piątek, 7 października 2011

10/07/2011

Z regularnoscią wpisów zdecydowanie jestem na bakier. A miało być tak pięknie. Miałam rozpisać się o tym, jak obca jest teraz dla mnie Warszawa. Miałam podzielić się wrażeniami z podróży pociągiem klasy TLK. Małam napisać o tym, że nie mam czasu i jak świetnie idą mi negocjacje z szefem. No ale nie miałam czasu... Za to przyrżnęłam sobie drzwiami od samochodu w pysk, a moja mama na to: "może lodzika?"... nie dałam rady. Potem ratowałam przyjaciółkę z depresji, bo taki jeden kutas naobiecywał i zostawił. A następnego dnia miałyśmy z moimi dziewczynami stypę po dziadku i skończyłam na rozmowach z night driversem o 3 nad ranem. Masakra. A potem pojechałam z moją mamą na grzyby i udawałam w samochodzie, że śpię, żeby się nie porzygać. Straszne. Na koniec poleciałam na Bałkany i spotkałam się na konferencji z Frankiem, obydwoje byliśmy służbowo, ale połączyliśmy przyjemne z pożytecznym i tam pierwszy raz zobaczyłam, że Franek naprawdę potrafi byc zazdrosny. Podoba mi się nawet ta jego zazdrość, takie niby nic, ale między wierszami, jak przypierdoli, to wiadomo o co chodzi, mój samiec! ;) W niedzielę odleciałam do Warszawy, a Franek do domu, we wtorek w końcu wróciłam. Ufff maraton to mało. Teraz Franek wyjechał na trzydniową integrację z pracownikami, a ja zostałam z Sandrą i psem. Może odeśpię... chociaż trochę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz