poniedziałek, 11 czerwca 2012

06/11/2012

Wróciłam. Nie da się ukryć, że Bukareszt trochę różni się od Wiednia. Uwielbiam ich komunikację miejską i to że wszystko ma sens, no ale w Wiedniu nigdy nie parkowałabym tak jak tutaj, nie kupowałabym też lekarstw bez recepty.
W sobotę byliśmy z Frankiem w nowym klubie, kicz i tandeta, nikt się nie bawi, bo wszyscy gapią się na tańczące laski na scenie. Wydaje mi się, że to jest trochę tak, że im biedniejsze społeczeństwo, tym większą ma potrzebę poczucia pseudo luksusu. Tak tu właśnie jest, drogie samochody, sztuczne diamenty, zbyt mocny makijaż, wszystko na pokaz i zero luzu. Tego akurat nie lubię w Bukareszcie.
Lizbona poszła się wietrzyć, ale podobno pod koniec czerwca mamy odwiedzić Madryt, więc nawet mi powieka nie drgnęła.
A dziś śniła mi się poczta główna i przypomniało mi się, że miałam nadać przesyłkę.

2 komentarze:

  1. A ja już chciałam wieszać psy na poczcie, kurierach i różnych innych Hermesach-:))

    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, to ja nawalam, ale traktuję sprawę honorowo, więc dojdzie :)

    OdpowiedzUsuń