piątek, 12 września 2014

09/12/2014

Gdyby dziś był piątek trzynastego, to miałabym na co to wszystko zrzucić, a tak to po prostu piątek...
Zaczęło się od tego, że rano o mało nie zabiłam się o własny dywan w połączeniu z szafką nocną, bo w nocy tak mi zdrętwiała noga, że jak wstałam, to odmówiła posłuszeństwa, podwinęła mi się stopa i wyrżnęłam jak długa. Palce mam sine, jak u nieboszczyka, na szczęście nie są spuchnięte, więc pewnie tylko stłuczone, co najwyżej wybite, ale i tak średnio się chodzi z wybitymi palcami u stopy, a poleżeć nie mam szans, na dodatek jutro jedziemy na chrzciny, powinnam włożyć jakieś przyzwoite obuwie, a nie klapki, tylko nie wiem czy dam radę.
Po tym jak wywinęłam orła, poszłam zrobić sobie kawę. Mój poranny rytuał, podczas którego układam sobie w głowie dzień i podnoszę za niskie ciśnienie, ale jak to w takich chwilach bywa... kawa wyszła. Niemożliwe, żeby w moim domu nie było kawy! Ale jak to? A no nie ma, bo w zeszłym tygodniu w szale walki z molami spożywczymi, osobiście wyrzuciłam każdą otwartą torebkę. Super.
Po godzinie zachęcania Sandry do wszystkiego, od zrobienia siku, poprzez umycie zębów, do ubrania się i zjedzenia śniadania, zaczęła troszeczkę boleć mnie głowa.
Po dwóch godzinach jazdy samochodem w porannych korkach miałam wrażenie, że za chwilę pęknie mi czaszka, wypadną gałki oczne i się porzygam, tylko nie wiedziałam w jakiej kolejności to nastąpi. Nie mogłam wziąć od razu proszka, bo nic nie jadłam, więc dotrwałam w stanie rozwielitki do południa, gdy to kupiłam sobie bułkę, sanę (to odpowiednik naszej maślanki, tak mi się przynajmniej wydaje) i kawę.
W ogóle od trzech dni nie za bardzo mogę jeść, po tym jak we wtorek byłam u dentysty, cztery i pół godziny, bo zabieg był dosyć skomplikowany, na dodatek po siedzeniu z otwartą buzią, zrobiły mi się afty, całe mnóstwo, bolą jak wściekłe, spożywam więc głównie zupę. Na dokładkę dziś rano (to tak na dobicie) w kąciku ust nowa afta, nie wiem może to opryszczka, może zajad, świetnie, jak nic nadaję się jutro na imprezę... Może bym i zbojkotowała te jutrzejsze chrzciny, bo paluszek i główka... ale są w bardzo ciekawym miejscu, na samej granicy z Serbią, nigdy tam nie byłam, bo nie było okazji i pewnie w najbliższym czasie nie będzie, także klapki w dłoń, żeby były na zmianę, proszki przeciwbólowe do torebki i jedziemy, zresztą jutro musi być lepiej, jutro trzynasty :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz