piątek, 25 maja 2012

05/25/2012

Wczoraj zaczęłam pisać, ale coś mi przeszkodziło, potem się zawiesiło, a ja się zniechęciłam. Miałam napisać o tym jak było w Warszawie, ale co tu pisać, dużo wina, mało snu, za dużo tequili, rano nie trafiałam łyżką do buzi, ale w sumie byłam grzeczna. A i muszę pamiętać, że na bani gadam po angielsku... to trochę straszne. Przez moment chciałam uciec na weekend do Sopotu, ale w końcu nie pojechałam. Tęsknię, wiadomo, ale już jest lepiej.
Na linii z Frankiem dobrze. Stara się, ja też się staram. On się łasi, ja robię dla niego lasagne i kaszlę sobie w kącie, mam nadzieję, że to nie galopujące suchoty. Muszę się jakoś trzymać, bo właśnie okazało się że w czerwcu lecimy do Lizbony.
Dziś śniło mi się, że byłam w ciąży, ogromny brzuch wystawał mi spod białej letniej bluzki. Już raz miałam taki sen, a miesiąc później oglądałam Sandrę na USG, ale teraz nie... Nie, nie teraz. Stanowczo NIE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz