Dzień przed moim wyjazdem do Kopenhagi Sandra dostała gorączki, bo oczywiście nie może być normalnie. W nocy miała prawie czterdzieści stopni, a ja byłam niewiele bardziej przytomna od niej. Do rana zbiłyśmy do 36-ciu, więc podjęliśmy z Frankiem decyzję, że ja lecę on zostaje, a jak do czwartku będzie już zupełnie okej, to doleci i on. Rodzice Franka, oczywiście nabzdyczeni, bo jak to tak??? Więc znowu wyszłam na wyrodną matkę i nie ważne że pracującą... ale mam to głęboko w dupie i nie zamierzam się przejmować tym co oni myślą, już nie. To Franek ma mnie rozumieć, a nie oni. A poza tym do jasnej cholery jest ojcem tak, więc mamy równouprawnienie. Gadu, gadu, ale jak wyjeżdżałam na lotnisko, a Sandra płakała, to ja też. No i taka twarda jestem, proszę.
W Kopenhadze, po pierwsze zimno, po drugie wieje, po trzecie wszystko tak poukładane jak w pudełeczku. Podoba mi się, ale nie wiem czy chciałabym tam na przykład mieszkać. Pomijam ceny, chodzi mi raczej o klimat, atmosferę... język (straszny).
Franek w końcu doleciał w czwartek wieczorem, poszliśmy na kolację, zdaje się że jadłam jelenia, nie istotne, ale zatrułam się tak, że myślałam, że zejdę, a Franek dostał dreszczy i telepało nim do rana. Świetnie naprawdę.
W Bukareszcie jesień, znowu nastał czas mgieł, ale jutro podobno ma być 28 stopni, czekam. Czekam na jeszcze jeden lunch na dworze.
Skandynawskie da się ogarnąć, dla mnie czarną magią jest rumuński.
OdpowiedzUsuńA Dania jest niesamowita! Moim zdaniem. I te RYBY!!! Kocham ryby. Świeżutkie takie... ech... mniam. Tylko ich jadłospis, sposób przyrządzania, i dla mnie - przede wszystkim ceny - ustawiają ją w ostatniej setce porzadanych krajów-;))
M.
Widocznie mam duszę romańsko-słowiańską ;)
UsuńNie denerwuj mnie dziś tymi rybami, Franek już mi narobił smaka, wystarczy... a ja o chlebie i wodzie.
Kulinarnie wybieram Azję, klimatycznie też ;)