piątek, 26 października 2012

10/26/2012

Dawno mi się tak piątek nie dłużył, słowo daję, może dlatego że spałam 4 godziny, bo w nocy byliśmy na premierze nowego Bonda. I tu miłe zaskoczenie, wcale nie przepadam za Craigiem, a jednak dał radę. Dał! Dobry powrót do korzeni, trochę ironii, Aston Martin i wstrząśnięte Martini, na początku trochę przysnęłam, ale od sceny w chińskim kasynie, nie zmrużyłam już oka. I ten głos Adele... wszystko do siebie pasuje, prawdziwy powrót agenta zero, zero siedem.
Jutro u nas w domu odbędzie się zjazd (albo najazd - zobaczymy jak to będzie) rodziny Franka od strony ojca, kończę opracowywać menu, ale nie, nie, nie, nie wszystko robię sama, atrakcją wieczoru ma być sushi master sprowadzony przez jednego z kuzynów Franka, więc ja mam na głowie tylko sałatki, deser no i jakieś mięso dla tych co pogardzą rybką. Poza tym, że nie jestem pewna czy wystarczy nam dla wszystkich talerzy, to jestem wyluzowana i w ogóle się nie stresuję.
A wybiegając w przyszłość, w następnym tygodniu idziemy z Sandrą poznawać przedszkole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz