poniedziałek, 10 listopada 2014

11/10/2014

O migrenie, przepięknej niedzieli, ryżu z grzybami po azjatycku i osiołku

Od zeszłego tygodnia tkwiliśmy w postanowieniu, że spędzimy powolny weekend ze znajomymi w górach, no i prawie nam się udało, tzn. niedziela była powolna, słoneczna i ciepła, nie pamiętam czy kiedykolwiek chodziłam w listopadzie po lesie w krótkim rękawku... ale zanim dojechaliśmy tam w sobotę po południu... w piątek ganiałam z wywieszonym językiem, żeby wszystko pozałatwiać, a jak mi się w końcu udało, przeżyłam jedną z najgorszych nocy w moim życiu, naprawdę z piątku na sobotę, myślałam że umrę z bólu głowy, jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, nie byłam w stanie mówić, nie wspominając o pójściu do łazienki, koszmar. Dziś jeszcze mi trochę szumi w uszach, ale przynajmniej mogę funkcjonowac, nie wiem skąd ta migrena, osobiście obwiniam kręgosłup, umówiłam się z fizjoterapeutą na środę. Ale nie o tym miałam, tylko o ryżu z grzybami, który poznałam wczoraj, nie mogę uwierzyć, że mi smakował, bo ja przecież nie jem grzybów bo mi śmierdzą... a tu proszę bardzo... pomysł na obiad z Azji, prosty i przyjemny.

Porcja dla 4 osób (albo dwóch bardzo głodnych):
1 szklanka ryżu
1 puszka pieczarek (najwyklejszych, krojonych, nie całych, moga być też i surowe, pewnie nawet byłyby lepsze, tylko nie potrafie powiedzieć ile ich powinno być)
1 średnia cebula
1 porządna garść migdałów
2 ząbki czosnku
2 łyżki masła
3 łyżki sosu sojowego (słony, nie słodki)

Zaczynamy od ryżu, gotujemy normalnie, w wodzie z odrobiną soli. Cebulę i czosnek kroimy w drobną kostkę, podsmażamy na patelni z 1 łyżką masła i odstawiamy na bok. Na drugiej patelni, albo na tej samej, tylko trzeba najpierw usunąć cebulę, roztapiamy drugą łyżkę masła i wrzucamy odcedzone pieczarki. Cały myk polega na tym, że tych pieczarek nie wolno przykrywać (bo się zrobi ciapa, a mają być suchutkie) tylko trzeba powolutku obsmażać cały czas mieszając. Nie wiem dokładnie ile, na oko z 10 minut. Do pieczrek, jak już będą dobrze podsmażone, dodajemy cebulę i mieszamy. W między czasie kruszymy migdały (najlepiej w moździeżu, ale jak ktoś nie ma, to tłuczkiem do mięsa, przez torebkę foliową, tak trochę je kruszymy, nie na miazgę) i wrzucamy je do pieczrek z cebulą, mieszmy i podlewamy sosem sojowym, napisałam, że 3 łyżki, ale tak naprawdę to kwestia smaku, można dodać i 4 albo i 5. W tym czasie ryż już powinien być gotowy, więc dodajemy ryż, mieszmy, trzymamy na wolnym ogniu jeszcze 2-3 minuty i podajemy. Voila!
Jak dla mnie, rewelacja, najbardziej smakował mi sam ryż, ale można podawać z pokrojoną w paseczki, podsmażoną wieprzowiną albo piersią kurczaka lub indyka. Zdjęć nie mam, bo mój telefon pojechał do Polski na przeszczep szybki lub całkowitą wymianę i nie mam czym robić dokumentacji od ręki. 

A tak na serio... czuję, że jestem zmęczona, wrzesień i październik minęły mi w pół sekundy, osiągam szczyt przeładowania, marchewką są krótkie wakacje na koniec listopada, ale słowo daję, ledwo ciągnę, kręgosłup, kręgosłupem, ale to pewnie stąd ten ból głowy, mimo weekendu jestem dziś zmęczonym osiołkiem i bardzo żałuję, że nie ma mnie tam, na leśniej polanie, gdzie byłam wczoraj...

PS. Dla poprawy humoru: "berek" po rumuńsku to LAPSZA (pisze się: leapsa), co tak naprawdę oznacza uderzenie otwartą dłonią, a dłoń po rumuńsku to... PALMA. Dać komuś palmę (a da o palma cuiva), to nic innego jak kogoś uderzyć, samo słowo palma, może oznaczać policzek (od spoliczkować). Czyż to nie wspaniały język? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz