środa, 12 grudnia 2012

12/12/2012

Piękną mamy dziś datę, a w 1212 roku to już w ogóle były same dwunastki i jakoś świat się nie skończył, ale my mamy czekać do dwudziestego, tak? To czekamy, bez sensu, bo nie wiem czy mam płacić ten PIT-5, czy nie warto. No ale żarty na bok, bo nas tu całkiem porządnie przysypało i zawiało, zupełnie jak w styczniu. Wczoraj Franek zawiesił się na podjeździe i już prawie chciał powiedzieć, że to moja wina, ale na szczęście dla niego, nie powiedział. Perspektywa odśnieżania trochę mnie załamuje. Teraz wyszło słońce, ale podobno mam się nie cieszyć, bo w nocy przyjdzie minus szesnaście i wtedy dopiero będzie hardcore jak to całe błoto pośniegowe weźmie i zamarznie. Muszę pamiętać, żeby kupić sól. Rozrywkowo będzie, a jutro Franek zostawia nas w śnieżnej krainie i leci do Bilbao... nie, wcale nie jestem zła, ani zazdrosna, że u niego będzie plus dwanaście, a u mnie minus, wcale, ale niech najpierw odkopie antenę ze śniegu, bo będzie sabotaż.

Właśnie odkryłam, że onet, czy tam inny blog.pl skasował mojego starego bloga i tego pośredniego też... nie będę po nich płakać, no ale tak bez uprzedzenia? A może uprzedzali, tylko nie zwróciłam uwagi? No nic, czyli teraz to już zupełnie koniec patrzenia w przeszłość. Nawet już nie mam gdzie stawiać grubej kreski. Miałam ostatnio sen, taki z cyklu dziwne, co to miał mnie godzić z przeszłością, chciałam go opisać, tak na zakończenie, ale nie zdążyłam, widocznie tak miało być...bye, bye, baby, baby goodbye.

A w Bukareszcie jest radio, które od pierwszego grudnia, na okrągło i non stop aż do wyrzygania puszcza piosenki świąteczne, chyba powoli zaczynam mieć dosyć, ale jeszcze jest...90,8 FM.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz