poniedziałek, 19 grudnia 2011

12/19/2011

Życzyłam sobie wiatru, to przyszedł. Razem ze zmianą pogody wobec czego, głowa bolała mnie tak, że rozważałam udydolenie jej przy kołnieżyku i zamianę na jakąś inną, niebolącą. Ale i to przeszło.
W sobotę Franek oznajmił mi, że ma dla mnie niespodziankę. Super, lubię niespodzianki. W myślach już szykowałam się na jakieś ekscytujące przyjęcie świąteczne ewentualnie koncert. W między czasie kupiliśmy choinkę, a ponieważ mój samochód jest dłuższy jechała ze mną, a ja się modliłam, żebym tylko nie musiała zmieniać pasa na prawy, bo nic nie widziałam, ani w tylnej szybie, ani w bocznym lusterku. Dojechałyśmy obie całe, ale zamiast ruchów w stronę wieczornego wyjścia, Franek ruszył z siekierą w stronę choinki i zaczął ją oprawiać. Co to za niespodzianką, myślę sobie. Mniej więcej godzinę później zadzwonił do Franka tajemniczy ktoś, pytając o drogę. W końcu Franek zamknął się w garażu i tam czekał. Coś mnie tknęło, jak pies zaczął wariować, nigdy dotąd tak nie reagował na ludzi... jakby czuł innego psa. PSA? O ja pierdolę, tak pomyślałam. Wparowałam do garażu, a tam... trzymiesięczny owczarek niemiecki. Opierałam się, ale krótko, bo mam za miękkie serce. Nazwaliśmy go Hektor i będzie mieszkał na dworze, bo ma pilnować nas i domu. A na razie, boję się, żeby jego nikt nie ukradł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz