wtorek, 10 kwietnia 2012

04/10/2012

Są takie daty, dni które pamiętamy. Większość osób, które znam, dokładnie pamięta co robiło 11. września 2001 roku, podobnie jest z dzisiejszym dniem. Wtedy we wrześniu uczyłam się do egzaminu, bo miałam poprawkę, a dwa lata temu jechałam na konferencję w Krakowie, zadzwoniła do mnie koleżanka i kazała włączyć radio... Odstawiam na bok politykę, to była nardowa tragedia i mam ściśnięte gardło, jak o tym myślę.

Ściska mi gardło jak się wzruszam, albo jak się wkurzam i wtedy również mam łzy w oczach. Jak wylatywałyśmy w zeszłym tygodniu też tak miałam. Powiem tylko tyle, że rodzice Franka odwozili nas na lotnisko. Co się nasłuchałam to moje. Rozumiem, że oni się martwią, ale ja kurwa mać nie jestem półgłówkiem i znam swoje dziecko. Sandra doskonale zniosła lot i naprawdę katar to nie choroba. Franek mówi, żebym wyluzowała. A co ja robię, jeśli się nie luzuję? Pewnie, ze wyluzowałam, przecież nikogo nie zabiłam, nikomu też nie powiedziałam, żeby spierdalał. Ale on też nie lepszy, przyleciał w sweterku, bo nie sprawdził, że w Warszawie 5 stopni i zdziwiony na lotnisku, że zimno. Nie ma zmiłuj i tak przeczołgałam go po kościołach na Starówce. Potem odsiedział swoje przy stole. A w śnieżną niedzielę, zapodałam latanie po cmentarzu. "Smoking kills, so do I."

Franek wrócił, ja zostałam. Boże, jak mi brakowało tych wieczorów z dziewczynami...i night-driversów, a podobno mogą ich zlikwidować, świnie. Ale na razie nie mam co płakać, jeszcze cztery dni (i nocy), którymi mogę się cieszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz