poniedziałek, 24 listopada 2014

11/24/2014

O babesiosis canum, bo to nie żarty... o kleszczach i truskawkach

Niecałe dwa tygodnie temu zadzwonił do mnie sąsiad i powiedział, że znalazł martwego psa. Nie powiedział przy tym, o jakiego psa chodzi, więc na chwilę zamarło mi serce, ale nie, to nie nasz tylko jego. Nagle, z dnia na dzień. Cholera jasna, już jednemu sąsiadowi zdechł nagle pies i wtedy podejrzewaliśmy otrucie, teraz drugi? To oznaczałoby, że ktoś wrzucił mu truciznę przez ogrodzenie, na dodatek musiałby wiedzieć gdzie rzucać, bo to kawał muru i nie ma jak zobaczyć gdzie jest pies. Niby nierealne, ale spanikowałam. Na noc wypuszczałam psy żeby biegały wolno po ogrodzie, bo jak biegają, to jest mniejsze prawdopodobieństwo, że znajdą truciznę, tak sobie wydedukowałam.

W zeszłą środę dzwoni nasza niania, że jeden z psów dziwnie się zachowuje, to znaczy jest smutny. Niby nic dziwnego, ale nasz golden nie bywa smutny, chyba że jest chory, albo... OTRUTY! Rany Boskie! Jadę do domu.

Pies faktycznie ledwo ciepły, jedziemy do lekarza, nos zimny i mokry, może nie jest źle... po drodze zrobił nawet siku pod latarnią jak zawsze, tylko to siku jakies takie brązowe... i to okazał się klucz do poszukiwań diagnozy.

Badanie krwi ostatecznie potwierdziło pierwsze podejrzenia, babeszjoza, spowodowana ukąszeniem kleszcza. Kleszcza? W listopadzie? Nie za zimno na takie zwierzątka? Okazuje się że nie, i mimo specjalnej obroży i frontlina złośliwy kleszcz się przyplątał.

Pierwsze 24 godziny były ciężkie, mimo leków i kroplówki, wcale nie było lepiej i chociaż wątroby jeszcze babeszjoza nie zaatakowała, to nerki już były niewydolne. Czuwaliśmy przy nim na zmianę w garażu, ja, Franek i wilk (zdrowy jak ryba, ale na wszelki wypadek też dostał antidotum). W drugiej dobie czułam, że idzie mu na życie, ale dopiero w sobotę zaczął jeść i merdać ogonen, Uffff am scapat! Będzie żył.

No ale naprawdę, kto by pomyślał, że kleszcz? Jestem przekonana, że pies sąsiada miał to samo, tylko oni się nie zorientowali w porę.

W ten oto sposób przestałam być odporna na kleszczową paranoję.
Ale przy okazji wyjaśniła mi się jedna kwestia językowa, bo do tej pory myśłałam, że capusa (czyt. kapusza) po rumuńsku to pchła, a nie, bo to kleszcz. Pchły to purici (czyt. puriczi). Kiedyś pisałam już, że w rumuńskim mylą mi się niektóre wyrazy, jak np. capusa (kapusza) i capsuna (kapszuna), tylko to drugie to truskawka, więc nie raz zdarzyło mi się powiedzieć, że w Polsce jada się więcej kleszczy niż w Rumunii. Tak...
To w takim razie, dobrego tygodnia!

2 komentarze:

  1. Wczoraj onet grzmiał kleszczowo. I, podobno, jest to bardzo realny problem. Jak widać nie tylko w Bolandzie, ale i u Ciebie. Szkoda psiska, ale cieszę się, że wszystko jest już w porządku.

    Co do reszty, to zupełnie nie rozumiem fascynacji potrawami z dyni. Nie zdarzyło mi się trafić na dobre danie, którego byłaby bohaterką. Odpuszczam więc całkowicie (choć nie pogardzę pestkami w róznych odsłonach).

    Nie chcę nic mówić, ale we wrześniu odpowiedziałam na Twojego maila. Potem miały być zdjęcia, sama wiesz jakie, a tu nic, klapa, null, zero!!
    Rehabilituj się!!!!-;))))

    Buziak dla Was, dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrehabilitowałam się, link posłany, przepraszam tylko za opisy na szybko, ale zorientujesz się co i gdzie.

      Co do dyni, zupa niezła, ale zdecydowanie najlepsze wyszło mi curry z dynią i z kurczakiem z Kwestii Smaku, bo tylko ich przepisy mi wychodzą.

      Usuń