wtorek, 24 stycznia 2012

01/24/2012

Były urodziny, była szopka, bo tutaj nie wystarczy tort i świeczka (a tak na marginesie, tort był szałowy, w kształcie jedynki, czekoladowy, oblany różowym marcepanem, przystrojony w kolorowe gwiazdki... aaaaa zwariowałam!), zanim dziecko zdmuchnie świeczkę (oczywiście moje dziecko nie wiedziało, o co chodzi, więc jedną rękę wsadziła w środek tortu, a drugą chciała złapać płomień) odprawia się różne czary-mary. Szkoda, że nasza chrzestna nie potrafiła wytłumaczyć mi znaczenia rytuałów, bo sama tylko wyczytała w necie co po kolei należy robić. Obrządkiem kierowali chrzestni (a mamy ich czwórkę, bo Franek chciał być poprawny). Najpierw posadzili Sandrę na wiaderku z wodą przykrytym drewnianą deską do krojenia i nad głową przełamali jej drożdżowy chleb (który potem musieliśmy zjeść cały, żeby dziecko miało w życiu szczęście). Potem chrzestna obcięła Małej kosmyk włosów z przodu, drugi z tyłu, przykleiła woskiem do srebrnej monety i zamknęła w pudełeczku. A na koniec położyli na tacy różne przedmioty i z tego co dziecko wybierze wróży mu się przyszłość. Sandra wybrała książkę, ale była za duża, żeby ją podniosła, więc chwyciła za kieliszek z winem, potem za nożyczki, szminkę i lusterko dentystyczne. Myślę, że będzie się w życiu dobrze bawić. ;) Moja mała, kochana pani dentystka. Ja też leczyłam misiom zęby, geny, geny, wszystko geny! ;))) A ten cały obrządek to trochę cygańsko-pogański, ale wesoło było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz