Śniło mi się dziś, że całowałam się z właścicielem jednej z firm, z którymi współpracuję. Właściwie to on mnie całował, a ja się opierałam... o krzesło (ha ha ha), a potem mieliśmy razem płynąć na rejs 22-go czerwca, wielkim wycieczkowcem (takim, jak niedawno zatonął we Włoszech). Muszę zapamiętać tą datę, bo dziwne to było.
Interpretuję to tak, że on ma wobec mnie duże oczekiwania, a co ja mogę mu dać... dwóch kolegów do obsługi technicznej. Mam nadzieję, że projekt nad którym pracujemy wypali.
A z dachu zwisają dwumetrowe sople, hej! Może nikomu nie spadną na głowę.
Mnie znów ścigaja Portorykańczycy na krzesłach. Po szynach... tramwajowych.
OdpowiedzUsuńIdiotyczny sen, a jednak powtarza mi się w dekadowych cyklach-;)))
Co do dawania po dziobach, to chyba normalne-;)
Ta chęć, znaczy się.
U Was, plusem jest to, że Franek od czasu do czasu znika, możesz potęsknić i zanihilować chęć tłuczenia.
Gorzej z tymi, którzy tej okazji nie mają, i tak dniem za dniem, godzina za godziną... sekunda za sekundą...
Ech, nie wiem ile dałabym, żeby W. zgubił się na dwa dni-;)
M.
Portorykańska mafia i w-wski MPT... i to cyklicznie, ładne klocki moja droga imienniczko! :)
OdpowiedzUsuńTak, myślę że trzeba czasami pobyć tylko z własnymi myślami, żeby się nie pozabijać.
A może Ty się zgub na dwa dni?