poniedziałek, 31 października 2011

10/31/2011

No i przyleciała. Filipinka ma naimię Emma. Ma 43 lata. W paszporcie ma napisane, że urodziła się 19. października, ale twierdzi, że urodziny ma 2. listopada, tylko ciotka ją źle zarejestrowała i dlatego jest inaczej. Luz. Ich tam jest ponad 90 milionów każdy może się pomylić. Ma trójkę dzieci. Dwie dziewczyny po około 20 lat i 15-letniego chłopca. Jest pielęgniarką. Przez 10 lat pracowała w domu opieki w Abu Dabi i po godzinach dorabiała sobie jako opiekunka do dzieci. Pierwsze wrażenie dobre, szybko się uczy, tylko denerwuje mnie, że każde zdanie kończy z "yes ma'am". Rodzice Franka jej nie ufają, boją się, że nas obrobi i zwieje, ale oni tak mają ze wszystkimi, a ja mam dobre przeczucia. Poza tym gdzie zwieje, w pole? Jakoś trudno mi uwieżyć, że Emma mogłaby być członkiem zorganizowanej siatki przestępczej.

Uroczyta kolacja wyszła i to wcale nie bokiem. Świeży szpinak z kozim serem i truskawkami - bomba! Strogonow zmodyfikowany oliwkami i lupczykiem trochę się rozpadał, ale przynajmniej był miękki. Gościom się podobało, wcale nie chcieli wychodzić. Mi też się podobało, bo dzięki Emmie po raz pierwszy mogłam zjeść razem ze wszystkimi i nie latałam co 3 minuty do kuchni.

Sandra nauczyła się czołgać. Musimy założyć bramkę w drzwiach jej pokoju, bo wyczołguje się coraz szybciej i boję się, że zaraz znajdę ją przy schodach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz