środa, 19 grudnia 2012

12/19/2012

Słowo się rzekło, indyk u płotu. Zamówiłam świeżego, odbieram w sobotę i zaczynam tany.
Moja mama przyjedzie w piątek z uszkami, śledziem, bigosem i keksem, Franek żąda mozzarelli i gołąbków, a ja naprawdę chciałabym, żeby był już dwudziesty szósty, być w samolocie do Londynu i mieć wszystko w dupie. 
A tym czasem, Merlot mi się skończył... pomysł z burakami w balsamico, bardzo mi się podoba, muszę tylko sprawdzić, czy mam jeszcze balsamico. 

Stefan Banica to taki rumuński Elvis Presley skrzyżowany z Shakin Stevensem, byliśmy na jego koncercie, miał być świąteczny, ale po kilku piosenkach zmienił się w rockendrolowy, też fajnie. 
Jeśli któraś z pań jest ciekawa, jak wygląda rumuński playboy to proszę bardzo:
O! a to jest nawet nagranie z tegorocznego koncertu:

Wczoraj zrobiłam przedświąteczną kolację, nie wiem jak mi się to udało, naprawdę, bo piekłam kaczkę, bawiłam się z Sandrą, piekłam schab, śpiewałam, ganiałam, rozprawiałam się ze specjalistami od pieca, zmywałam podłogę, nakrywałam do stołu, szukałam bombek, prasowałam obrus i sprzątałam jednocześnie, a Emma na cały dzień ugrzęzła w urzędzie imigracyjnym. Byłam gotowa na pięć minut przed pierwszymi gośćmi, perfekcyjna pani domu, to mało. 
Kaczka wyszła świetna, schab też niezły, właśnie kawał schabu wylądował mi na spodniach więc, to chyba znak, że już mam więcej nie pisać głupot. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz