poniedziałek, 9 lipca 2012

07/09/2012

Berlin nadal lubię, za to Airberlin nieco mniej. Najpierw samolot spóźnił się jakieś trzy godziny, a gdy w końcu doleciał do Wiednia, w którym miałam się przesiadać, i już myślałam, że jednak zdążę na ten do Bukaresztu o 21.45, okazało się, że samolotu nie ma. Spędziłam więc pół nocy na lotnisku i dotarłam do domu o siódmej rano. W między czasie Franek odpalał jakieś dziwne akcje, że niby czekał na mnie na mieście, potem mu się wyładował telefon, w końcu po mnie przyjechał, ale jakoś mi to wszystko śmierdzi, a może się czepiam? Nie wiem, czasami w ogóle go nie rozumiem. Jutro odnawiam polski paszport dla Sandry, znowu tona papierów, no i jeszcze musimy zrobić zdjęcie. Niech ten tydzień będzie normalny, proszę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz