigdy nie była, dlatego od początku maja wałkujemy temat wizy, ale jest szansa, że za trzy tygodnie będzie.
Tęsknię, ostatnio nawet bardzo, dlatego wczoraj zrobiłam bitki wołowe z pieczarkami i kaszą jęczmienną. A kasza była z Polski, oryginalna. Marzy mi się piwo na plaży, ale nie byle jakiej, na Helu, na naszym ciasnym, tandetnym Helu. A wiecie, że w Carrefourze można dostać żelki z Łomianek? Od razu mi raźniej, jak widzę takie kwiatki.

wtorek, 19 czerwca 2012

06/19/2012

Dziś rano dla rozrywki nakrzyczałam na jakiegoś faceta po polsku. On za to krzyczał na mnie po rumuńsku, Takie tam małe nieporozumienie na drodze. Zupełnie się nie zrozumieliśmy, nie wiem jak jemu, ale mi ulżyło. A teraz jestem oazą spokoju, pierdolonym, kurwa, zajebiście wyluzowanym kwiatem na środku jeziora. Miłego dnia owieczki!

poniedziałek, 18 czerwca 2012

06/18/2012

W weekend byliśmy z Frankiem na kursie chirurgicznym w Jassach, widok czterdziestu czterech świńskich żuchw na stole daje do myślenia, szczególnie w mieście, w którym w 1941 roku na rozkaz Iona Antonescu, zamordowano kilkanaście tysięcy Żydów.
Po całym dniu obcowania ze świńską żuchwą padam na łóżko, włączam telewizor, a tam co? film o Antonescu. Rumuni mają naprawdę ciekawą historię, no i mają króla.
Stare miasto piękne, tylko niemożliwie rozkopane i nawet zapach lip nie pomaga, a reszta straszy betonowymi blokami.

środa, 13 czerwca 2012

06/13/2012

Śniło mi się, że Daniel Craig siedział okrakiem na Franku i okładał go deską po twarzy, a to wszystko dlatego że Franek zamiast z kolegą na piwie, spotkał się z jakąś flądrą. Muszę przyznać, że ten Craig coraz bardziej mi się podoba. :)
Obcięłam Sandrze grzywkę, no i tak szczerze, to wiem już dlaczego nie zostałam fryzjerką, zdecydowanie nie mam talentu w tym temacie. Mam nadzieję, że szybko jej włoski odrosną.
Obejrzałabym jakiś dobry film i frustruje mnie to, że w kinach nie ma nic ciekawego.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

06/11/2012

Wróciłam. Nie da się ukryć, że Bukareszt trochę różni się od Wiednia. Uwielbiam ich komunikację miejską i to że wszystko ma sens, no ale w Wiedniu nigdy nie parkowałabym tak jak tutaj, nie kupowałabym też lekarstw bez recepty.
W sobotę byliśmy z Frankiem w nowym klubie, kicz i tandeta, nikt się nie bawi, bo wszyscy gapią się na tańczące laski na scenie. Wydaje mi się, że to jest trochę tak, że im biedniejsze społeczeństwo, tym większą ma potrzebę poczucia pseudo luksusu. Tak tu właśnie jest, drogie samochody, sztuczne diamenty, zbyt mocny makijaż, wszystko na pokaz i zero luzu. Tego akurat nie lubię w Bukareszcie.
Lizbona poszła się wietrzyć, ale podobno pod koniec czerwca mamy odwiedzić Madryt, więc nawet mi powieka nie drgnęła.
A dziś śniła mi się poczta główna i przypomniało mi się, że miałam nadać przesyłkę.

wtorek, 5 czerwca 2012

06/05/2012

Co prawda nie wyrabiam się na zakrętach, ale jestem przeszczęśliwa. Czuję się jak niedźwiedź wypuszczony z klatki. Sandra dziś w nocy miała przerwę w spaniu między 4 a 6 rano, nie wiem czy to pełnia, czy raczej boczne zęby. Nasza Lizbona pod znakiem zapytania, ale to też nie ma znaczenia. Dziś zaparkowałam, tak jak bym prawo jazdy robiła w Bukareszcie.. i niech mi ktoś coś powie. A za naszym domem codziennie wieczorem żaby dają koncert, słychać je nawet przy zamkniętych oknach. To tyle w skrócie, teraz idę błagać jakiegoś fryzjera, żeby mnie przyjął od ręki.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

06/04/2012

Dokładnie wczoraj postanowiłam, że nie będę już zżymać się z własnymi myślami, nie będę tworzyć scenariuszy, ani zastanawiać się czy Franek robi mnie w balona, czy ja jego w większego. To nie ma sensu, bo wszystko jedno, jak bardzo chciałabym kontrolować sytuację i tak na wiele rzeczy nigdy nie będę mieć wpływu. Dlatego wolę koncentrować się na tu i teraz, oczywiście na wszelki wypadek opracowałam też plan B, to nie znaczy że muszę go kiedykolwiek wprowadzić w życie, ale gdyby coś, kiedyś pierdolnęło, to nie zostanę z ręką w nocniku (jak na przykład żona brata Franka).
A propos nocnika, kupiłam Sandrze różowy z melodyjką. Na początku jej się podobał, ale odkąd zrobiła siku na podłogę w łazience, a ja ją zaraz hyc na nocnik, przestraszyła się i omija go z daleka. No nic, może jeszcze polubi.
W środę lecę na duże sympozjum do Austrii, cieszę się i mam stresy jednocześnie, ale w końcu, kto jeśli nie ja?

piątek, 1 czerwca 2012

06/01/2012

Rumuńscy kierowcy są wspaniali, naprawdę, nie ma dnia, żeby ktoś nie jechał po rondzie pod prąd. Popularne są również: jazda na wstecznym (pod prąd oczywiście) i blokowanie prawego pasa, bo ktoś ma coś ważnego do załatwienia. Zupełny brak myślenia o innych, niestety nie tylko na drodze, w życiu też.

czwartek, 31 maja 2012

31/05/2012

W maju jak w raju, no nie wiem, mnie tam nie rozpieścił, ale nie będę marudzić. Nadszedł czas, żeby kupić Sandrze nocnik, teraz zastanawiam się, czy ma być z melodyjką czy bez. Franek zamówił głośniki do ogrodu, które wcale mi się nie podobają i w ogóle uważam, że one są bez sensu, tylko kolejna rzecz, którą mogą nam ukraść. Emma chodzi i płaczę po kątach, bo jej mama miała wylew, ale oczywiście nic mi nie powiedziała, tylko mamie Franka. Emma mówi, że nie chciała mnie martwić, denerwuje mnie to, ale przecież nie będę teraz na nią krzyczeć. A mój kaszel jak był, tak jest, dwie butelki syropu nic nie dały.

środa, 30 maja 2012

05/30/2012

Niedawno przed Domem Wolnej Prasy w Bukareszcie (który trochę przypomina mi nasz Pałac Kultury) stała rzeźba przedstawiająca wielka czerwoną stopę z palcami jak u dłoni ułożonymi w gest zwycięstwa, teraz są pomarańczowe, stopione nogi, tak jakby pomnik był z wosku, stopił się i zostały same buty. Muszę zacząć robić zdjęcia, bo tego się nie da opowiedzieć.

wtorek, 29 maja 2012

05/29/2012

Powiem wam, że jest trochę prawdy w legendach krążących o rumuńskich szpitalach. Dawno nie widziałam takiego syfu, a to wszystko przez Franka oczywiście, bo mu się nie podoba mój kaszel. Wziął mnie z zaskoczenia i wysłał do swojego kolegi na prześwietlenie płuc. To nie szkodzi, że kolega jest ortopedą, a nie pulmonologiem, jak mnie postraszył epidemią gruźlicy, to poszłam za nim w podskokach. Przeprowadził mnie tylnymi drzwiami, rejestrację obeszłam bokiem, dzień dobry tu, tam, proszę się rozebrać, ubrać, do widzenia. W gabinecie karaluchów nie widziałam, ale wszędzie brudno i śmierdzi, połamane łóżka no i tłum ludzi w każdym wieku i stanie. Marzyłam o tym, żeby się owinąć szczelnie folią i nie oddychać, ale nie było takiej opcji. Zdjęcie mojej klatki piersiowej powędrowało z jednego gabinetu do drugiego, oczywiście nie mam gruźlicy, ani zapalenia płuc tylko pozostałości po zapaleniu oskrzeli. Bardzo dobrze, ale jednak dziękuję za takie niespodzianki imieninowe, kwiatki by w zupełności wystarczyły.

05/29/2012

Żeby się nie rozczarować, z samego rana przypomniałam Frankowi, że dziś są moje imieniny. Jeszcze nie rozgryzłam rumuńskiego kalendarza imienin, bo oni tu obchodzą po kilka razy w roku i to dla wszystkich imion, czyli jeśli ktoś nosi trzy imiona świętych to obchodzi imieniny co najmniej trzy razy w roku. Podpięłabym się też i pod rumuńskie imieniny, ale nie mam pojęcia kiedy wypadają, dlatego na razie zostaję tylko przy dzisiejszej dacie. Wczoraj łosoś w beszamelu z kaparami słusznie dostał brawa, ale hitem i tak pozostaje sałata ze świeżego szpinaku z kozim serem i truskawkami. Tylko te truskawki powinny być słodsze, ale skąd mają być, jak ciągle pada i od dwóch tygodni nie może przestać. Władze ogłaszają kolejne kody zagrożenia powodziowego, a nam ukradli kabel telefoniczny i to w centrum miasta.

poniedziałek, 28 maja 2012

05/28/2012

Po weekendzie Buranowskie Babuszki rządzą, co za pomysł i te ciastka w piecu... Come on and dance! Poza tym Eurowizja taka sobie, ciekawiej jest u Franka w rodzinie, normalnie "Dynastia". Oczywiście chodzi o brata Franka i jego upublicznioną kochankę. Wczoraj mama Franka, przedstawiła mi swoją teorię na temat kryzysu w małżeństwie jej starszego syna, a mi opadły ręce, bo albo ona jest tak głupia, albo chce być głupia, albo myśli że ja jestem głupia. Generalnie to tłumaczy wszystko tym, że jej synowa nigdy nie chciała pracować zawodowo, tylko zajmowała się domem i dlatego jej syn ma teraz kochankę i to nie jego wina. No pewnie, w najmniejszym nawet stopniu. A poza tym to oni (rodzice) mają nadzieję, że jeszcze wszystko się ułoży. Nie wierzę w happy end tej telenoweli, ale oglądam dalej.
Dziś mamy panią dziekan na kolacji, fajna babka, zrobię łososia.

piątek, 25 maja 2012

05/25/2012

Wczoraj zaczęłam pisać, ale coś mi przeszkodziło, potem się zawiesiło, a ja się zniechęciłam. Miałam napisać o tym jak było w Warszawie, ale co tu pisać, dużo wina, mało snu, za dużo tequili, rano nie trafiałam łyżką do buzi, ale w sumie byłam grzeczna. A i muszę pamiętać, że na bani gadam po angielsku... to trochę straszne. Przez moment chciałam uciec na weekend do Sopotu, ale w końcu nie pojechałam. Tęsknię, wiadomo, ale już jest lepiej.
Na linii z Frankiem dobrze. Stara się, ja też się staram. On się łasi, ja robię dla niego lasagne i kaszlę sobie w kącie, mam nadzieję, że to nie galopujące suchoty. Muszę się jakoś trzymać, bo właśnie okazało się że w czerwcu lecimy do Lizbony.
Dziś śniło mi się, że byłam w ciąży, ogromny brzuch wystawał mi spod białej letniej bluzki. Już raz miałam taki sen, a miesiąc później oglądałam Sandrę na USG, ale teraz nie... Nie, nie teraz. Stanowczo NIE.

wtorek, 22 maja 2012

05/22/2012

Zaczęło się od tego, że pokłóciliśmy się w nocy z czwartku na piatek, ale to tak, że w myślach już pakowałam walizki i tylko zastanawiałam się, jak to powiedzieć mojemu szefowi. (Chociaż ja wiem, czy na pewno od tego się zaczęło? nie, to było chyba dużo wcześniej, w piątek tylko skumulowały się emocje i pierdolnęło.) Pół piątku przeryczałam, potem wzięłam się w garść i wyobrażałm sobie co by mi powiedział mój psychiatra, z którym spotykałam się trzy lata temu... Powiedziałby: "A czego się pani spodziewała, pani Magdo?" No tak, nie powinnam spodziewać się niczego, w ogóle nie powinnam wielu rzeczy. Powinnam za to, być stanowcza, ale nie do końca mi to wychodzi. Teraz atmosfera jest już lżejsza, w niedzielę Franek zakomunikował mi swoje przemyślenia, a wczoraj ja przedstawiłam mu swoje. (Dosłownie tak było, bo to nie był dialog, to były jednostronne komunikaty z upewnieniem się, że do tej drugiej strony dotarło.) Dziś już się uśmiechamy, muszę jeszcze tylko dokładnie przemyśleć, czy na pewno odnajduję się w tej sytuacji, czy to jest właśnie to czego chcę. Boże, jak dobrze, że mogę podejmować wybory i że nigdzie nie muszę się spieszyć.

poniedziałek, 21 maja 2012

05/21/2012

Generalnie rzecz biorąc, jest bałagan. Napiszę coś więcej, jak zapanuje jako taki porządek i znowu będę ogarniać. A dziś chyba chciałabym być gekonem.

poniedziałek, 7 maja 2012

05/07/2012

W sobotę była impreza urodzinowa Franka, ledwo zdążyłam, bo wracałam z kongresu w Szwajcarii, w głowie kołatały mi się jeszcze resztki białego wina z piątkowej gali i w ogóle byłam średnio przytomna, ale wytrzeźwiałam natychmiast, jak tylko zjawili się pierwsi goście, albowiem był to brat Franka z... kochanką. O kurwa! pomyślałam, bo naprawdę nie spodziewałam się, że pojedzie tak grubo.
Mógł przyjść sam, a ona osobno, bo zaproszeni byli wszyscy, dziewczyny z recepcji też, ale nie, fiut głupi nie wytrzymał, więc delikatnie mówiąc było nieswojo. Zastanawiam się, jak się czuli rodzice Franka, po szesnastu latach małżeństwa, bez uprzedzenia syn przychodzi na imprezę urodzinową swojego brata z kochanką. Zajebiście, dziwię się, ze matka nie dostała zawału, uważam że powinna. Zapytałam Franka czy wiedział o osobie towarzyszącej, powiedział że nie, że miał przyjść sam i że nie rozumie swojego brata. Dobrze, że chociaż tyle, ja też nie rozumiem.
Tak więc, atrakcji mi nie brakuje, cholerna dulszczyzna, Boże jak ja się cieszę, że już w czwartek lecę do Warszawy. Tylko co ja mam kupić Chrześnikowi na Komunię? W dzisiejszych czasach, to ja nie wiem, naprawdę, gdyby był dziewczynką dałabym mu biżuterię, a tak to co?

środa, 2 maja 2012

05/02/2012

Po rumuńsku truskawka to kapszuna, a pchła, to kapusza, no i jak tu się nie pomylić? Bukareszt oszalał, bo podobno w parkach są pchły, które przenoszą zapalenie opon mózgowych, albo jakieś inne gówno. W związku z tym z aptek zniknęły wszystkie preparaty odstraszające owady. Nie wiem, czy im wierzyć, a może to kolejna panika? Oni tu lubią panikować. W zimie ogłaszali kod pomarańczowy, bo zimno, a w latem, bo gorąco, a teraz te pchły, a w warszawskich łazienkach są kleszcze i jakoś wszyscy żyją. 
Wczoraj Franek miał urodziny, a ja miałam wolny dzień sam na sam z Sandrą. Wieczorem byliśmy na starym mieście, piliśmy argentyńskie wino i oglądaliśmy ludzi na ulicy, fajnie było. A dziś poranna kawa w centrum, lubię letni zapach miasta i jego jaskółki. 

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

04/30/2012

W Rumunii też mają długi weekend, nie taki jak w Polsce, ale i tak połowa Bukaresztu wyjechała. Zupełnie bez związku z długim weekendem, pojechaliśmy do Sibiu, Franek miał tam jakieś sprawy, a ja przy okazji chciałam złapać jednego faceta z Izraela.
Oczywiście zamiast o piątej wyjechaliśmy o ósmej i staliśmy w gigantycznym w korku, a potem przeciskaliśmy się przez sznury ciężarówek, ale już przestałam się przejmować takimi rzeczami. Nocowaliśmy w motelu przy obwodnicy, bo nie zdążyliśmy zrobić żadnej normalnej rezerwacji, więc wiadomo jak to wyglądało, jak braliśmy pokój o drugiej w nocy... rano stwierdziłam, że chyba byliśmy jedynymi gośćmi.
Faceta z Izraela nie złapałam, bo nie przyjechał, Franek też niczego nie załatwił więc, postanowiliśmy się poszwendać. Miasto, rewelacja, czerwone dachówki, jak okiem sięgnąć. Nie dziwi mnie, że w 2007 roku było Europejską Stolicą Kultury. Naprawdę warto, gdyby ktoś kiedyś przejeżdżał przez Transylwanię, to polecam. Nie polecam tylko motelu przy obwodnicy, ale w mieście jest mnóstwo pensjonatów, więc wcale nie trzeba tam spać.
Wracaliśmy przez góry i w końcu zobaczyłam Karpaty, bo poprzednio za każdym razem albo były chmury albo noc i nie wierzyłam, że one w ogóle są, ale okazało się, że jednak są.
Puenta niestety nie będzie wesoła, nie należy wrzucać butów luzem do bagażnika, gdyż może je trafić szlag. Wszystkiemu winne są walizki, które na pewno się o siebie ocierały. Nie, nie znajdę drugich takich samych (butów, nie walizek)!

czwartek, 26 kwietnia 2012

04/26/2012

Nie mogę się skupić, robię dziesięć rzeczy na raz i ciągle o czymś zapominam. Najczęściej zapominam o załącznikach. Na dodatek pogoda taka zmienna, że zgłupieć można. No ale do rzeczy, w końcu wymyśliłam prezent dla Franka na urodziny, a przy okazji też znalazłam bardzo fajne miejsce na lunche i sobotnie śniadania. Slow-food, świetna sałata z marynowaną cielęciną, mało tego, zanim się zdecydowałam co zjem, mogłam spróbować każdego dania. A po sąsiedzku mają sklep z szałowymi butami... hmm cóż za zbieg okoliczności!

środa, 25 kwietnia 2012

04/25/2012

Z tego wszystkiego oddałam samochód do serwisu, bo i tak potrzebował przeglądu. Obecności kota nie stwierdzono. Nowych kup w garażu też nie. Czyli problem kota zniknął tak samo nagle, jak się pojawił. Ale oczywiście to mnie muszą się przytrafiać takie rzeczy. Powinnam się do tego przyzwyczaić. 
Franek wrócił i zaraz wyskoczył z wyznaniem, że troszeczkę mnie oszukał, a właściwie to nie oszukał, tylko nie do końca powiedział prawdę, bo nie był tylko w Phoenix, ale też w Vegas. Nie chciał mi powiedzieć wcześniej, żebym się nie złościła. Co za głupek. Jak dla mnie to mógłby polecieć i na Hawaje tylko, wolałabym, żeby był ze mną szczery, a nie kręcił i cichaczem wyrzucał paragony ze sklepów. Mam nadzieję, że zrozumiał. Triumfalnie oznajmił mi też, że ma dla mnie prezent na urodziny, ale to niespodzianka i zabrał go do biura, żebym nie podglądała. Obstawiam, że to bielizna. Mogłaby też być jakaś błyskotka, ale nie wydaje mi się. Poza tym, to tak się walnęłam w plecy, że nie mogę oddychać.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

04/23/2012

Kot żyje, ma się raczej dobrze i mieszka w moim samochodzie. Naprawdę! Mieszka sobie gdzieś z tyłu, w osłonie podwozia i jeździ ze mną wszędzie, w sobotę byliśmy nawet na myjni. Wiem, że jest tam na pewno, bo zaczęłam zostawiać samochód na podjeździe i zarejestrowały go kamery. Niewykluczone, że jest głuchoniemy, albo niemową, bo nie wydaje żadnych dźwięków. Ktoś może ma jakiś pomysł na to, jak się go pozbyć? Wolałabym humanitarne sposoby, więc wjeżdżanie do rzeki odpada.

piątek, 20 kwietnia 2012

04/20/2012

Dziś najchętniej napisałabym list do jakiegoś kobieco pisma, może być Claudia, może być Pani Domu, wszystko jedno. List brzmiałby tak:

"Droga Redakcjo,
Mam kota widmo. Nikt go nie widział, nawet pies, ale codziennie rano znajduję w garażu kocie odchody. Ślady wskazują również na to, że dobiera się do psiej karmy. Co robić?
Z poważaniem,
Judyta"

No przecież, że Judyta, chyba nie wierzycie, że podpisałabym się swoim imieniem pod "kotem widmo", jeszcze ktoś by pomyślał, że mam zwidy i przysłaliby psychiatrę.
To tyle w temacie zwierząt. Poza tym mam wkurwa na cały świat, o!

czwartek, 19 kwietnia 2012

04/19/2012

Wiecie, że tutaj już kwitną bzy? A kasztany mają takie duże liście... Wychodzę wczoraj z pracy i nie mogę uwierzyć, że samochód księgowego wygląda, jakby sto lat nim nie jeżdził, rozejrzałam się dokładniej, a tu wszystkie samochody na ulicy brudne. To pewnie przez te pyłki, pomyślałam, wszystko kwitnie, moje jabłonki też. Ale okazało się, że to nie pyłki, tylko piasek znad Sahary. No i proszę, Afryka mnie jednak wzywa :)

Od dwóch dni mamy kota. To znaczy wydaje mi się że kota, przynajmniej na to wygląda po kupie w garażu, bo na oczy go jeszcze nie widziałam. Nie wiem jakim cudem wchodzi i wychodzi niezauważony. Mam nadzieję, że to kot sąsiadow, a nie kotna kotka i że pójdzie sobie zanim go dopadną psy. A swoją drogą to musi być spryciaż, skoro przeżył już dwa dni. Sandra na pytanie: co zrobimy z kotem? odpowiedziała: pa, pa. No i wszysko jasne.

środa, 18 kwietnia 2012

04/18/2012

Zielono, ładnie i tylko zły sen w nocy. Nawet nie koszmar, koszmar to był wczoraj, zły sen po prostu. Może przywiązuję zbyt dużą wagę do snów, ale już tyle razy to moje wewnętrzne ja, pokazało mi prawdę, pomogło zrozumieć albo znaleźć odpowiedź, że... jak tu nie wierzyć? Ostrzeżenia, pogodzenia, pożegnania, to wszystko było.
Franek się zameldował, doleciał, a ja obejrzałam ostatnie odcinki Desperate Housewifes, a potem planowałam tygodniową ucieczkę na Capo Verde. Nie, nie teraz, w listopadzie i z latawcem oczywiście :)

wtorek, 17 kwietnia 2012

04/17/2012

Dreams are my reality... the only real kind of real fantasy...

No i wróciłyśmy, prosto na obiad Wielkanocny u rodziców Franka. Przysięgam to jakiś Matrix, dopiero co skończyłam święcić jajka, a tu znowu to samo. Szkoda, że z Bożym Narodzeniem tak nie jest, tylko mamy razem. Sandra cały lot chodziła po samolocie i jednemu panu chciała ukraść telefon, a jakiemuś dziecku zjeść serek. Nic tylko ją puścić w miasto samą, na bank coś przyniesie. Myślicie, że to dlatego, że w połowie jest Rumunem, a może wszystkie dzieci tak mają? Boże, jestem okropna.
Po ostatnich doświadczeniach stwierdzam, że lotnisko w Bukareszcie jest bardziej przyjazne mamom samotnie podróżójącym z dziećmi, chociaż nie ma na nim placyków zabaw, a na naszym Chopinie są.
Przypomniało mi się, że jak lądowałyśmy w Warszawie to pan kapitan był tak dowcipny, że powiedział: "Witam Państwa w Warszawie, na lotnisku imienia Fryderyka Szampana." Jasnowidz, czy co? No bo przepowiedział tego szampana jak nic. A skończyło się tak, że złamałam obcas, ponieważ było mi dość asymetrycznie, wspólnie z koleżanką złamałyśmy drugi, jak w reklamie mentosa. Ale to nieprawda, wcale nie było mi wygodnie i cały czas leciałam do tyłu. A teraz muszę oddać buty do szewca, albo kupić nowe.
A dziś Franek leci do Stanów. No i tak będą wyglądały najbliższe dwa miesiące. Ja wracam, on wylatuje, on wraca, mnie nie ma. Tylko jakoś tak wcale mi nie żal. Nie wiem, czy powinnam się martwić, czy poczekać, bo na pewno zatęsknię?

wtorek, 10 kwietnia 2012

04/10/2012

Są takie daty, dni które pamiętamy. Większość osób, które znam, dokładnie pamięta co robiło 11. września 2001 roku, podobnie jest z dzisiejszym dniem. Wtedy we wrześniu uczyłam się do egzaminu, bo miałam poprawkę, a dwa lata temu jechałam na konferencję w Krakowie, zadzwoniła do mnie koleżanka i kazała włączyć radio... Odstawiam na bok politykę, to była nardowa tragedia i mam ściśnięte gardło, jak o tym myślę.

Ściska mi gardło jak się wzruszam, albo jak się wkurzam i wtedy również mam łzy w oczach. Jak wylatywałyśmy w zeszłym tygodniu też tak miałam. Powiem tylko tyle, że rodzice Franka odwozili nas na lotnisko. Co się nasłuchałam to moje. Rozumiem, że oni się martwią, ale ja kurwa mać nie jestem półgłówkiem i znam swoje dziecko. Sandra doskonale zniosła lot i naprawdę katar to nie choroba. Franek mówi, żebym wyluzowała. A co ja robię, jeśli się nie luzuję? Pewnie, ze wyluzowałam, przecież nikogo nie zabiłam, nikomu też nie powiedziałam, żeby spierdalał. Ale on też nie lepszy, przyleciał w sweterku, bo nie sprawdził, że w Warszawie 5 stopni i zdziwiony na lotnisku, że zimno. Nie ma zmiłuj i tak przeczołgałam go po kościołach na Starówce. Potem odsiedział swoje przy stole. A w śnieżną niedzielę, zapodałam latanie po cmentarzu. "Smoking kills, so do I."

Franek wrócił, ja zostałam. Boże, jak mi brakowało tych wieczorów z dziewczynami...i night-driversów, a podobno mogą ich zlikwidować, świnie. Ale na razie nie mam co płakać, jeszcze cztery dni (i nocy), którymi mogę się cieszyć.

wtorek, 3 kwietnia 2012

04/03/2012

Jakoś tak mi jest nijako, ale nic, przejdzie. Wszystko przejdzie.
Wczoraj szczepiłam Sandrę na różyczkę i na ospę wietrzną za jednym zamachem. Dużo jest teorii, szczepić nie szczepić, ale teraz tyle tych powikłań, że zgłupieć można, bo każdy mówi co innego, więc pomyślałam, że to żadna frajda chorować na ospę i ją zaszczepiłam. Dostała zastrzyk w ramię i nawet niezapłakała. A mi się ręcę spociły, jak zobaczyłam igłę. Potem Sandra zabrała naszej pani doktor stetoskop i siedziała uśmiechnięta. Naprawdę, aż nie wiedziałam co powiedzieć.
Jutro ma być 25 stopni, a w czwartek w Warszawie 7 no i jak ja mam się spakować? Chyba wezmę kozaki. Już widzę minę Franka, jak sprawdza prognozę pogody...

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

04/02/2012

Pamiętacie, była taka amerykańska komedia, w której matka doradzała córce, żeby wychowała sobie męża stosując zasady, jak przy tresurze psów? Zanalazłam ją na Youtubie: "If a Man Answers". Uwielbiam ten film, nic nie stracił na aktualności.

piątek, 30 marca 2012

03/30/2012

Miałam plan... założę seksowną bieliznę, pończochy i płaszcz, i w takim stroju odbiorę Franka z lotniska, żeby coś się działo, żeby było inaczej, żeby wiedział, że mnie nie wypuszcza się z łóżka, nie tylko z domu, ale... ale Franek oznajmił mi, że już się umówił z ojcem, że go odbierze. No i plan poszedł się wietrzyć, najpierw pomyślałam... ale jak to??? kurwa mać!!! ale potem... Położyłam Sandrę spać, wypiłam kieliszek Chardonnay, potem drugi i przesiedziałam cały wieczór w dresie z iPadem na kolanach i było mi naprawdę dobrze.
Franek dotarł koło północy. Dostałam koszulkę, która wygląda tak, jakby jej ktoś nożyczkami odciął dekolt, ale chyba ją polubię. Przywiózł też pieprz i sól w takich gigantycznych młynkach, jakie mają w drogich restauracjach. Popatrzyłam na ich fallistyczne kształty i zapytałam, czy dając mi taki prezent chce mi powiedzieć, że wyjeżdża na dłużej, ale chyba nie zrozumiał aluzji. Dziś nic mi się nie śniło, to znaczy na pewno coś mi się śniło, ale nie pamiętam co.

czwartek, 29 marca 2012

03/29/2012

Wczoraj wieczorem, już sama, kończąc butelkę kalifornijskiego białego wina, które mnie zresztą trochę rozczarowało nadmierną goryczką, myślałam, że właśnie kończę pewną znajomość. Okazało się jednak, że nie. Cieszę się. Franek wraca... i dobrze, ostatnio prowadzę z nim ożywione dialogi, niestety głównie w swojej głowie. Dziś w nocy znowu śniła mi się woda, coś jak nasz Hel, tylko cieplej i bardziej skaliście, jak to bylo... jakiś statek, kwiaty, domki na zboczu góry, niebieska bluza mojego towarzysza... i ja, zupełnie zabłąkana.

środa, 28 marca 2012

03/28/2012

Franek pojechał na narty między innymi ze swoim bratem. Chłopcy się bawią i wrzucają zdjęcia na fejsbooka. Kochanka z żoną brata prześcigają się, która więcej razy kliknie LIKE. Paranoja. Ale to jeszcze nic, dziś śniło mi się, że pływałam z dużymi ssakami morskimi i rozpoznawałm ich płeć. Przyznam, że momentami było to całkiem obrzydliwe. A propos snów, pamiętacie jak jakiś czas temu śniło mi się, że całowałam się z jednym naszym klientem? Właśnie napisał mi smsa: "Buziaki! Całusy i w ogóle :-)" To była odpowiedź na moje pytanie kiedy wraca z urlopu. Całe życie z wariatami. A dziś wieczorem sushi night z polskimi dziewczynami. Białe wino już się chłodzi.

wtorek, 27 marca 2012

03/27/2012

Mój nos ma wrażenie, że chusteczki higieniczne wcale nie są mięciutkie jak kaczuszka, tylko bardziej przypominają papier ścierny... a to dopiero drugi dzień kataru. Wczoraj chodziłam po domu w masce chirurgicznej, oczywiście nie było fajniejszej zabawy niż ściąganie mi tej maski z twarzy, Sandra była zachwycona. Na noc wzięłam amerykański syrop, po którym można zobaczyć smoka w kuchni przy barze, spałam jak zabita, a rano zrobiłam aferę, że ktoś nam ukradł psa. Okazało się, że treser wziął go na szkolenie. Fajnie, swoją drogą, mógłby mnie łaskawie powiadomić, że go zabiera. Zawsze tak jest, jak Franka nie ma.

poniedziałek, 26 marca 2012

03/26/2012

W tej całej sytuacji z kochanką brata Franka najbardziej wkurza mnie ciche przyzwolenie ich rodziny z Frankiem włącznie. Nie rozumiem tego, po prostu nie rozumiem. Okej niech sobie bzyknie na boku jak musi, raz, drugi, nie mnie oceniać, ale utrzymywanie takiej relacji, podczas gdy ta jego żona świata za nim nie widzi i cierpi, to jest kurwa jakaś tortura. I nikt nic nie mówi. A potem ta żona będzie miała taką depresję, że wyląduje w psychiatryku albo w trumnie, bo sobie strzeli w końcu w łeb, albo się rozwali samochodem i wszyscy będą zdziwieni... ale jak to sie stało? Tak to. Rzygać mi się chce. A Franek niby mówi, że nie pochwala takich sytualcji (dosłownie tak powiedział "nie pochwalam" co to kurwa jest?!), ale to przecież nie jego życie, więc co ma zrobić? A ten palant, jego brat przylatuje, jak sztubak z różami do pięknej pani na recepcji. A Franek siedzi cicho, bo to nie jego sprawa... i to mnie właśnie wkurza najbardziej.

A na dodatek mam zryte gardło i głos jak Barry White. Mam nadzieję, że Sandra tego nie złąpie. Chyba przesadziłam z bieganiem w krótkim rękawku. Aaaa nie mogę chorować, nie teraz!

piątek, 23 marca 2012

03/23/2012

Zaczęło się od tego, że czekałam na Franka godzinę w samochodzie. Na początku pomyślałam, że to nawet fajnie, bo pomaluję sobie paznokcie, potem napisałam mu smsa, że czekam pod kliniką, nie wejdę bo jestem wypindrzona, no i te paznokcie jeszcze mi schły. Gdy rozważałam powrót do domu i pierdolnięcie tej zasranej randki, zadzwonił i powiedział że za pięć minut zejdzie. Oczywiście z pięciu minut zrobiło się piętnaście, wytrzymałam. Wsiadł do samochodu cały w skowronkach, jedną ręką dawał mi czekoladki, drugą mnie głaskał, chciałam mu przylać naprawdę, ale my się nawet nie potrafimy kłócić, więc tylko kazałam się przeprosić, powiedziałam co myślę o czekaniu przez godzinę (kurwa!) w samochodzie i dałam spokój. Kolacja była dobra, białe wino jeszcze lepsze, owocowe, wiosenne, trochę się pośmialiśmy z naszego pierwszego spotkania, trochę ze znajomych, a potem dowiedziałam się, że jedna z dziewczyn z recepcji jest kochanką brata Franka i że wszyscy o tym wiedzą razem z żoną, ale ona i tak nic nie może z tym zrobić, albowiem jest zaniedbaną kurą domową. To był jednak gwóźdź programu. Trochę mi atmosfera siadła, Frankowi nie. On się w ogóle nie przejmuje, a ja nie mogę przestać o tym myśleć. I weź się tu poświęcaj dla rodziny, nie ma mowy! Idę szukać butów w internecie. A potem nauczę się latać, o!