czwartek, 9 października 2014

10/09/2014

Wczoraj zaraz po pogrzebie, pomyślałam że może to opiszę, ale nie, nie chcę. Obrządek pogrzebowy w kościele prawosławnym jest dla mnie zbyt makabryczny, żeby go opisywać ze szczegółami, a i tak połowy zwyczajów nikt nie rozumie, tłumaczy się je tym że SĄ.
Zaczęłam więc zastanawiać się dlaczego tak jest, dlaczego nadal kultywowane są tradycje, wyparte przez europejską kulturę XXI wieku, po co? Po co wzmacniać i tak traumatyczne przeżycie jakim jest strata bliskiej osoby? I doszłam do wniosku, że to ma jednak sens. Przeżywanie żałoby, opłakiwanie, to ma sens. Tylko w taki sposób można ostatecznie pożegnać się z osobą, która odeszła.
Zgodnie z tradycją prawosławną, zmarłego powinno pochować się w ciągu trzech dni od śmierci. Przez te trzy dni można wypłakać sobie oczy, mówi się tylko o zmarłym, wspomina, przeżywa ostatnie dni, za to w nocy podobno lepiej nie płakać, żeby nie utrudniać zmarłemu drogi do nieba. W nocy trzeba się śmiać i przypominać szczęśliwe chwile.
I trudno tego wszystkiego nie robić, bo nieboszczyk najczęściej leży w trumnie na stole (mimo prawa które zakazuje trzymania zmarłych w domu). Na cztery pogrzeby, wśród bliskich nam osób, tylko w jednym przypadku zmarły był przeniesiony do przycmentarnej kaplicy.
Obrządek w kościele i na cmentarzu jest bardzo dramatyczny, aż teatralny, ale znowu, po takim strasznym doświadczeniu, nikt z obecnych na pogrzebie nie może powiedzieć: "nie wierzę, że umarł" i chyba taki jest tego sens, żeby uświadomić sobie, opłakać, pochować i ostatecznie przyjąć do wiadomości śmierć tej osoby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz