poniedziałek, 3 grudnia 2012

12/03/2012

Zacznijmy od końca... Mam zapalenie oskrzeli, przynajmniej tak mi się wydaje, jeśli dobrze zrozumiałam rumuńską panią doktor. Mam siedzieć w domu, nie kaszleć na dziecko i przez siedem dni łykać antybiotyk. Pięknie. A za oknem wiatr wyje tak niemiłosiernie, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. Naprawdę, nie da się chorować w takich warunkach.

W sobotę wróciłam z Paryża w takim stanie, jakby mnie ktoś obił kijem, ale oczywiście pojechałam jeszcze na zakupy i przydźwigałam dziesięć siat nie wiem do końca czego, a w międzyczasie byłam z Sandrą na placu zabaw i zrobiłam obiad. W niedzielę było gorzej, bo jak pochylałam głowę, to miałam wrażenie, że mi wypadną wszystkie górne zęby (na szczęście to podobno tylko katar w zatokach i zęby jeszcze mam), ale nie mogłam się mazać, tylko zebrać do kupy i odebrać Franka z lotniska. No i w końcu doczekałam się szlafroka z Victorii Secret, nie jest tak puchaty, jak ten z zeszłorocznej kolekcji, ale też różowy.

W Paryżu było zimno i chaotycznie, ale sama chciałam tam pojechać, chciałam już sześć lat temu, ale nie było powodu, teraz powód był naciągany, ale jeśli pojechałam raz, to teraz będę już jeździć co roku, tak to działa i o to chodziło, więc mimo zachrypniętego głosu i dreszczy w piątek wieczorem, było warto. Oooo Champs Elyseeeees...

Zanim poleciałam do Paryża, byłam na pogrzebie mamy przyjaciela Franka. Sama, bo Franek był w Stanach. Nie wiem czy orientujecie się jak wygląda żegnanie zmarłego w tradycji prawosławnej, ja coś tam wiedziałam, ale na pogrzebie byłam pierwszy raz. Trauma. Naprawdę, jest tak smutno, że pęka serce.
Pani Marianna, którą znałam i ostatni raz rozmawiałyśmy chyba trzy tygodnie temu, długo chorowała na raka. Było źle, raz gorzej, potem lepiej, były operacje, chemia i tak dalej. Na wiosnę było bardzo źle, ale teraz, trzy tygodnie temu, siedziałyśmy razem przy stole, Sandra u niej na kolanach, wzniosłyśmy nawet toast czerwonym winem, niestety potem nagle zaczęło być znowu bardzo źle. Ostatnie dni cierpiała okropnie, a rodzina razem z nią. Umarła w domu, w niedzielę. W Rumunii, jest inaczej, bo ciało prawie zawsze zostaje w domu, a bliscy czuwają, bo zmarły nawet przez chwilę nie powinien być sam. Przychodzi rodzina, przyjaciele, znajomi, każdy się żegna, zapala świece, wspomina, płacze i tak 24 godziny na dobę, aż do pogrzebu. Kiedyś w Polsce też tak było, albo podobnie, ale teraz chyba nawet na wsiach odchodzi się od tej tradycji.
Pogrzeb był we wtorek, ksiądz przyjechał do domu, wyniesiono trumnę (otwartą, bo zamykają dopiero na cmentarzu), a po drodze ktoś stłukł gliniane naczynie, żeby odgonić złe duchy. W kościele nie rozumiałam zupełnie nic, ale co tu rozumieć... księża śpiewali, wszyscy stali ze świeczkami, były wieńce jak u nas, ale był też stół z chlebem, winem i koliwą. Koliwę robi się specjalnie przy okazji pogrzebów, albo wspominania zmarłych, to płatki owsiane z wodą, miodem i orzechami, dobre, chyba na osłodę życia.

W Warszawie znowu byłam tylko cztery dni, za każdym razem razem obiecuję sobie, że następna wizyta musi być dłuższa, a i tak wychodzi jak zawsze. Więc było tak: szybko, szybko, zakupy, plotki, sprawunki, szybko. Udało mi się dostarczyć sery, ale wstyd okropny, bo mój ojciec przysięgał, że tego sera z poprzedniej, wrześniowej dostawy nie otwierał, a jakimś cudem był jednak otwarty... tak, ser owczy po dwóch miesiącach śmierdzi niemiłosiernie, niestety rozlał się w torbie, w której były pozostałe trzy, nowe sery, a miały być ładnie opakowane... obciach jak cholera, a smród w samochodzie mojej mamy, w której to wszystko się wydarzyło, jeszcze większy. To tyle w kwestii kontrabandy.
A i jeszcze muszę sobie zapamiętać, żeby nigdy więcej nie pić drogiej whiskey, która śmierdzi jak podkłady kolejowe, zbyt wyrafinowany smak dla mojego podniebienia. I nadal będę przysięgać, że zapalenie oskrzeli mam dlatego, że zmarzłam na pogrzebie i nie ma to nic wspólnego ze staniem na tarasie w samej bluzce w nocy z soboty na niedzielę, ale było śmiesznie. Czy ja kiedyś zmądrzeję? Wątpię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz